Wczoraj wybrałem się na
lotnisko. Kiedy już naprawdę mocno tęsknię za Ameryką, jadę popatrzeć na
samoloty. To czasem trochę pomaga. Co więcej, jest tam ładna kaplica z
Najświętszym Sakramentem, w której lubię posiedzieć, bo wiem, że z pewnością
nikt tam nie zajrzy. Ale srodze się rozczarowałem. Niczym w filmie Barei,
wejście na lotnisko tylko z biletem lotniczym, który trzeba okazać już przy
wejściu. Nie wziąłem ze sobą, a nikt pod drzwiami nie sprzedawał, więc wróciłem
tym samym autobusem. Ani kaplica, ani taras widokowy z widokiem na najczęściej
pusty pas startowy, nie stały się wczoraj moim udziałem…
Jutro do Radia nagrywać kolejne
audycje… Cieszą mnie te wyjazdy, zwłaszcza kiedy otrzymujemy informacje zwrotne,
z których wynika, że ktoś słucha, że się cieszy, że mu to w jakiś sposób
pomaga. Po wczorajszej audycji dostaliśmy sygnał od pewnej babci, która słucha
nas z piętnastoletnim wnukiem cierpiącym na Zespół Aspergera, który czeka na
nasze audycje i ubolewa, że w kościele tak nie tłumaczą Pisma. Babcia twierdzi,
że musieli nawet zmienić godzinę Mszy, na którą uczęszczają, ze względu na
audycje. W takich chwilach człek mówi sobie – do dzieła…
A dziś jakoś szczególnie
dotknęły mnie słowa – a gdzie ja będę, tam będzie i mój sługa. Wyraźnie widzę,
że mój Pan chce być „tu i teraz” i oczekuje, że ja będę z Nim. Ja tymczasem…
Chciałbym być chyba zupełnie gdzie indziej. Zmiany miejsc i obowiązków nigdy
nie stanowiły dla mnie problemu. Nawet, jeśli byłem bardzo związany z ludźmi,
odchodziłem w nowe dość łatwo. Tymczasem… Może to po czterdziestce robi się
trudniejsze. Tak czy owak – tęsknota też może być niezłym doświadczeniem krzyża
i czasem sobie myślę, że tylko w łączności z krzyżem Pana jest możliwa do
przeżycia. A może z niej jeszcze coś dobrego wyrośnie. Niczym z obumarłego
ziarna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz