zdj:flickr/Pulpolux !!!/Lic CC
(Mt 8,5-17)
Gdy Jezus wszedł do Kafarnaum, zwrócił się do Niego setnik i prosił Go, mówiąc:
Panie, sługa mój leży w domu sparaliżowany i bardzo cierpi. Rzekł mu Jezus:
Przyjdę i uzdrowię go . Lecz setnik odpowiedział: Panie, nie jestem godzien,
abyś wszedł pod dach mój, ale powiedz tylko słowo, a mój sługa odzyska zdrowie.
Bo i ja, choć podlegam władzy, mam pod sobą żołnierzy. Mówię temu: Idź! - a
idzie; drugiemu: Chodź tu! - a przychodzi; a słudze: Zrób to! - a robi. Gdy
Jezus to usłyszał, zdziwił się i rzekł do tych, którzy szli za Nim: Zaprawdę
powiadam wam: U nikogo w Izraelu nie znalazłem tak wielkiej wiary. Lecz
powiadam wam: Wielu przyjdzie ze Wschodu i Zachodu i zasiądą do stołu z
Abrahamem, Izaakiem i Jakubem w królestwie niebieskim. A synowie królestwa
zostaną wyrzuceni na zewnątrz - w ciemność; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów
. Do setnika zaś Jezus rzekł: Idź, niech ci się stanie, jak uwierzyłeś. I o tej
godzinie jego sługa odzyskał zdrowie. Gdy Jezus przyszedł do domu Piotra,
ujrzał jego teściową, leżącą w gorączce. Ujął ją za rękę, a gorączka ją
opuściła. Wstała i usługiwała Mu. Z nastaniem wieczora przyprowadzono Mu wielu
opętanych. On słowem wypędził złe duchy i wszystkich chorych uzdrowił. Tak oto spełniło
się słowo proroka Izajasza: On wziął na siebie nasze słabości i nosił nasze
choroby.
Mili Moi…
Od czwartku
spędzałem dobrze czas w Gdyni, mieście moich „pierwszych miłości”. Nawiedziłem
moich przyjaciół, Kasię i Rafała, oraz ich dwie córeczki Klarę i Anielę. Zawsze
u nich oddycham innym powietrzem. Dużo śmiechu, ale i mądrych rozmów. Tym razem
omówiliśmy nawet tragedię statku „Lusitania” z 1915 roku. A do tego jeszcze
zdobycze kinematografii… Ich wybory kończą się zwykle tym, że oboje zasypiają
przed ekranem, a ja siedzę i oglądam… To były naprawdę dobre dwa dni…
A od dziś już jestem
w Gdańsku i prowadzę wakacyjne skupienie dla wspólnoty „Emmanuel”. To znaczy
wakacje mam ja. Oni jeszcze nie. Ale mówimy sobie o wspólnocie i o tym jak w
niej żyć i w jaki sposób ją budować. Połowy wspólnoty już nie znam, ani oni
mnie nie znają, ale nie zmienia to faktu, że słuchają dzielnie, choć upał
dzisiejszy skłaniał raczej do spania i sprawił, że mój habit musiał trafić do
pralki… Jakiś armagedon… Jutro kontynuujemy skupienie i myślę, że będzie
jeszcze sporo okazji do dobrych rozmów i sensownego bycia razem. Dobry czas, a
mój pracoholizm klaszcze z radości…
A czytając Słowo
myślałem sobie o tym jaka jest najskuteczniejsza „metoda na Jezusa”. Kiedy czytam o Bartymeuszu, który niewidomy,
siedzący przy drodze „łapie” Jezusa na swój krzyk to myślę o „metodzie na
krzykacza”… Kiedy czytam o Syrofenicjance, która w rozmowie z Jezusem „łapie”
Go na swoją inteligencję, mówiąc Mu, że i szczenięta jedzą z pańskiego stołu to
myślę o „metodzie na inteligenta”… Kiedy czytam dziś o setniku, to przychodzi
mi do głowy „metoda na gościa, który wie o co w tym wszystkim chodzi”. Ale
wyraźnie czuję, że to nie w tym rzecz… To nie te kwestie decydują o „powodzeniu”
zainteresowanych.
Jedyna „metoda na
Jezusa” to pokorne serce, które w swojej bezradności spotyka się z wielkim
pragnieniem Jezusa, aby przywrócić harmonię w tym świecie. On w swojej miłości
odwraca skutki grzechu. Bo nie jest wolą Bożą cierpienie, śmierć, czy nękanie
nas przez złego ducha. Potrzeba jednak szczerego, pełnego zaufania i bezradnego
stanięcia przed Nim… I może to jest problem. Może tak bardzo polegamy na sobie.
Może wydaje nam się, że sami damy radę. Może zamiast uznać całkowitą zależność
od Niego, czynimy Go jedynie jakimś pomocnikiem w życiu, które organizujemy
sobie sami… W takich okolicznościach potęga Jego łaski jakby nie mogła się
uwolnić…
Naszą zaradnością
Go nie zaskoczymy… Ale naszą wiarą w Niego możemy… Warto spróbować…
A teraz idę spać…
W gościnnym klasztorze sióstr franciszkanek. Są przekochane… Dbają o mnie nawet
bardziej, niż trzeba… I zajęły się moim habitem… Takie konkretne i proste
dowody miłości… We franciszkańskiej wspólnocie…
jeżeli Ojciec ma długie wakacje i chciałby na Egejach trochę pobyć, to na wyspie Kos Franciszkanie chętnie przyjmują na parę niedziel do posługi w kościółku katolickim. Więcej info u o. Pawła z Rodos: pjuda@onet.eu Z Panem Bogiem
OdpowiedzUsuń"I może to jest problem."
OdpowiedzUsuńMoże...
chociaż dobrze było uwierzyć we własne siły, wstać z kolan i zorganizować sobie życie tak żeby zapracować na szczęście i odzyskać radość i pokój. Może, oprócz burz czy trwania przy Nim we wspólnocie Kościoła, jest też czas i na taki etap "spustoszenia wiary" w życiu aby zyskać dystans i świeże obiektywne spojrzenie. Z drugiej jednak strony... co mnie pociąga żeby np.wracać do czytania bloga? Czy na pewno jestem tu gdzie jestem w wyniku przypadku i własnych starań skoro warunki i spotkani ludzie nie pozwalają o wierze zapomnieć? Czy mogę udawać że nie widzę cudów? Może Bóg rzeczywiście chce naszego dobra i szczęścia? Może On nie rezygnuje z człowieka?
W mojej historii w zbliżaniu się do Niego to się jednak (mimo wszystko) zawsze najbardziej sprawdzała "metoda na wdzięcznego, zachwyconego cudem stworzenia oraz zaintrygowanego zadziwiającym działaniem".
Dziękuję za te rozważania, męczą mnie kolejny dzień po przeczytaniu.
pozdrawiam
I.P.