(J 20,24-29)
Tomasz, jeden z Dwunastu, zwany Didymos, nie był razem z nimi, kiedy przyszedł
Jezus. Inni więc uczniowie mówili do niego: „Widzieliśmy Pana”. Ale on rzekł do
nich: „Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w
miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę”. A po ośmiu
dniach, kiedy uczniowie Jego byli znowu wewnątrz domu i Tomasz z nimi, Jezus
przyszedł mimo drzwi zamkniętych, stanął pośrodku i rzekł: „Pokój wam!”
Następnie rzekł do Tomasza: „Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce.
Podnieś rękę i włóż ją do mego boku, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym”.
Tomasz Mu odpowiedział: „Pan mój i Bóg mój!” Powiedział mu Jezus: „Uwierzyłeś
dlatego, ponieważ Mnie ujrzałeś. Błogosławieni, którzy nie widzieli, a
uwierzyli”.
Mili Moi…
Jestem na pierwszym etapie
pakowania. To znaczy, że dwie torby książek trafią do biblioteki parafialnej,
część dobytku na najbliższą wyprzedaż garażową, a reszta wypełni znacznie mniej
kartonów niż wcześniej mi się wydawało…
Od wczoraj wiem już, dokąd
moje kartony popłyną. Ojciec Prowincjał przekazał mi swoją ostateczną decyzję.
Pozwolę sobie jeszcze jej tu nie komunikować, ponieważ nadal ma ona status
nieoficjalnej i dopóki nie zostanie opublikowana nie zamierzam uprzedzać faktów.
Myślę, że to kwestia kilku dni i będę mógł o tym oficjalnie mówić. Jak każde
nowe miejsce tak i to niesie ze sobą jakąś dozę niepewności, ale i sporo
nadziei. Ufam woli Bożej wyrażonej przez przełożonych i spokojnie czekam na
rozwój wypadków.
Spoglądam na wielkie
zdjęcie Antonietty Meo, które wisi na mojej ścianie. Dziś kolejna rocznica jej
narodzin dla nieba. Mała dziewczynka, do której wzdycham wiele razy w ciągu
dnia. Niebiańska Przyjaciółka, która rozumiała lepiej kim jest Jezus, niż wielu
dorosłych, którzy ją otaczali. Tak mi się marzy ta dziecięca prostota w
relacjach. Przez wiele lat moja ulubioną świętą była Teresa z Lisieux… Zawsze
moje serce ma bliżej do tych, którzy do Boga szli drogami miłości, aniżeli do
tych, którzy dokonywali skomplikowanych wywodów intelektualnych (z całym szacunkiem
rzecz jasna do tej drogi – dla wielu okazała się ona równie skuteczna).
Może właśnie dlatego jakoś
szczególnie wczuwam się dziś w Tomasza. Niemal namacalnie odczuwam jego żal,
smutek i rozczarowanie. Przecież oni wszyscy widzieli, słyszeli, rozmawiali z
Jezusem, a on? Pominięty… Jakby trochę mniej ważny… Pozbawiony cudu… Myślę w tym
kontekście o tych wszystkich chwilach, w których odczuwałem żal, że taką różnorodność
darów Pan rozlewa w swoim Kościele, a ja jakiś taki biedny (wiem, wiem, wielu
zaraz zaprotestuje słowami – niech ojciec nie grzeszy, o czym ojciec mówi?),
ale wszyscy mamy tak samo – trawa u sąsiada zawsze bardziej zielona, a cudze dary
błyszczą zawsze jaśniej. Od jakiegoś czasu jestem w stanie kilka moich talentów
nazwać z imienia i naprawdę się nimi cieszyć. A przede wszystkim Panu Bogu za
nie dziękować. I myślę sobie, że to takie Tomaszowe „dotykanie Pana”, kiedy schodzę
z ambony, a ktoś szczerze dziękuje za słowo, które „nie wiem skąd mi się bierze”
(oczywiście doskonale wiem skąd…), kiedy dzwoni telefon i słyszę – ojcze, chcemy
żebyś wygłosił rekolekcje… kiedy przychodzi wiadomość – dostałem telefon od Z,
potrzebuję się dobrze wyspowiadać (a w tym ostatnim miesiącu takich wiadomości
sporo – wieczory zajęte na dwa tygodnie do przodu).
Nie słyszę Jego głosu (w
sensie fizycznym), nie miewam wizji przechodzącego Pana, ale gdybym powiedział,
że nie widzę jak On działa przeze mnie i we mnie, to byłbym po prostu
niewdzięcznym głupcem. Antonietto (Dziecinko, jak zwykłem się do Ciebie
zwracać) – powiedz dziś Jezusowi, że Go kocham… Mocno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz