czwartek, 8 maja 2014

ufam, że kiedyś...


zdj:flickr/L'Olio/Lic CC
Mili Moi...
No i zaczęło się nadrabianie zaległości... Ale jak mawia moja nauczycielka od angielskiego - jak sie chciało jeździć Bóg wie gdzie, to się teraz ma... No i rzeczywiście się ma :) Z sześć zadań domowych ze wspomnianego angielskiego i trzy solidne z zajęć homiletycznych sprawiają, że przede mną naprawdę "długi weekend"... Ale nie ma co się użalać nad sobą, tylko trzeba się brać do dzieła. Bo jak się okazuje, czas jest krótki... Dziś rzeczywiście zapachniało już wakacjami... Otóż na klasztornej kapitule (czyli takim braterskim spotkaniu, na którym omawiamy sprawy bieżące), pojawił się temat kto, gdzie, kiedy urlopuje. Niewątpliwy to znak, że rok akademicki zbliża się do kresu...  I z jednej strony to radość, ale z drugiej... Świadomość, że kolejny rok umknął tak szybko... A doktorat nie ruszony :)

Ale... Poza doktoratem są jeszcze inne kwestie... Znacznie ważniejsze... Dziś Jezus mówi o sobie, że jest Dobrym Pasterzem... I rodzi we mnie znów głęboką tęsknotę. Bo jeśli mam Go naśladować, to musze dziś przyznać, że daleko mi do bycia na Jego wzór - pasterzem dobrym... Zdałem sobie sprawę bardzo mocno, że nie ma we mnie miłości, która byłaby gotowa oddać życie za owce... A zatem nie pasterz, tylko najemnik... Być może najemnik z przebłyskami dużej serdeczności, ale jednak... Pomyślałem sobie, że czasem trudno mi nawet wejść w niewielkie ofiary dla owiec, a co dopiero mówić o umieraniu... Do rangi bohaterstwa urasta coś, co powinno być traktowane jako najzwyklejszy obowiązek - czasem człek wychodzi z konfesjonału po godzinie z poczuciem heroicznego trwania na posterunku... Aż tu nagle przychodzi myśl - no i z czego jesteś taki dumny? Że zrobiłeś coś, co jest twoim zakichanym obowiązkiem??? To jakiś przedziwny paradoks... Być dumnym z normalności... Do czego to doszło... Zawstydza mnie to czasem... Ale jednocześnie budzi tęsknotę za prawdziwym heroizmem, który, jak się okazuje, bardzo często jest związany z wielkim osamotnieniem, niezrozumieniem przez otoczenie, ostracyzmem nawet... On potrzebuje siły wewnętrznej, której nie ma nigdzie indziej, tylko w sercu Jezusa, Pasterza Dobrego... To tam moc do tego, żeby przekraczać normalność, żeby dawać z siebie wiele, jak najwięcej, wszystko...

I to nie tylko wobec owiec, które już są w owczarni... Bo to dość łatwe. Dlaczego? Ponieważ najczęściej związane z satysfakcją. Taką prostą, ludzką związaną z tym, że robi się coś potrzebnego, ważnego; ale również z tą nadprzyrodzoną, kiedy patrzy się jak kolejni ludzie są zapalani, zdobywani dla Jezusa. Są jednak ci spoza owczarni... I ci od zawsze są dla mnie problemem... Moim osobistym problemem... Chciałbym mieć do nich tyle cierpliwości, ile miał Jezus. Chciałbym umieć ku nim wychodzić i na nich czekać. Chciałbym umieć do nich mówić i ich słuchać. Chciałbym... Tyle różnych rzeczy bym chciał. I tak wielu mi wciąż brakuje...

Ale jeśli On mnie wybrał, jeśli On mnie powołał, jeśli On mi zaufał, to wierzę... Wierzę, że jeszcze nadejdzie taki dzień, kiedy z najemnika, pełnego sympatii i serdecznego najemnika, przemienię się w pasterza, który nie zawaha się zaryzykować... Wszystkiego... Z życiem włącznie. Dla tych, których On kocha. A ja mozolnie kochać się uczę...

1 komentarz:

  1. "prawdziwych przyjaciół poznaje sie w biedzie" ...a prawdziwych dusz pasterzy... w obliczu "drapieżników" niestety. Uczciwiej by jednak było gdyby najemnicy wycofywali się wcześniej, a nie zostawiali głupie, zaskoczone, przestraszone owce, kiedy się zrobiło trudno czy niebezpiecznie, kiedy te najbardziej potrzebowały prowadzenia.
    Poza owczarnią natomiast jeszcze bardziej, szczególnie potrzeba wytrwałości i cierpliwości. Nie wiem czy wystarczą inne motywacje i najlepsze chęci bez prawdziwej miłości, bo "czarne owce" potrafią zranić i trudno się do nich zbliżyć.

    OdpowiedzUsuń