czwartek, 17 stycznia 2019

dobra samotność...


Photo by Bradley Swenson on Unsplash
(Mk 1, 40-45) 
Pewnego dnia przyszedł do Jezusa trędowaty i upadłszy na kolana, prosił Go: "Jeśli zechcesz, możesz mnie oczyścić". A Jezus, zdjęty litością, wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł do niego: "Chcę, bądź oczyszczony". Zaraz trąd go opuścił, i został oczyszczony. Jezus surowo mu przykazał i zaraz go odprawił, mówiąc mu: "Bacz, abyś nikomu nic nie mówił, ale idź, pokaż się kapłanowi i złóż za swe oczyszczenie ofiarę, którą przepisał Mojżesz, na świadectwo dla nich". Lecz on po wyjściu zaczął wiele opowiadać i rozgłaszać to, co zaszło, tak że Jezus nie mógł już jawnie wejść do miasta, lecz przebywał w miejscach pustynnych. A ludzie zewsząd schodzili się do Niego.


Mili Moi…
Czytam po raz kolejny ten znany fragment Ewangelii Marka i dziś szczególnie uderza mnie samotność, która jest wpisana w ludzkie istnienie, jest jego elementem. Nie ma przed nią ucieczki i dla wielu z nas jawi się ona jako przerażające nieszczęście. Mamy różne osobowości, temperamenty, doświadczenia. Są wśród nas tacy, którzy lubią być sami, ale wielu z nas traktuje samotność jako przekleństwo. I być może trzeba mówić o różnych rodzajach samotności. A może trzeba odróżnić samotność od osamotnienia. Tak czy owak – kiedy ona przychodzi, warto byłoby jej tak całkiem nie zmarnować, wykorzystać to, co w niej piękne…

A jest coś pięknego w samotności? Pewnie że tak… Cisza, w której słychać Boga wyraźniej. Czas, który można spożytkować na dawno planowane, a wcześniej nieosiągalne cele. Przestrzeń, której robi się nagle całkiem sporo wokół mnie. Szczególne wyczulenie oka na innych, na ich troski, na ból. Spokój wynikający ze znacznego ograniczenia źródeł informacji. I większy szacunek do człowieka, kiedy ten się na horyzoncie pojawi…

Jezus na pustyni przemawia do mnie dziś bardzo czytelnie, bo na granicy pustyni znajduję się i ja. On dodaje mi odwagi, żeby zrobić jeszcze jeden krok, żeby się tego nie bać…

A wczoraj zabawna sytuacja w aptece. Odbierałem leki, których ostatnio coraz więcej, a miła pani w okienku rzuciła okiem na mój rocznik i stwierdziła, że najlepszy, bo i ona z tego rocznika… Pogawędziliśmy więc o naszych chorobach, pożartowaliśmy… A potem pani uderzyła w ton filozoficzny zadając pytanie -  a nie ma pan tak o poranku, kiedy pan wstaje, że stawia pan sobie pytanie – kiedy ja się tak zestarzałem? Odpowiedziałem ze śmiechem, że już nie… Kilka lat temu to i owszem, ale dziś nie… Pani stwierdziła, że ona właśnie na tym etapie, a głębię pytania powiększa jej pełnoletni syn, który spogląda na nią z góry… Naszą pogawędkę zakończyliśmy refleksją, że starzeć trzeba się umieć i ma się to dokonywać naturalnie…

Do dzieła więc. Ja też wracam do naturalnych procesów starzenia, które wprawdzie mnie do działania nie potrzebują, ale w mej samotni nawet ich obecność cieszy… 😊

1 komentarz:

  1. Jest jeden najtrudniejszy rodzaj samotności ale też nie do uniknięcia - kiedy z poważnymi problemami człowiek zostaje ostatecznie sam.

    OdpowiedzUsuń