wtorek, 14 lipca 2015

droga...


zdj:flickr/David Rodriguez Martin/Lic CC
(Mt 10,34-11,1)
Jezus powiedział do swoich apostołów: Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową; i będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy. Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien. Kto chce znaleźć swe życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je. Kto was przyjmuje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmuje, przyjmuje Tego, który Mnie posłał. Kto przyjmuje proroka, jako proroka, nagrodę proroka otrzyma. Kto przyjmuje sprawiedliwego, jako sprawiedliwego, nagrodę sprawiedliwego otrzyma. Kto poda kubek świeżej wody do picia jednemu z tych najmniejszych, dlatego że jest uczniem, zaprawdę powiadam wam, nie utraci swojej nagrody. Gdy Jezus skończył dawać te wskazania dwunastu swoim uczniom, odszedł stamtąd, aby nauczać i głosić [Ewangelię] w ich miastach.

Mili Moi...
No to kolejny dzień mojego radosnego wchodzenia w codzienność mam za sobą. Jest to również pierwszy dzień mojego "proboszczowania", ponieważ o. Stefan, proboszcz, wczoraj wyruszył do Polski, gdzie dziś szczęśliwie wylądował i rozpoczyna swoje wakacje. Jestem więc sam w sensie duszpasterskim, bo w domu jest niezastąpiony o. George, który wytrwale pilnuje obejścia. Mam nadzieję, że ten czas samodzielności minie mi bez większych niespodzianek.

Powoli też dochodzę do siebie jeśli chodzi o zmianę strefy czasowej. Wczoraj już wytrwałem do 21.00, a obudziłem się planowo, przed 5.00. Więc jest nieźle... Ale muszę przyznać, że drzemka przedpołudniowa pomogła mi nieco w tej regulacji czasu :) Niewiele więc udało mi się dziś zrobić, ale to było w planie. Dać sobie jeden dzień na dojście do siebie...

Ale po południu... Planowałem przyszłoroczne wakacje :) Za szybko? A gdzie tam za szybko... Wszak to już za rok... Przyznam szczerze, że rodzi się w mojej głowie pomysł, na razie dość mglisty i szalony, ale... Podczas tegorocznych wakacji przeczytałem sobie znakomita książkę z dziedziny podróżniczej, zatytułowaną - "Piknik z niedźwiedziami". Jest ona zapisem wędrówki autora przez amerykański Apallachian Trail, czyli bardzo długi, górski szlak, który skądinąd przebiega w pobliżu naszych terenów. Po tej lekturze zrodził mi się pomysł na przyszłoroczną wędrówkę. Żeby nadać mu trochę więcej sensu, związałem go ze świętym miejscem. I tak wyszło mi... Santiago de Compostella. Nie wiem co z tego wyjdzie i czy coś w ogóle. Na razie się oczytuję i rozmyślam. Ale sam fakt, że to miejsce pojawiło się w moich myślach jest dla mnie zaskakujący. Przyznam szczerze, że pielgrzymuję od lat i trudno było mi wyobrazić sobie rok bez wędrowania na Jasną Górę. Ale to był jedyny cel. Nigdy nie przychodziła mi ochota na zmianę kierunku. Ani na Wilno, ani choćby wspomniane Santiago. Może każdy ma swój czas i może ja właśnie dojrzewam do godziny mojego nawiedzenia. Nie wiem. Ale będę informował, jeśli coś w tej dziedzinie nastąpi.

A w Ewangelii dzisiejszej słyszę wielkie pytanie o cenę jaką jesteśmy w stanie zapłacić za naszą przynależność do Jezusa. Ona bowiem może być całkiem wysoka. Choćby cena konfliktu. I to nie byle jakiego. Ale konfliktu z najbliższymi, tymi, których naprawdę kochamy i na których nam naprawdę zależy. Cudownie jest bowiem tylko w jednym przypadku - kiedy wszyscy nasi bliscy idą równym tempem i chcą iść. Podzielają nasze ideały i rozumieją cele. Wierzą. I to na poważnie. Odwrotnością tego stanu rzeczy jest "pozorna cudowność" - kiedy wszyscy, jak i ja, mają Jezusa "w nosie" - wówczas nie ma między nami żadnych konfliktów, a na pewno nie na tle wiary. Gorzej jest jednak, kiedy idziemy bardzo nierówno, gorzej, jeśli niektórzy nie chcą iść wcale, gorzej, jeśli świadomie próbują zatrzymać mnie w tej drodze. Wówczas konflikt musi się pojawić. I wówczas jest miejsce na wybór. i wówczas przychodzi pytanie o cenę.

Co ja decyduję się poświęcić? Jak ja rozumiem pojęcie "krzyża", który mam brać na swoje barki? Czy Bóg jest w istocie największym skarbem mojego życia, którego nie wyrzeknę się za nic? Paradoksalnie te pytania nie są czysto teoretyczne i nie dotyczą sytuacji hipotetycznych. Każdy dzień jest areną moich wyborów. Jeśli nie wobec najbliższych, to wobec innych. A jeśli nie wobec innych, to wobec siebie i Boga samego, który wciąż zaprasza mnie do decyzji.

Bądź zimny, albo gorący... Chciej... I pozwól mi zrobić resztę...

Wybierz... I bądź konsekwentny...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz