niedziela, 1 grudnia 2013

zbudował ją po coś...


zdj:flickr/freefotouk/Lic CC
Mil Moi...
No i weszliśmy w nowy rok liturgiczny... A ja nawet weń wjechałem... na lawecie... Wczoraj o północy na Rondzie Jazdy Polskiej w Warszawie zepsuł mi się samochód. Po prostu zgasł. Nie działało absolutnie nic. Jakiś dobry człowiek zepchnął go ze mną na parking. Ale na szczęście pomoc drogowa przybyła szybko, więc już o 3.30 leżałem w swoim łóżku. Takie to "Andrzejki" :)

Wczoraj też minęło 17 lat od śmierci mojej mamy. Zdałem sobie sprawę, że dłużej już żyję na tej ziemi bez niej, niż żyłem z nią... Zastanawiam się na ile zdałem egzamin z życia, do którego zawsze starała się mnie przygotować. Ciekawe jak ona to ocenia... Może kiedyś się dowiem :) Jak co roku Eucharystia w jej intencji. Myślę, że w tym jej Pan Bóg bardzo pobłogosławił. Ta najprawdziwsza i najcenniejsza pomoc - Msza Święta - to rzeczywistość, która przynajmniej dopóki ja żyję, będzie dla niej wsparciem...

 A dziś najbardziej z tego fragmentu ewangelicznego uderza mnie zdanie, że za czasów Noego ludzie nie dostrzegli, że zbliża się potop, który ich pochłonął. Myślę sobie - jak trzeba żyć, żeby nie dostrzec potopu? To musiało być życie pełne beztroski i naprawdę oddane zabawie. Życie skupione tylko na swoich własnych sprawach, które utknęło w banalnej codzienności. Boże... Przecież dziś jest dokładnie tak samo... Te okoliczności są identyczne. Banał, zabawa, opętańczy taniec ze śmiercią, obłędna pogoń za zabawą i rozrywką, kult przyjemności, odurzenie hałasem... Pustka... Czy ci, na których zwalił się policyjny helikopter w Glasgow byli większymi grzesznikami, niż inni. Nie - mówi Pan, ale jeśli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie? Jak? Nie zauważycie, że przyszła powódź, nie dostrzeżecie spadającego helikoptera, dachy zaczną walić wam się na głowę, a wy nie będziecie o tym wiedzieli, zbyt zajęci sami sobą, aby przejmować się czymkolwiek innym. Wasz świat się skończy bez was. A ogrom waszego zaskoczenia będzie niewspółmierny do przeżytych przez całe życie wrażeń...

Czy ulubionym zajęciem Jezusa jest straszyć? Kto zna choć odrobinę Jego przesłanie, zdaje sobie sprawę, że nie. Mówienie prawdy nie jest straszeniem. Wspominanie o piekle nie jest straszeniem. Rozważanie Bożego sądu nie jest straszeniem. Przewidywanie śmierci, czasem gwałtownej i niespodziewanej, nie jest straszeniem. Jest wyrazem opiekuńczej troski. Jest kolejnym podkreśleniem prawdy, że Bóg nie zbawi nas bez nas. Jest zapewnieniem o tym, jak wiele od nas zależy. Nie wiem, czy mogę powstrzymać powódź, która niechybnie nadchodzi, ale wiem, gdzie ja sam mogę się schronić. Pan dał mi arkę Kościoła. Nie po to, żebym na jej pokładzie zorganizował kolejną imprezkę i w opętańczym tańcu oczekiwał na nieuchronne. Ale po to, żebym znał wartość mojego życia, która nieskończenie przekracza wszystkie błahostki tego świata, abym miał czas przemyśleć tematy naprawdę ważne, abym mógł skupić się na celu, tak, bo moje życie go ma...

Zaczął się Adwent. To czas, w którym obsługa arki woła - przyjdźcie, jest jeszcze sporo miejsca, usłyszcie to - nadchodzi potop! Pomyśl dziś, gdzie będziesz, kiedy jego wody, które obmyją ten świat przetoczą się nad naszymi głowami. Pomyśl bez lęku, bo w arce drzwi wciąż otwarte. Ale pomyśl...

PS. Wiem, że Pan obiecał nie zsyłać więcej potopu na tę ziemię. Więc może to nie będzie woda. Ale to w tej całej sprawie ma akurat chyba najmniejsze znaczenie. Najważniejsze, że sam zbudował nam arkę... Uczynił to po coś!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz