środa, 19 października 2016

więźniów nawiedzać...

zdj:flickr/nizz7/Lic CC
(Łk 12,39-48)
To rozumiejcie, że gdyby gospodarz wiedział, o której godzinie złodziej ma przyjść, nie pozwoliłby włamać się do swego domu. Wy też bądźcie gotowi, gdyż o godzinie, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie. Wtedy Piotr zapytał: Panie, czy do nas mówisz tę przypowieść, czy też do wszystkich? Pan odpowiedział: Któż jest owym rządcą wiernym i roztropnym, którego pan ustanowi nad swoją służbą, żeby na czas wydzielił jej żywność? Szczęśliwy ten sługa, którego pan powróciwszy zastanie przy tej czynności. Prawdziwie powiadam wam: Postawi go nad całym swoim mieniem. Lecz jeśli sługa ów powie sobie w duszy: Mój pan ociąga się z powrotem, i zacznie bić sługi i służące, a przy tym jeść, pić i upijać się, to nadejdzie pan tego sługi w dniu, kiedy się nie spodziewa, i o godzinie, której nie zna; każe go ćwiartować i z niewiernymi wyznaczy mu miejsce. Sługa, który zna wolę swego pana, a nic nie przygotował i nie uczynił zgodnie z jego wolą, otrzyma wielką chłostę. Ten zaś, który nie zna jego woli i uczynił coś godnego kary, otrzyma małą chłostę. Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie; a komu wiele zlecono, tym więcej od niego żądać będą.

Mili Moi...
Dziś nadszedł nowy komputer, więc ufam, że już następny wpis będzie poczyniony na własnym sprzęcie, którego brak boleśnie odczułem na własnej skórze w tych dniach. Jak to jednak człowiek przywyka do dobrego... Piśmiennictwa w tych dniach było bardzo dużo. Konferencję za konferencją trzeba tworzyć, a jedynym miejscem, gdzie mogłem to uczynić, był nasz parafialny sekretariat, w którym przez większość dnia pracuje na komputerze sekretarka. Dla mnie pozostawały więc pory mocno ranne. Pobudki o 3 nad ranem nawet dla mnie oswojonego z materią okazały się czymś trudnym. Ale zdecydowanie lepiej pracuje mi się rano, niż późnymi wieczorami. Choć 3 to dla większości ludzi pewnie jeszcze środek nocy. Niemniej cieszy mnie fakt, że będę miał wkrótce dostęp do tego narzędzia, które okazuje się dziś niezbędne nawet w duszpasterstwie.

Trwają nasze rekolekcje ewangelizacyjne. To wielka rzecz. Jutro właściwie będzie taka weryfikacja, bo to już trzecie spotkanie, więc praktyka pokazuje, że kto przyjdzie jutro, zwykle zostaje do końca. Mam nadzieję, że ta piękna liczba 70 osób, których doliczyliśmy się tydzień temu nie zmaleje znacząco i wszyscy doświadczą takiej mocy Boga, jakiej jeszcze nigdy dotąd nie poznali. Wczoraj też miało miejsce kolejne spotkanie naszej grupy małżeńskiej. Ta odrobinę zmalała. Pojawia się regularnie około ośmiu par, co mnie jednak szalenie cieszy i napawa optymizmem na przyszłość. Wczoraj zgodziliśmy się jednak wszyscy, że niesamowicie ciężko jest przekonać ludzi do wybrania się na takie spotkanie. Doświadczają tego powoli sami uczestnicy, zapraszając innych. To pozwala im zrozumieć moją „rozpacz”, kiedy patrzę jak wiele różnych zaproszeń pozostaje prawie bez echa...

A dziś przeżyłem swój kolejny pierwszy raz w Ameryce. Tym razem była to duszpasterska wizyta w więzieniu. Mam tam pewnego młodego przyjaciela, któremu młodość trochę wymknęła się spod kontroli i odsiaduje karę za swoje błędne wybory. Towarzyszę mu już duchowo od dawna, ale wizytowałem go po raz pierwszy. Przygotowania zajęły kilka długich miesięcy, bo okazało się, że człek, który odpowiada za duchową opiekę nad więźniami, a jednocześnie przepuszcza wszystkich duszpasterzy przez swoje biuro, nie jest szczególnie zainteresowany szybkim załatwianiem takich spraw. Pikanterii sprawie nadaje fakt, że funkcję tę pełni muzułmański imam. Nie chcę oskarżać pochopnie, ale po kilkukrotnym przechodzeniu ciągle tych samych procedur jechałem tam dziś z postanowieniem, że jeśli mnie nie wpuszczą, to zrobię tam jakąś awanturę. Na szczęście okazało się, że wreszcie moje podanie po kilku miesiącach zostało „klepnięte” i mogłem się spotkać z M. Ucieszyło mnie, że jest w dobrej kondycji psychicznej i robi poważne plany na przyszłość. Myślę, że jego dojrzewanie zostało znacząco przyspieszone i wierzę głęboko, że tej lekcji nie zapomni. Wyspowiadałem go, pogadaliśmy. I jestem przekonany, że jeszcze tam wrócę. Wrażenie samego więzienia, co pewnie nie dziwne, było jednak ogromnie przygnębiające, więc kiedy wyszedłem, podwójnie dziękowałem Bogu za wolność i dostrzegałem z większą intensywnością kolory jesieni mnie otaczającej. A jest ona piękna u nas. Tak piękna, że śmiem zaryzykować twierdzenie, że wobec jesieni w Connecticut nasze polskie Bieszczady mogą się schować...

Dzieje się więc sporo i to mnie w sumie cieszy, bo w jakiś sposób wczytując się w dzisiejsze Słowo odkrywam Jezusową zachętę, żeby nie poddać się „świętemu spokojowi”, który jest pułapką dla nas wszystkich. Im człowiek starszy, tym pułapka groźniejsza i bardziej aktualna. Nie chcę nigdy wejść w kapłańskie życie w świętym spokoju. Póki sił wystarczy chcę realizować tę misję, którą zlecił mi Jezus w Jego domu, a widzę coraz wyraźniej, że roboty mi nie zabraknie. Oby tylko nie zabrakło sił i ochoty, a On zrobi resztę. Co niechaj się stanie. Amen...

PS. A M., młodego więźnia, polecam waszej serdecznej modlitwie. To naprawdę dobry dzieciak – umiłowany przez Jezusa, który mu już wszystko przebaczył...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz