sobota, 27 lutego 2016

światełko w tunelu...

zdj:flickr/Santi/Lic CC
(Mt 21,33-43.45-46)
Jezus powiedział do Arcykapłanów i starszych ludu: Posłuchajcie innej przypowieści! Był pewien gospodarz, który założył winnicę. Otoczył ją murem, wykopał w niej tłocznię, zbudował wieżę, w końcu oddał ją w dzierżawę rolnikom i wyjechał. Gdy nadszedł czas zbiorów, posłał swoje sługi do rolników, by odebrali plon jemu należny. Ale rolnicy chwycili jego sługi i jednego obili, drugiego zabili, trzeciego zaś ukamienowali. Wtedy posłał inne sługi, więcej niż za pierwszym razem, lecz i z nimi tak samo postąpili. W końcu posłał do nich swego syna, tak sobie myśląc: Uszanują mojego syna. Lecz rolnicy zobaczywszy syna mówili do siebie: To jest dziedzic; chodźcie zabijmy go, a posiądziemy jego dziedzictwo. Chwyciwszy go, wyrzucili z winnicy i zabili. Kiedy więc właściciel winnicy przyjdzie, co uczyni z owymi rolnikami? Rzekli Mu: Nędzników marnie wytraci, a winnicę odda w dzierżawę innym rolnikom, takim, którzy mu będą oddawali plon we właściwej porze. Jezus im rzekł: Czy nigdy nie czytaliście w Piśmie: Właśnie ten kamień, który odrzucili budujący, stał się głowicą węgła. Pan to sprawił, i jest cudem w naszych oczach. Dlatego powiadam wam: Królestwo Boże będzie wam zabrane, a dane narodowi, który wyda jego owoce. Arcykapłani i faryzeusze, słuchając Jego przypowieści, poznali, że o nich mówi. Toteż starali się Go pochwycić, lecz bali się tłumów, ponieważ miały Go za proroka.


Mili Moi…
Nieczęsto zdarzają mi się takie luki w pisaniu. Przepraszam tych, którzy sobie tu czasem zaglądają i nic nie znajdują… Ostatnie dni mocno szalone, ponieważ mieliśmy gościa. Nawiedził nas Wikariusz naszej zakonnej prowincji, o. Leszek i jak to z gośćmi bywa – są źródłem dużej radości, ale prowokują nieco zmian w codziennym rytmie. Pojeździliśmy więc nieco w tych dniach, pokazując gościowi kilka miejsc. Pogawędziliśmy i omówiliśmy ważne sprawy naszej codzienności. Dobry czas, który zakończył się dziś odlotem gościa do Polski.

Poza tym zwyczajnie… Twórczość kaznodziejska w języku angielskim. Twórczość po polsku, bo jutro dzień skupienia dla parafii. Spotkania. W tym tygodniu nasz Klub Literacki zdecydowanie skrytykował książkę Olgi Tokarczuk „Księgi Jakubowe”. Tylko trzy osoby zdecydowały się przeczytać owe 900 stron. Niestety z pełnym przekonaniem mówię – stracony czas. Wkrótce następne spotkanie z książką – „Ojciec Eliasz. Czas Apokalipsy” Michaela O’Briena. W tych dniach również zdołałem ją przeczytać. Po raz drugi wprawdzie, ale pozostawiła we mnie znów niezatarte wrażenie. Dziś zaś wieczorem kręgle z młodzieżą. Zgłosiło się około 20 osób. Zobaczymy jak nam ten pierwszy wspólny wypad się uda.

A poza tym powolne meblowanie mojego pięknie wyremontowanego pokoju. Remont właściwie skończony. Jeszcze tylko w poniedziałek wielkie sprzątanie i będzie można się przeprowadzać. Choć już dziś to moje pisanie dokonuje się próbnie przy nowym biurku… Całkiem przyjemnie i wygodnie… Może w tym miejscu mój doktorat zacznie się wreszcie rodzić…

A dziś namysł nad… zazdrością i jej destrukcyjnym wpływem. W pierwszym czytaniu historia Józefa egipskiego, którego bracia sprzedają w niewolę. Z zazdrości. Gdzie tkwi jej przyczyna? Zdaje się, że w fakcie braku poczucia bycia kochanym. Niekochany człek (albo ten, któremu wydaje się, że nie jest wystraczająco kochany), nie jest w stanie ucieszyć się swoim własnym życiem. Nie widzi łaski, dobra i tego wszystkiego, co posiada. Zamiast tego skupia się na życiu innych, u których oczywiście dostrzega to wszystko, czego sam zdaje się nie mieć. Zaczyna żyć cudzym życiem bardziej, niż własnym. Nie mogąc mieć tego, co inni, wchodzi często w subtelne formy zemsty. Ironia, sarkazm, kpina, pogarda – to tylko niektóre z form przemocy zrodzonej z zazdrości. I te muszą podlegać moralnej ocenie.

Sama myśl, czy uczucie, które w sercu się rodzi, nie są jeszcze niczym dramatycznym. Zwłaszcza, że nie do końca nad nimi panujemy. Po prostu się pojawiają. Ale jeśli nie pozwolimy im ulecieć tak szybko, jak się pojawiły, możemy ostatecznie stanąć w opozycji nawet wobec Boga samego, obarczając Go „winą” za tę jawną niesprawiedliwość. Bo przecież inni mają tak wiele, a ja prawie nic... A skoro mam tak niewiele, skoro Pan Bóg mnie tak drastycznie pominął w swojej hojności, to już tylko krok do starego jak świat – nie będę służył… Moje jest moje i nikomu (nawet Bogu, a może zwłaszcza Jemu) nic do tego.

Co z tym zrobić? Jak się bronić? Wydaje się, że pomocne mogą być trzy kierunki. Niejako trzy mocne punkty świadomości. Po pierwsze – jestem kochany. Po drugie – moje życie jest cudowne. Po trzecie – nie muszę się z nikim porównywać. Doświadczając tych trzech prawd zobaczysz światełko w tunelu… Po prostu ku niemu idź… W tym świetle nie ma miejsca na zazdrość… Tam jest pokój….

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz