zdj:flickr/captain.orange/Lic CC
(1 Sm 16, 1-13)
Pan rzekł do Samuela:
„Dokąd będziesz się smucił z powodu Saula? Uznałem go przecież za niegodnego,
by panował nad Izraelem. Napełnij oliwą twój róg i idź: Posyłam cię do Jessego
Betlejemity, gdyż między jego synami upatrzyłem sobie króla”. Samuel odrzekł:
„Jakże pójdę? Usłyszy o tym Saul i zabije mnie”. Pan odpowiedział: „Weźmiesz z
sobą jałowicę i będziesz mówił: Przybywam złożyć ofiarę Panu. Zaprosisz więc
Jessego na ucztę ofiarną, a Ja wtedy powiem ci, co masz robić: wtedy namaścisz
tego, którego ci wskażę”. Samuel uczynił tak, jak polecił mu Pan, i udał się do
Betlejem. Naprzeciw niego wyszła przelękniona starszyzna miasta. Jeden z nich
zapytał: „Czy twe przybycie oznacza pokój?” Odpowiedział: „Pokój. Przybyłem
złożyć ofiarę Panu. Oczyśćcie się i chodźcie złożyć ze mną ofiarę!” Oczyścił
też Jessego i jego synów i zaprosił ich na ofiarę. Kiedy przybyli, spostrzegł
Eliaba i powiedział: „Z pewnością przed Panem jest jego pomazaniec”. Pan jednak
rzekł do Samuela: „Nie zważaj ani na jego wygląd, ani na wysoki wzrost, gdyż
odsunąłem go, nie tak bowiem jak człowiek widzi, widzi Bóg, bo człowiek widzi
to, co dostępne dla oczu, a Pan widzi serce”. Następnie Jesse przywołał
Abinadaba i przedstawił go Samuelowi, ale ten rzekł: „Ten też nie został
wybrany przez Pana”. Potem Jesse przedstawił Szammę. Samuel jednak oświadczył:
„Ten też nie został wybrany przez Pana”. I Jesse przedstawił Samuelowi siedmiu
swoich synów, lecz Samuel oświadczył Jessemu: „Nie ich wybrał Pan”. Samuel więc
zapytał Jessego: „Czy to już wszyscy młodzieńcy?” Odrzekł: „Pozostał jeszcze
najmniejszy, lecz on pasie owce”. Samuel powiedział do Jessego: „Poślij po
niego i sprowadź tutaj, gdyż nie rozpoczniemy uczty, dopóki on nie przyjdzie”.
Posłał więc i przyprowadzono go: był on rudy, miał piękne oczy i pociągający
wygląd. Pan rzekł: „Wstań i namaść go, to ten”. Wziął więc Samuel róg z oliwą i
namaścił go pośrodku jego braci. Od tego dnia duch Pański opanował Dawida.
Samuel zaś ruszył w drogę i poszedł do Rama.
Mili Moi…
Znów tydzień uleciał nie
wiadomo jak i kiedy… Trwają kolędy, więc co wieczór nawiedzam moich parafian i
są to naprawdę miłe spotkania. Wiele z tych osób zostało dotkniętych miłością
Bożą, sporo rozmów dotyczy właśnie tego – Bożej dobroci i Jego bliskości. Ileż
czasem fascynacji w głosie, w oczach… ile niedowierzania – że to właśnie na
mnie Bóg spojrzał i zaprosił do bliskości… Niejednokrotnie doświadczam wręcz
zawstydzenia, bo przecież ja już od tylu lat po tej drodze stąpam i tak wiele zdołałem
już „stracić” – z tego pierwotnego zachwytu i radości… I w takich chwilach się
uczę – odświeżam pamięć mojego serca, budzą się we mnie głębokie tęsknoty…
A w minioną sobotę odbyło się
nasze doroczne parafialne spotkanie bożonarodzeniowe. Pogoda dopisała i
przybyły prawdziwe tłumy. Około trzystu osób zgromadziło się w naszej sali pod
kościołem… A organizatorzy zatrwożeni… Bo jedzenia nagotowano na dwieście
pięćdziesiąt osób z przekonaniem, że to i tak za dużo. Nerwowe ruchy,
dostawianie stolików i komentarze – a może by się ojciec pomodlił i rozmnożył…
A ja nawet byłem skłonny pomóc, bo ćwiczę nieustannie, ale na razie wychodzi mi
tylko z ziemniakami… Mogę rozmnożyć, ale po co nam tyle ziemniaków? W każdym
razie szczęśliwie wystarczyło jedzenia dla wszystkich, program artystyczny się
udał, a nasz parafialny „didżej” wywabił całkiem sporą grupę na parkiet. Piękny
wieczór…
A ten tydzień upływa pod
znakiem posłuszeństwa. To jest właśnie piękne, kiedy tworzy się rekolekcje. One
zmuszają do przemyślenia tematu i stają się źródłem wielu osobistych odkryć. Właśnie
o posłuszeństwie mam opowiadać siostrom w Chicago, bo o ten temat poprosiły.
Wróciłem więc do niektórych dokumentów Kościoła, które kiedyś czytałem, ale
które przykurzyły się nieco w mojej pamięci. Sięgnąłem rzecz jasna do Słowa… Myślę,
a słowa jakoś układają się same… Duch Święty jest niesamowicie twórczy…
Dzisiaj zaś skupił mnie
fragment o powołaniu Dawida. Bardzo go lubię. Zwłaszcza tę myśl o Bogu, który
widzi zupełnie inaczej, niż my, który patrzy inaczej, który dostrzega więcej…
To rodzić powinno swoista powściągliwość w ocenach. Wczoraj słuchałem w radio
opowieści o księdzu, który nie potrafił śpiewać. No nie miał do tego absolutnie
żadnego talentu. Pomagał w jakiejś parafii i kiedyś przyszło mu sprawować pogrzeb.
W myśl podjętego postanowienia, aby nie ranić uszu parafian, nie zaśpiewał
podczas Mszy niczego. Po ceremonii w kościele wpadł do zakrystii jakiś wściekły
członek rodziny, który ze złością zapytał – to ile trzeba księdzu zapłacić,
żeby ksiądz śpiewał? Na co ów duszpasterz odpowiedział ze spokojem – wie pan,
mnie się raczej płaci, żebym nie śpiewał…
Ale te sytuacje, w których
wydaje nam się, że wszystko wiemy i że inni zachowali się niewłaściwie mogą być
znacznie mniej humorystyczne. Można prawdziwe skrzywdzić człowieka już w
pytaniu sugerując mu popełniony błąd. Czyż nie tak właśnie dziś pytają
faryzeusze Jezusa? W ich pytaniu o łuskanie kłosów jest przecież ukryte oskarżenie.
Czy mogą więc usłyszeć odpowiedź, skoro wiedzą już wszystko… Wiedząc wszystko
nie warto pytać. Pytając zaś, warto być gotowym na odpowiedź, która może nas
zaskoczyć. Wówczas niejedną opinię skwapliwie schowamy do kieszeni dziękując
Bogu, że zbyt pochopnie nie wypowiedziały jej nasze usta…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz