poniedziałek, 5 maja 2014

to, co najważniejsze...


zdj:flickr/TylerIngram/Lic CC
Mili Moi...
Weekend w Koszalinie... Ślub przyjaciela Andrzeja przeżyty... Powrót z Koszalina koszmarny. Spędziłem wczoraj 11 godzin w samochodzie i zostałem zagorzałym przeciwnikiem tak zwanych długich weekendów. Niesamowity tłok i jazda w żółwim tempie. Co się Różańców naodmawiałem... I nawet nie straciłem cierpliwości, co bardzo mnie cieszy...

 A dziś już próba wejścia w obowiązki. Tyle czasu mnie tu nie było, sporo różnych spraw narosło. Nie mówiąc już o zadaniach domowych. Jeśli chodzi o nie, to nasi profesorowie są niezawodni. Dziś pisałem homilię maryjną według jakiegoś schematu, ważnego z cała pewnością. No i przygotowywałem prelekcję na temat jakiejś angielskiej szkoły nowej ewangelizacji... Co najweselsze, większość informacji o niej jest w internecie i po angielsku. A jak na złość właśnie dziś zaliczyliśmy pierwszą od dwóch lat awarię internetu. Na szczęście przybyli technicy i pomogli...

Szukaliście mnie bo jedliście chleb do sytości - mówi dziś Pan - troszczcie się nie o ten pokarm, który ginie, ale o ten, który trwa na wieki... Tak pomyślałem dziś o tym Słowie w kontekście wydarzeń minionego weekendu. O ślubie mówię... Wczoraj dzwonił do mnie Andrzej z takim świadectwem, że wraz ze swoją żoną odebrali w te dni wielką katechezę... Mianowicie bardzo wiele trudu włożyli w przygotowanie wesela. Kosztowało ich to wiele zachodu i pieniędzy. Wyszło, według jego własnych słów, tak sobie... Podczas gdy w ślub, w uroczystość kościelną włożyli proporcjonalnie znacznie mniej wysiłku, a wyszło bardzo pięknie. I, jak sam powiedział, dla niego po wyjściu z kościoła mogłaby się już cała uroczystość skończyć, bo to, co najważniejsze i najpiękniejsze już się dokonało...

Tak przez analogię pomyślałem sobie, że często mam tak samo... Trochę przeakcentowuję rzeczy mniej ważne, nie do końca doceniając te najważniejsze. Dopiero z czasem oczy mi się otwierają... Tak pewnie jest trochę choćby z ostatnim wyjazdem do Rzymu. Stoją mi przed oczami różne trudności, których z pewnością można było uniknąć, można je było wyeliminować, a jakoś mniej dostrzegam dobro, które się tam w tych dniach dokonało - w moim życiu i tych pielgrzymów, którym towarzyszyłem... To tylko rzecz jasna jeden, mały przykład...

A przecież jest ich więcej... Pełna miska, która liczyła się dla słuchaczy Jezusa i za która podążali tak naprawdę, czasem i w moim życiu zaczyna dominować. To znaczy - staje się ważniejsza, niż być powinna. Rzecz jasna pod tym hasłem kryje się całkiem sporo rzeczy - od przyjaciół, aż po poczucie bezpieczeństwa. Takie małe, ludzie, drobne często sprawy, które odbierają pokój i nie pozwalają usłyszeć prawdziwych Bożych obietnic... A On nieustannie, cicho powtarza - ja jestem Bogiem, ja się zatroszczę, ja dam ci wszystko, czego potrzebujesz... Jeśli tylko mi pozwolisz... Pozwól mi być Bogiem, twoim Bogiem... A bożkom nie pozwalaj tobą zawładnąć... Nawet tym najbardziej racjonalnym, "potrzebnym", "naturalnym"... Skup się na tym, co najważniejsze... Ja zadbam o resztę...

3 komentarze:

  1. Mam nadzieję, że w zamyśleniu nie jeździł Kolega pod jakimś rondzie - i stąd te smutne 11 godzin:) ??

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. 10 maj - nasza data
    prosimy o modlitwe

    gratulacje dla nowożeńcow

    OdpowiedzUsuń