sobota, 18 czerwca 2016

puste ręce...

zdj:flickr/Kaje/Lic CC
(Mt 6,24-34)
Nikt nie może dwom panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i Mamonie. Dlatego powiadam wam: Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać. Czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm, a ciało więcej niż odzienie? Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichlerzy, a Ojciec wasz niebieski je żywi. Czyż wy nie jesteście ważniejsi niż one? Kto z was przy całej swej trosce może choćby jedną chwilę dołożyć do wieku swego życia? A o odzienie czemu się zbytnio troszczycie? Przypatrzcie się liliom na polu, jak rosną: nie pracują ani przędą. A powiadam wam: nawet Salomon w całym swoim przepychu nie był tak ubrany jak jedna z nich. Jeśli więc ziele na polu, które dziś jest, a jutro do pieca będzie wrzucone, Bóg tak przyodziewa, to czyż nie tym bardziej was, małej wiary? Nie troszczcie się więc zbytnio i nie mówcie: co będziemy jeść? co będziemy pić? czym będziemy się przyodziewać? Bo o to wszystko poganie zabiegają. Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Starajcie się naprzód o królestwo /Boga/ i o Jego Sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane. Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy.


Mili Moi…
Dni płyną… I dzięki Bogu – chciałoby się powiedzieć. Bo każdy zbliża mnie do powrotu do domu… Wiem, że nie brzmi to najlepiej, przynajmniej dla tych, którzy mieszkają w Polsce. Ale nie mogę kłamać. Tęsknię za domem. Za moimi ludźmi. Za moimi sprawami. Nawet za tym durnowatym doktoratem trochę też. Nigdy nie umiałem odpoczywać, więc i tym razem jest podobnie. Ciągle mam wrażenie, że marnuję czas. Nawet nie wiem czy w domu wszystko gra, tak bardzo staram się trzymać wakacyjnych zasad i nie interesować się. Ale to nie łatwe.

Jedyna nadzieja w tym, że przede mną nieco bardziej pracowite dni. Czeka mnie kilka wizyt. Już jutro ruszam do Warszawy, przez Niepokalanów rzecz jasna. Tam czeka na mnie spotkanie z Beatą i Jackiem. I to będą dobre spotkania, bo zawsze takie są. Podobnie wczoraj – cały dzień spędziłem we Władysławowie, choć lało jak z przysłowiowego cebra. Ale za to moja tamtejsza rodzina dostarczyła mi jak zawsze sporo radości ze spotkania. No i te lody, które produkują…

W ramach mojego pobytu w Polsce nawet pojawi się jakieś krótkie głoszenie. Za tydzień prowadzę weekendowe skupienie dla wspólnoty z Gdańska. To wszystko trzyma mnie jakoś w nadziei, bo inaczej popadłbym chyba w kapłańską depresję. Strasznie mało posługi w te dni. A co to za ksiądz, który nie służy???

Dziś medytując Słowo, pomyślałem sobie, że właściwie jestem wolny od tych nadmiernych trosk, o których wspomina Jezus. Ani specjalnie nie troszczę się o pożywienie, ani o to, co mam nosić (habit to jednak znakomity wynalazek). Ale po chwili doznałem wielkiego zawstydzenia. Bo w gruncie rzeczy nie troszczę się o wspomniane rzeczywistości tylko dlatego, że mam nadzieję graniczącą z pewnością, że jutro rano lodówka będzie pełna, a w mojej szafie też właściwie niczego do ubrania nie brakuje. A gdyby nawet zabrakło, to wystarczy pójść do sklepu i zakupić, bo przecież na to zupełnie spokojnie środki się znajdą w moim portfelu.

Pomyślałem sobie, że ta nasza zakonna stabilność, której pewnie nie sposób uniknąć po ośmiuset latach istnienia, ma jednak trochę demoralizujący wpływ na mnie (bo nie chcę powiedzieć „na nas”). Ja po prostu przywykłem do pewnych standardów i często traktuję je jako coś oczywistego, podczas gdy wszystko mogłoby być zupełnie inaczej. W takich chwilach jak dziś marzy mi się powrót do Ewangelii w najbardziej skrajnym wydaniu. Gdyby tak nasza Prowincja zakonna założyła nową misję w jakimś nadzwyczaj trudnym miejscu, gdzie panowałoby wielkie ubóstwo… Może mógłbym odnaleźć się tam… Ale czy wystarczyłoby mi odwagi? Żeby zostawić poczucie bezpieczeństwa i jako taki standard?

Mój Boże… Gnuśność z każdej strony. Czuję wyraźnie, że jeśli sam o siebie nie powalczę, to nie ma szans, żeby żyć Ewangelią zarówno w tym jej aspekcie, jak i w wielu innych… A przecież Ewangelia to podstawa. Im dłużej żyję, tym bardziej przekonuję się, że nasz Ojciec Franciszek miał rację. Nie można żyć Ewangelią, nie prowadząc życia ubogiego i prostego. A nasz, franciszkański charyzmat opiera się właśnie na tej prostocie i ubóstwie. Mam szczerą nadzieję, że kiedyś nauczę się nim naprawdę żyć… Dziś modlę się o to szczególnie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz