piątek, 29 listopada 2013

Matko ma, Zakonie mój...


zdj.flickr/epSos.de/Lic CC
Mili Moi...
No jakoś szalenie pracowity ten tydzień. Zawdzięczam to moim studiom, które, jak już wspominałem nie raz, przypominają czasami bardziej szkołę podstawową. To znaczy, że dorównują jej z pewnością w ilości prac domowych. Niektóre mniejsze, niektóre większe, a niektóre całkowicie przedziwne, jak na przykład ta polegająca na nagraniu pięciominutowego językołamacza i przesłaniu jednemu z wykładowców. Arcypotrzebne z pewnością... Ale dla ciekawostki jeden taki, mój ulubiony już od dawien dawna wam tu załączę...

Niełatwa słów wymowa.
Ha, trudna na to rada!
Jeszcze trudniejsze słowa,
Gdy się je w całość składa.

Spójrz w przestrzeń w blaskach zorzy:
Gra życiem, skrzy srebrzyście;
A w drzewkach wietrzyk Boży
Splątane czesze liście.

Z otchłani mgła tchła obła,
Trzchnął trznadel, pstrąg głąb pruje,
Wybrnęła wydra z brodła,
Dżdżownica źdźbło dżdżu żuje.

Chrząszcz pszczołę wstrząsł w strzelinę,
Zaś pchła pchłę pchnęła w popiół,
Trwożnie brzmiał trzmiel w trzcinie,
Póki swego nie dopiął.

I ty dopnij, chociaż
Słów kształty krztuszą krtanie;
Co jednak umiesz, pokaż,
Ułóż to w płynne zdanie.

Parł wprzód wśród śrub
Przez złom zły w łzach,
Wplótł w plan plon klątw,
Kłuł go chłód w kłach.

Szedł wszerz przez wrzos,
w krok krak wron grał,
Nie szczuł psem pszczół
–- Psa pchła szał w szkwał.

W krąg grom brzmień brzmiał
W tle tlił lśnień blask
Wszczął pszczyć też deszcz
W czczy burzy czas.

W chmur zwrot wrył wzrok
Giez go gryzł zły
Z nerw drań darł darń,
Plótł trzy po trzy.

Odhaczam więc kolejne zadania z nadzieją, że dojdę do ich szczęśliwego końca, co jest mało prawdopodobne, bo na horyzoncie majaczą następne, a jak wiemy horyzont to taki punkt, do którego im bardziej się zbliżamy, tym on bardziej sie od nas oddala :) Niemniej już dziś zapraszam na adwentowe rekolekcje studentów homiletyki na portalu internetowym e-sancti. Będzie tam można nas poczytać... (to takie kolejne małe zadanie).
W naszym zakonie dziś święto Wszystkich Świętych Zakonu Serafickiego. Piękny dzień, bo pokazuje nam tych wszystkich braci i siostry, którzy dzięki naszemu, franciszkańskiemu ideałowi osiągnęli wieczne szczęście z Bogiem. Jest to także rocznica moich obłóczyn. Czternaście lat temu otrzymałem tę świętą szatę, której noszenie jest dla mnie chlubą i dumą. Ileż to razy, zakładając ją rano, myślałem sobie, że nie jestem godzien jej nosić. I mówię to zupełnie poważnie. To wielka łaska móc przynależeć do tego zakonu, który wydał tylu niezwykłych świętych, owładniętych Boża miłością, oddanych Kościołowi, braciom, misjom... To naprawdę zobowiązuje i motywuje.

A Słowo na dziś dla franciszkanów i tych, którym oni służą, to opowieść o bogatym młodzieńcu. Czytamy ją we wszystkich naszych kościołach. Sprzedaj, co masz i rozdaj ubogim, oni, jak mówił św. Augustyn, będą twoimi tragarzami - doniosą ci to wszystko do nieba. Pomyślałem dziś, że Jezus oczekuje ważnej rzeczy od swojego ucznia. Czegoś, co tu jest tylko zobrazowane wyrzeczeniem się bogactwa. Ale chodzi o coś więcej. Chodzi o zdolność do ryzyka, która bezpośrednio przekłada się na umiejętność powierzenia swojego życia Bogu. Jezus nie tłumaczy mu zasad od "A" do "Z". Zostaw wszystko i pozwól mi decydować o twoim życiu. Wszelkie twoje zabezpieczenia są tylko ciężarem, to wszystko, do czego jesteś tak przywiązany spowalnia cię w drodze, to wszystko, co tak bardzo cenisz i lubisz staje się dla ciebie niewidzialną i nieprzekraczalną granicą. Gdybyś tylko mi zaufał... Moglibyśmy zrobić rzeczy nieprawdopodobne! Gdybyś tylko pozwolił mi decydować o twoim życiu, poprowadzić cię. Gdybyś mnie uczynił jedynym twoim bogactwem, jedynym skarbem!

To chyba istota franciszkanizmu (ba, chrześcijaństwa nawet) i uczyć się tego trzeba nieustannie, bo samo nie przychodzi. A diagnozować samego siebie warto poprzez stawianie sobie prostego pytania - co jest moim skarbem, bogactwem, którego trudno mi się wyrzec? Może się okazać, że to całkiem dobre rzeczy... Ja na ten przykład dziś zobaczyłem wyraźnie, że moje głoszenie i sposób w jaki jest ono odbierane są moimi skarbami, które z całą pewnością musze Jezusowi powierzyć, bo inaczej staną się one sidłem dla mojej duszy. I dobre same w sobie, staną się przeszkodą dla prawdziwego naśladowania Mistrza. Ale tak całkiem Mu zaufać? Oddać bez zastrzeżeń? Pozwolić Mu decydować kiedy, komu, w jakich okolicznościach? Ale to ryzykowne... Bo przecież to takie cenne... A jeśli... No właśnie... Jeśli co?

Sejf ludzkiego serca jest niesłychanie żarłoczny. Pochłania coraz to nowe skarby, a wcale nie przynosi to lepszego samopoczucia. Może więc jednak uwolnić ręce, żeby i nogi zyskały wolność... Wypuść z rąk to, co w nich tak kurczowo trzymasz, a zaraz będziesz gotów ruszyć z miejsca. A twoje serce... Z radością zaśpiewa pieśń, której uczyliśmy się na nowicjacie - "Matko ma, Zakonie mój, dla Cię życie me, dla Cię prac mych znój. Matko ma, Zakonie mój, jam na wieki syn, jam na wieki Twój..."

1 komentarz:

  1. Tez tak czasami mi sie wydaje ze studia to jak szkola prace domowe i jeszcze na kazdym wykladzie sprawdzana obecnosc
    Faktycznie trudno jest calkowcie oddac swoje zycie Jezusowi, tak bardzo boje sie calkowicie zaufac, tyle rzeczy osob nas trzyma. Chociaz tak bardzo pragne isc za Jezusem lecz tak czesto brakuje odwagi

    OdpowiedzUsuń