niedziela, 19 lipca 2015

misjonarze...


zdj:flickr/Anthony Citrano/Lic CC
(Mt 12,14-21)
Faryzeusze wyszli i odbyli naradę przeciw Niemu, w jaki sposób Go zgładzić. Gdy się Jezus dowiedział o tym, oddalił się stamtąd. A wielu poszło za Nim i uzdrowił ich wszystkich. Lecz im surowo zabronił, żeby Go nie ujawniali. Tak miało się spełnić słowo proroka Izajasza: Oto mój Sługa, którego wybrałem; Umiłowany mój, w którym moje serce ma upodobanie. Położę ducha mojego na Nim, a On zapowie prawo narodom. Nie będzie się spierał ani krzyczał, i nikt nie usłyszy na ulicach Jego głosu. Trzciny zgniecionej nie złamie ani knota tlejącego nie dogasi, aż zwycięsko sąd przeprowadzi. W Jego imieniu narody nadzieję pokładać będą.

Mili Moi...
Dostałem dziś przepiękny prezent od Pana... Około 14.30 zadzwonił ktoś do drzwi. Zszedłem i widzę dwóch młodych mężczyzn. Od razu pomyślałem - Świadkowie Jehowy. Tym bardziej, że jeden z nich trzymał w ręku Pismo Święte. Otwieram, a oni mówią - pokój Tobie, jesteśmy katolikami, przyszliśmy ci głosić Dobrą Nowinę. Słyszałem o takich historiach, ale nigdy nic podobnego nie przeżyłem. Zapytałem więc - jesteście z Neokatechumenatu? Potwierdzili. Ale się ucieszyłem... Zaprosiłem ich do środka. I słuchałem. Julio był Włochem, Louise był z Dominikany. Wylosowali siebie nawzajem i wylosowali region, w którym mieli głosić Ewangelię księżom. A to jest chyba najtrudniejszy odbiorca z możliwych. Ja słuchałem ich jak urzeczony. Mówili mi o tym jak bardzo Bóg mnie kocha, opowiedzieli mi jak ich Pan Bóg wyrwał z bagna grzechu. Mieli w sobie coś nadzwyczajnego... Ja już bardzo dawno nie spotkałem ludzi tak pełnych pokoju i radości, tak przenikniętych Duchem Bożym. Oni po prostu chodzili w Jego chwale. Bez pieniędzy, bez żadnych zabezpieczeń, bez bagażu... Szli od parafii do parafii... Opowiadali mi, że największa przeszkodą są dla nich... sekretarki parafialne, które zwykle podejrzewają, że przyszli zamordować proboszcza. Jak już uda się pokonać ich opór, to potem bywa łatwiej. Oczywiście po ich opowieści poprosiłem, żeby się nade mną pomodlili, co uczynili z wielką ochotą. Potem oni poprosili o błogosławieństwo, co z kolei ja uczyniłem z radością. Dałem im po butelce wody (bo oczywiście nie przyjmują żadnych pieniędzy, a obiad dał im juz kto inny) i pożegnaliśmy się w takim wielkim doświadczeniu braterstwa. A mnie od tego czasu towarzyszy wielki pokój i radość. Bo ja też potrzebuję, żeby mi ktoś głosił Ewangelię...

Ale, żeby nie było tak różowo, to przydarzyła mi się dziś przygoda, którą przeżyłem już w Polsce jakiś czas temu, a która tam nazywa się - wirus 500 złotych. Mój komputer kiedyś został nim zainfekowany. A polegało to na tym, że nastąpiła całkowita blokada, a komunikat na ekranie głosił, że pewnie robiłem jakieś straszne rzeczy i Komenda Główna Policji już o tym wie, ale jeśli wyślę na podane konto 500 złotych, to są gotowi o wszystkim zapomnieć. Oczywiście natychmiast wiedziałem, że to ściema z prostej przyczyny - niczego strasznego nie robiłem :) Ale naprawa kosztowała mnie wówczas 200 złotych. Dziś mój telefon został zainfekowany bliźniaczym wirusem. Wirus 250 dolarów zablokował moją wyszukiwarkę. Schemat dokładnie taki sam. Na szczęście mam Daniela, komputerowego eksperta, który znalazł rozwiązanie. Ale bałem się, i właściwie nadal się boję, że będą potrzebne jakieś dodatkowe działania.

A w domu gość, o. Leon, oblat świętego Franciszka Salezego, który ponad dwadzieścia lat pracował w Brazylii. Uroczy człowiek, który jeździ po całej Ameryce i głosi... W ten sposób pomaga misjom. A ma już 78 lat.

A w Słowie urzeka mnie dziś cierpliwość Boga, cierpliwość, której mnie ciągle brakuje. Cierpliwość, która pozwala dojrzewać człowiekowi w jego własnym tempie. Widać to w pierwszej lekcji, która mówi o wędrówce Izraelitów przez pustynię. 430 lat niewoli, w której Izraelici odwykli od korzystania z wolności, domagały się 40 lat wędrówki, która ich tej wolności na nowo nauczyła. Musiały przeminąć dwa pokolenia, aż nadeszło trzecie, gotowe do wejścia do Ziemi Obiecanej. Potrzebny był czas... I Boże wychowanie...

A ja sobie często myślę, że coś powinno wydarzyć się w czasie zaplanowanym przez mnie. Patrzę na ludzi, mówię do nich, zdaje się, że rozumieją, a ich życie tego nie potwierdza. Ba, patrzę na siebie i ze mną jest dokładnie tak samo... Niby rozumiem, niby wiem, niby się nawet zgadzam, a w życie wprowadzić jakoś ciężko. Kiedy więc słyszę, że Jezus trzciny nadłamanej nie zniszczy, ani ledwo tlejącego konta nie dogasi, to myślę o sobie, ale i o tych, wobec których Pan uczynił mnie pasterzem... Czas... Wszystko, co dobre, dojrzewa w czasie i nie da się przyspieszyć niektórych procesów, nawet jeśli się tego bardzo chce, nawet przy najlepszych intencjach, nawet przy najbardziej logicznych uzasadnieniach. Muszę się zgodzić na to, że skoro Bóg czeka, to i ja nie mam innego wyjścia... Kapłaństwo to naprawdę wielka szkoła cierpliwości... Jeden jest Nauczyciel i Pan...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz