zdj:flickr/Kaje/Lic CC
(Mt 6,24-34)
Nikt nie może dwom panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego
będzie miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi. Nie możecie
służyć Bogu i Mamonie. Dlatego powiadam wam: Nie troszczcie się zbytnio o swoje
życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać.
Czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm, a ciało więcej niż odzienie?
Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją ani żną i nie zbierają do
spichlerzy, a Ojciec wasz niebieski je żywi. Czyż wy nie jesteście ważniejsi
niż one? Kto z was przy całej swej trosce może choćby jedną chwilę dołożyć do
wieku swego życia? A o odzienie czemu się zbytnio troszczycie? Przypatrzcie się
liliom na polu, jak rosną: nie pracują ani przędą. A powiadam wam: nawet
Salomon w całym swoim przepychu nie był tak ubrany jak jedna z nich. Jeśli więc
ziele na polu, które dziś jest, a jutro do pieca będzie wrzucone, Bóg tak
przyodziewa, to czyż nie tym bardziej was, małej wiary? Nie troszczcie się więc
zbytnio i nie mówcie: co będziemy jeść? co będziemy pić? czym będziemy się
przyodziewać? Bo o to wszystko poganie zabiegają. Przecież Ojciec wasz
niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Starajcie się naprzód o
królestwo /Boga/ i o Jego Sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane. Nie
troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć
się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy.
Mili Moi…
Dni płyną… I
dzięki Bogu – chciałoby się powiedzieć. Bo każdy zbliża mnie do powrotu do domu…
Wiem, że nie brzmi to najlepiej, przynajmniej dla tych, którzy mieszkają w
Polsce. Ale nie mogę kłamać. Tęsknię za domem. Za moimi ludźmi. Za moimi
sprawami. Nawet za tym durnowatym doktoratem trochę też. Nigdy nie umiałem
odpoczywać, więc i tym razem jest podobnie. Ciągle mam wrażenie, że marnuję
czas. Nawet nie wiem czy w domu wszystko gra, tak bardzo staram się trzymać wakacyjnych
zasad i nie interesować się. Ale to nie łatwe.
Jedyna nadzieja w
tym, że przede mną nieco bardziej pracowite dni. Czeka mnie kilka wizyt. Już
jutro ruszam do Warszawy, przez Niepokalanów rzecz jasna. Tam czeka na mnie
spotkanie z Beatą i Jackiem. I to będą dobre spotkania, bo zawsze takie są.
Podobnie wczoraj – cały dzień spędziłem we Władysławowie, choć lało jak z
przysłowiowego cebra. Ale za to moja tamtejsza rodzina dostarczyła mi jak
zawsze sporo radości ze spotkania. No i te lody, które produkują…
W ramach mojego
pobytu w Polsce nawet pojawi się jakieś krótkie głoszenie. Za tydzień prowadzę
weekendowe skupienie dla wspólnoty z Gdańska. To wszystko trzyma mnie jakoś w
nadziei, bo inaczej popadłbym chyba w kapłańską depresję. Strasznie mało posługi
w te dni. A co to za ksiądz, który nie służy???
Dziś medytując
Słowo, pomyślałem sobie, że właściwie jestem wolny od tych nadmiernych trosk, o
których wspomina Jezus. Ani specjalnie nie troszczę się o pożywienie, ani o to,
co mam nosić (habit to jednak znakomity wynalazek). Ale po chwili doznałem
wielkiego zawstydzenia. Bo w gruncie rzeczy nie troszczę się o wspomniane
rzeczywistości tylko dlatego, że mam nadzieję graniczącą z pewnością, że jutro
rano lodówka będzie pełna, a w mojej szafie też właściwie niczego do ubrania nie
brakuje. A gdyby nawet zabrakło, to wystarczy pójść do sklepu i zakupić, bo
przecież na to zupełnie spokojnie środki się znajdą w moim portfelu.
Pomyślałem sobie,
że ta nasza zakonna stabilność, której pewnie nie sposób uniknąć po ośmiuset
latach istnienia, ma jednak trochę demoralizujący wpływ na mnie (bo nie chcę
powiedzieć „na nas”). Ja po prostu przywykłem do pewnych standardów i często traktuję
je jako coś oczywistego, podczas gdy wszystko mogłoby być zupełnie inaczej. W
takich chwilach jak dziś marzy mi się powrót do Ewangelii w najbardziej
skrajnym wydaniu. Gdyby tak nasza Prowincja zakonna założyła nową misję w
jakimś nadzwyczaj trudnym miejscu, gdzie panowałoby wielkie ubóstwo… Może
mógłbym odnaleźć się tam… Ale czy wystarczyłoby mi odwagi? Żeby zostawić
poczucie bezpieczeństwa i jako taki standard?
Mój Boże… Gnuśność
z każdej strony. Czuję wyraźnie, że jeśli sam o siebie nie powalczę, to nie ma
szans, żeby żyć Ewangelią zarówno w tym jej aspekcie, jak i w wielu innych… A
przecież Ewangelia to podstawa. Im dłużej żyję, tym bardziej przekonuję się, że
nasz Ojciec Franciszek miał rację. Nie można żyć Ewangelią, nie prowadząc życia
ubogiego i prostego. A nasz, franciszkański charyzmat opiera się właśnie na tej
prostocie i ubóstwie. Mam szczerą nadzieję, że kiedyś nauczę się nim naprawdę żyć…
Dziś modlę się o to szczególnie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz