zdj:flickr/Ed/Lic CC
(J 1,19-28)
Takie jest świadectwo
Jana. Gdy Żydzi wysłali do niego z Jerozolimy kapłanów i lewitów z zapytaniem:
Kto ty jesteś?, on wyznał, a nie zaprzeczył, oświadczając: Ja nie jestem
Mesjaszem. Zapytali go: Cóż zatem? Czy jesteś Eliaszem? Odrzekł: Nie jestem.
Czy ty jesteś prorokiem? Odparł: Nie! Powiedzieli mu więc: Kim jesteś, abyśmy
mogli dać odpowiedź tym, którzy nas wysłali? Co mówisz sam o sobie?
Odpowiedział: Jam głos wołającego na pustyni: Prostujcie drogę Pańską, jak
powiedział prorok Izajasz. A wysłannicy byli spośród faryzeuszów. I zadawali mu
pytania, mówiąc do niego: Czemu zatem chrzcisz, skoro nie jesteś ani Mesjaszem,
ani Eliaszem, ani prorokiem? Jan im tak odpowiedział: Ja chrzczę wodą. Pośród
was stoi Ten, którego wy nie znacie, który po mnie idzie, a któremu ja nie
jestem godzien odwiązać rzemyka u Jego sandała. Działo się to w Betanii, po
drugiej stronie Jordanu, gdzie Jan udzielał chrztu.
Mili Moi…
No i gdzie podziały się
ostatnie dwa tygodnie? Nie mam pojęcia… Wszystko uleciało jak mgnienie… A
wydarzyło się tak wiele… Bo to i czas rekolekcji, a z nimi niemal codzienne
nawiedziny Nowego Jorku wraz z rekolekcjonistą. Wszak leciał człek ponad sześć tysięcy kilometrów, więc powinien cos zobaczyć… A zimno było okrutnie…
Potem już spowiedź przedświąteczna i ostatnie przygotowania. Oczywiście
wszystko „na wariata”, bo przecież Adwent jakiś taki krótki w tym roku.
Po świętach, jak to po
świętach. Powoli zaczynają się wizyty duszpasterskie, więc wieczory „nie moje”.
To dobry i radosny czas, ale niesłychanie męczący. A dziś rano wszedłem w
ostatni rozdział mojego doktoratu i przywitał mnie komunikat – witaj ponownie,
ostatnio byłeś tutaj 13 grudnia… Matko… W takim tempie, to jeszcze dwa lata będę
pisał. Pchnąłem dziś o trzy strony do przodu. Ale poważnie mówiąc, mam właściwie
dwa tygodnie na dokończenie, bo trzeci tydzień stycznia to już będą
przygotowania do rekolekcji, które mam wygłosić siostrom w Chicago w czwartym
tygodniu…
Stary rok zakończyliśmy całonocną
adoracją i Eucharystią o północy. To bardzo świeża tradycja w naszej parafii,
ale dwanaście osób na Mszę przybyło, co uznaję za sukces. Tym bardziej, że mróz
był przeokrutny. Ja oczywiście przypłaciłem minione dni solidnym przeziębieniem,
z którego właśnie próbuję wychodzić. Co do minionego roku mam tylko jedną,
smutną obserwację. Przeczytałem zaledwie 22 książki. A 2016 kończyłem z
przeczytanymi 26. Mam nadzieję, że ten rok będzie pod tym względem lepszy…
A dziś staję wobec pytania
– kim ty jesteś? Takie ewangeliczne „perełki” są dla mnie zawsze dużym
wstrząsem. Bo oczywiście dość łatwo mi się scharakteryzować poprzez „moment”
mojego życia, do którego dotarłem. I pewnie kilku odpowiedzi mógłbym udzielić
tak na szybko. Ale czy chodzi o spojrzenie na siebie w sposób funkcjonalny? Czy
może raczej o dotarcie do głębi? I o ile dość łatwo mi się zidentyfikować w
oczach Bożych, bo mam głębokie przekonanie, że jestem Jego umiłowanym
dzieckiem, właściwie chyba coraz bardziej bezradnym, to dziś raczej stawiam
sobie pytanie – kim jestem wobec Niego, w Jego planie i w Jego zamiarach? Jan
był głosem, który zwiastował słowo. Było to dla niego całkowicie jasne? A ja?
Jak mógłbym siebie nazwać? Po co On mnie posłał na ten świat?
Szukając odpowiedzi, zauważyłem,
że dziś dzień urodzin świętej Teresy od Dzieciątka Jezus. Kiedyś byliśmy w
wielkiej przyjaźni. Po pierwsze z racji na jej prostotę, a po drugie, ze
względu na jej pragnienia. Chciała „wszystko”, nie zadowalała się „półśrodkami”,
co ostatecznie zaowocowało jej wielkim odkryciem wyrażonym w słowach – w sercu
Kościoła, mej Matki, będę miłością… Dziś pytam więc Jezusa – kim chcesz, abym
był w sercu Kościoła, mej Matki?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz