środa, 4 lipca 2018

droga serca...



(J 20,24-29)
Tomasz, jeden z Dwunastu, zwany Didymos, nie był razem z nimi, kiedy przyszedł Jezus. Inni więc uczniowie mówili do niego: „Widzieliśmy Pana”. Ale on rzekł do nich: „Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę”. A po ośmiu dniach, kiedy uczniowie Jego byli znowu wewnątrz domu i Tomasz z nimi, Jezus przyszedł mimo drzwi zamkniętych, stanął pośrodku i rzekł: „Pokój wam!” Następnie rzekł do Tomasza: „Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż ją do mego boku, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym”. Tomasz Mu odpowiedział: „Pan mój i Bóg mój!” Powiedział mu Jezus: „Uwierzyłeś dlatego, ponieważ Mnie ujrzałeś. Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”.


Mili Moi…
Jestem na pierwszym etapie pakowania. To znaczy, że dwie torby książek trafią do biblioteki parafialnej, część dobytku na najbliższą wyprzedaż garażową, a reszta wypełni znacznie mniej kartonów niż wcześniej mi się wydawało…

Od wczoraj wiem już, dokąd moje kartony popłyną. Ojciec Prowincjał przekazał mi swoją ostateczną decyzję. Pozwolę sobie jeszcze jej tu nie komunikować, ponieważ nadal ma ona status nieoficjalnej i dopóki nie zostanie opublikowana nie zamierzam uprzedzać faktów. Myślę, że to kwestia kilku dni i będę mógł o tym oficjalnie mówić. Jak każde nowe miejsce tak i to niesie ze sobą jakąś dozę niepewności, ale i sporo nadziei. Ufam woli Bożej wyrażonej przez przełożonych i spokojnie czekam na rozwój wypadków.

Spoglądam na wielkie zdjęcie Antonietty Meo, które wisi na mojej ścianie. Dziś kolejna rocznica jej narodzin dla nieba. Mała dziewczynka, do której wzdycham wiele razy w ciągu dnia. Niebiańska Przyjaciółka, która rozumiała lepiej kim jest Jezus, niż wielu dorosłych, którzy ją otaczali. Tak mi się marzy ta dziecięca prostota w relacjach. Przez wiele lat moja ulubioną świętą była Teresa z Lisieux… Zawsze moje serce ma bliżej do tych, którzy do Boga szli drogami miłości, aniżeli do tych, którzy dokonywali skomplikowanych wywodów intelektualnych (z całym szacunkiem rzecz jasna do tej drogi – dla wielu okazała się ona równie skuteczna).

Może właśnie dlatego jakoś szczególnie wczuwam się dziś w Tomasza. Niemal namacalnie odczuwam jego żal, smutek i rozczarowanie. Przecież oni wszyscy widzieli, słyszeli, rozmawiali z Jezusem, a on? Pominięty… Jakby trochę mniej ważny… Pozbawiony cudu… Myślę w tym kontekście o tych wszystkich chwilach, w których odczuwałem żal, że taką różnorodność darów Pan rozlewa w swoim Kościele, a ja jakiś taki biedny (wiem, wiem, wielu zaraz zaprotestuje słowami – niech ojciec nie grzeszy, o czym ojciec mówi?), ale wszyscy mamy tak samo – trawa u sąsiada zawsze bardziej zielona, a cudze dary błyszczą zawsze jaśniej. Od jakiegoś czasu jestem w stanie kilka moich talentów nazwać z imienia i naprawdę się nimi cieszyć. A przede wszystkim Panu Bogu za nie dziękować. I myślę sobie, że to takie Tomaszowe „dotykanie Pana”, kiedy schodzę z ambony, a ktoś szczerze dziękuje za słowo, które „nie wiem skąd mi się bierze” (oczywiście doskonale wiem skąd…), kiedy dzwoni telefon i słyszę – ojcze, chcemy żebyś wygłosił rekolekcje… kiedy przychodzi wiadomość – dostałem telefon od Z, potrzebuję się dobrze wyspowiadać (a w tym ostatnim miesiącu takich wiadomości sporo – wieczory zajęte na dwa tygodnie do przodu).

Nie słyszę Jego głosu (w sensie fizycznym), nie miewam wizji przechodzącego Pana, ale gdybym powiedział, że nie widzę jak On działa przeze mnie i we mnie, to byłbym po prostu niewdzięcznym głupcem. Antonietto (Dziecinko, jak zwykłem się do Ciebie zwracać) – powiedz dziś Jezusowi, że Go kocham… Mocno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz