czwartek, 31 stycznia 2019

Afryką powiało w Zawoi...


Photo by Suad Kamardeen on Unsplash
(Mk 4, 21-25)
Jezus mówił ludowi: "Czy po to wnosi się światło, by je umieścić pod korcem lub pod łóżkiem? Czy nie po to, żeby je umieścić na świeczniku? Nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie miało wyjść na jaw. Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha!" I mówił im: "Baczcie na to, czego słuchacie. Taką samą miarą, jaką wy mierzycie, odmierzą wam i jeszcze wam dołożą. Bo kto ma, temu będzie dodane; a kto nie ma, pozbawią go nawet tego, co ma".

Mili Moi…
No i powoli dobiega końca mój pobyt w Zawoi… Z tej podobno najdłuższej wioski w Polsce, widziałem zaledwie przystanek, na którym wysiadłem, a moje jedyne spacery dokonywały się pomiędzy dwoma domami, w których tu rezydują siostry. Stało się tak głównie dlatego, że przeziębienie, które „wyczuwałem nosem” już dobry tydzień temu, zdecydowało się jednak zaatakować. Było na tyle intensywnie, że wczoraj osiągnąłem zawrotną temperaturę czterdziestu stopni. Przyznam szczerze, że nie pamiętam już kiedy po raz ostatni tak wysoko gorączkowałem. Ale zapewniam was, że celebrowanie Eucharystii i głoszenie Słowa w takim stanie jest doświadczeniem niesłychanie ekstremalnym. Dziś już czuję się nieco lepiej. Z naciskiem na „nieco”.

Towarzystwo sióstr jak zawsze wpływa na mnie pozytywnie. Modlę się z nimi, patrzę na ich zasłuchanie w Słowo, słucham ich żywego śmiechu. Dzięki temu i ja odżywam, nawracam się, doświadczam sporo wewnętrznej radości. Grupa kameralna – cztery siostry o ślubach czasowych wraz ze swoją mistrzynią. Ale wśród nich jeden rodzynek – siostra Tekla z Kenii. O, ona jest dla mnie prawdziwym wyzwaniem… Uczy się polskiego, ale jak wiemy „polska to trudna język”, więc czy to po spotkaniu w kaplicy, czy przy stole często słyszałem – ojciec, przetłumacz… No i tłumaczyłem moim koślawym angielskim… Ale śmiechu przy tym niemało… Zwłaszcza kiedy próbowałem tłumaczyć jej polskie żarty. Choc jeden bardzo jej się spodobał…

Opowiedziałem jej jak to jeden z naszych braci studiujących w Rzymie uczył polskiego jakiegoś innego franciszkanina obcokrajowca. Tamten bardzo chciał znać polskie powitanie. Polak zaś, jak to Polak, nie przepuścił okazji do żartu. Polecił więc swojemu koledze, żeby ten na powitanie mówił – cześć, masz majtki? Żart podobno okazał się rzeczywiście śmieszny, kiedy przywitał tak jakąś znamienitą przełożoną generalną któregoś z polskich zgromadzeń zakonnych. Dziś ustaliliśmy z siostrą Teklą, że tak właśnie będziemy się witać…

Ale żarty żartami, a Pan dziś mówi – uważajcie na to, czego słuchacie. Ostatnio rozmawiałem z kimś o naszych siostrach klaryskach, o których biografowie w czasach Franciszka pisali, że chciały tego samego i nie chciały tego samego. Doświadczały tak wielkiego zjednoczenia uczuć i woli, mimo, że pierwsze wspólnoty klariańskie liczyły nawet po pięćdziesiąt sióstr. Osoba, której o tym mówiłem, też żyjąca we wspólnocie, z nutą żalu stwierdziła, że niestety takiej jedności nie doświadcza…

I zacząłem sobie myśleć dlaczego? Wysnułem w końcu moją osobistą teorię, że aby móc doświadczyć takiej jedności, musielibyśmy na nowo zechcieć ze sobą być. Ale nie tylko okazjonalnie – na posiłkach, w kaplicy, czy na trochę wymuszonych rekreacjach. Ale na co dzień, bez uciekania w ekrany. Pierwsze, czego powinniśmy się pozbyć to media wszelakie – telewizory, komputery, telefony. Uciekamy w nie przed sobą nawzajem, a papka, którą jesteśmy tam karmieni nie służy z pewnością budowaniu jedności. Myślę sobie, że dla wielu z nas media i ich przekazy są dziś główną osią podziału. Czy w klasztorze, czy w rodzinach – mniej mediów. Bo tym żyjesz, czego słuchasz. A z czasem zaczynasz to sam głosić… A to już jest ciężko strawne…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz