środa, 29 czerwca 2016

zamerykanizowany???

zdj:flickr/Julian Carvajal/ Lic CC
(Mt 16,13-19)
Gdy Jezus przyszedł w okolice Cezarei Filipowej, pytał swych uczniów: Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego? A oni odpowiedzieli: Jedni za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za Jeremiasza albo za jednego z proroków. Jezus zapytał ich: A wy za kogo Mnie uważacie? Odpowiedział Szymon Piotr: Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego. Na to Jezus mu rzekł: Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem nie objawiły ci tego ciało i krew, lecz Ojciec mój, który jest w niebie. Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie.


Mili Moi…
Mój pobyt w Ojczyźnie powoli dobiega końca… Czy wypocząłem? Raczej nie… Może tylko lepiej uświadomiłem sobie, jak bardzo jestem zmęczony. To też jest jakieś osiągnięcie… Z nowin, które do mnie docierają? Ostatnio dowiedziałem się, że się „zamerykanizowałem” i że nie jestem już tym samym o. Michałem, co kiedyś. Nie dotknęło mnie to jakoś szczególnie. Może to i prawda… Pewnie trudno, żeby było inaczej. Choć podejrzewam, że cytowani komentatorzy mieli na myśli raczej mało pozytywne zmiany. Jeśli tak jest i jesteście mną rozczarowani, to wybaczcie.

Wkrótce powrót… Co prawda, kiedy widzę dzisiejsze obrazki pękniętej samolotowej opony w locie z Gdańska do Warszawy (a przecież ja za tydzień tą samą trasą mam się przemieszczać), to zaczynam się trochę martwić. Myśli krążą również, dzięki mediom, wokół ataków terrorystycznych i wszystkiego, co złe. Omadlam i staram się ufać mojemu Panu. Wszak każdy włos na mojej głowie jest policzony, a On wie najlepiej kiedy i w jakich okolicznościach zawołać mnie do domu…

Ten tydzień wykorzystuję na lekturę… Staram się całkowicie zresetować i w ten sposób przygotować na czekające mnie po powrocie zadania. Wczoraj dowiedziałem się, że mój rocznikowy współbrat wyrusza na misje do Ekwadoru. W ten sposób wszyscy czterej, tworzący nasz rocznik, będziemy pracować za granicą. Krzysiek i Mariusz w Niemczech, Michał w Ekwadorze i ja w USA. Co ciekawe, z pewnością nie są to kierunki, które wyobrażaliśmy sobie na początku naszego zakonnego życia. Ale dzięki tym ciekawym, Bożym pomysłom, możemy wciąz odkrywać nasze franciszkańskie powołanie… Powołanie do dyspozycyjności...

A wszystko to pewnie wynika z naszych nieudolnych, ale wciąż ponawianych zapewnień, które, jako żywo, przypominają dzisiejsze słowa Piotra. Ty jesteś Mesjasz… Nasz Mesjasz. Mój Mesjasz… Za Tobą chcemy iść. A może i przed Tobą, jeśli tak zechcesz. Aby przygotować Ci miejsce, tam, gdzie Ty sam się chcesz pojawić... Doświadczyliśmy wszyscy czterej twórczego powiewu Ducha i żaden z nas się nie oparł. Co więcej, każdy z nas czerpie z pewnością sporo radości z tego „tu i teraz”, w którym się znajduje. Czasem jest to radość, która pojawia się zupełnie nieoczekiwanie, niespodziewanie, pomimo wysiłków sił wroga…

Przekonuję się codziennie, że uznanie Jezusa Panem mojego życia domaga się potwierdzania czynem. Łatwo się mówi. I łatwo się zapomina, co się powiedziało. Moc naszych wyznać leży w wysiłkach, aby wcielić je w życie. W wysiłkach… Nie tyle w sukcesach, ile w staraniach… Bo przecież On w mgnieniu oka może zwieńczyć je sukcesami… Ale nie może za mnie chcieć… I nie może za mnie ruszyć z miejsca… I nie może za mnie zdecydować… Zbyt poważnie mnie traktuje.

Dlatego jak zawsze pyta u kresu dnia – za kogo mnie uważasz? Za kogo mnie uważałeś??? Dziś…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz