poniedziałek, 23 lipca 2018

jeden tydzień...


(J 15, 1-8)
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Ja jestem prawdziwym krzewem winnym, a Ojciec mój jest tym, który uprawia. Każdą latorośl, która we Mnie nie przynosi owocu, odcina, a każdą, która przynosi owoc, oczyszcza, aby przynosiła owoc obfitszy. Wy już jesteście czyści dzięki słowu, które wypowiedziałem do was. Trwajcie we Mnie, a Ja w was trwać będę. Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie, o ile nie trwa w winnym krzewie, tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie. Ja jestem krzewem winnym, wy - latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić. Ten, kto we Mnie nie trwa, zostanie wyrzucony, jak winna latorośl i uschnie. I zbiera się ją i wrzuca do ognia i płonie. Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowa moje w was, poproście, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni. Ojciec mój przez to dozna chwały, że owoc obfity przyniesiecie i staniecie się moimi uczniami”.


Mili Moi…
Zaczyna do mnie docierać, że dokładnie za tydzień kończy się moja przygoda z Ameryką. Szczególnie to widzę we wszystkich „ostatnich razach” począwszy od ostatniej Mszy Świętej niedzielnej sprawowanej po angielsku wczoraj, aż do ostatniej butelki mleka do kawy, która wystarcza mi na tydzień i została zakupiona dzisiaj. Naprawdę za chwilę ma się dokonać kolejna wielka zmiana w moim życiu. I jak zawsze jest to w jakimś sensie ekscytujące. Smutek? Odrobina owszem… Jak zawsze… Ale balansowany przez świadomość, że to właściwe posunięcie…

No i nieco zabawnych sytuacji… Bywam zaczepiany przez Polaków, których w życiu na oczy nie widziałem (a już na pewno nie w kościele), którzy zapewniają – gdybyś chciał kiedyś wrócić, to śmiało, przyjmiemy cię z otwartymi ramionami, jesteś w porządku gość… Jak tu się nie uśmiechnąć… To zresztą najlepsze, co można robić w te ostatnie dni. Uśmiechać się i to dużo…

A nad Słowem dziś pomyślałem, że Pan daje nam znakomite wskazówki dla oceny poziomu naszego zjednoczenia z Nim. Do niego przecież zachęca i wzywa – ścisłe zjednoczenie niczym gałązki z krzewem winnym jest Jego pragnieniem wobec nas. Ale jak określić poziom tego zjednoczenia? Po czym poznać, że ono rzeczywiście istnieje?

Pan mówi – kto trwa we mnie, a ja w nim, ten przynosi owoc obfity… No i to pierwsze pytanie – o owoce naszego życia? Czy rzeczywiście obfite i piękne, czy jakieś „śliwki robaczywki”? Samemu trudno to ocenić, ale właśnie po to daje nam Kościół spowiedników, kierowników, czy przewodników duchowych, żeby takie rzeczy weryfikować. Konfrontując moje życiowe owoce z kimś, komu ufam i kto żyje z Ducha, mam szanse poznać poziom mojego zjednoczenia z Jezusem…

Po wtóre – jeśli we mnie trwać będziecie, proście o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni? Po znajomości? Bez kolejki? Po cichu i pod stołem? Nic z tych rzeczy… Ścisłe zjednoczenie z Panem pozwala głęboko wejść w Jego pragnienia i znakomicie odczytywać Jego wolę. Wówczas wszystko, o co prosimy się realizuje, bo prosimy tylko o to, czego chce Jezus, a to czasami zupełnie inne rzeczy, niż te, których moglibyśmy po ludzku chcieć. A zatem poziom wysłuchiwania naszych modlitw może nam sporo powiedzieć o poziomie zjednoczenia z Jezusem… Może warto to sprawdzić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz