zdj:flickr/Us Papal Visit/Lic CC
(Mt 16,13-19)
Gdy Jezus przyszedł w okolice Cezarei Filipowej, pytał swych uczniów: Za kogo
ludzie uważają Syna Człowieczego? A oni odpowiedzieli: Jedni za Jana
Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za Jeremiasza albo za jednego z
proroków. Jezus zapytał ich: A wy za kogo Mnie uważacie? Odpowiedział Szymon
Piotr: Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego. Na to Jezus mu rzekł: Błogosławiony
jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem nie objawiły ci tego ciało i krew, lecz
Ojciec mój, który jest w niebie. Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr
[czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie
przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na
ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w
niebie.
Mili Moi…
Sobotni wieczór to
kolejny pierwszy raz… Byłem w kinie. Po raz pierwszy na tej ziemi. Kino jak
kino. Jedyne poruszenie to chyba fakt, że obejrzałem film, który w Polsce do
kin wejdzie za trzy tygodnie. To dość ciekawe uczucie. Film „Risen” o zmartwychwstaniu
oczami pogańskiego żołnierza troszkę mnie jednak rozczarował. Oczekiwałem
czegoś więcej… Może trochę głębi. Tymczasem była to ładna historia o stawaniu
się uczniem. Ale nie było w niej tego „pazura”, który przykuwałby do ekranu…
Można zobaczyć… Przyznaję dwie i pół gwiazdki na pięć…
Niedziela zaś to
filmowe spotkanie z dokumentem pod naszym kościołem. Oglądaliśmy film „Nadejdą
lepsze czasy” poświęcony mieszkańcom jednego z rosyjskich wysypisk śmieci. To
może trochę w ramach wielkopostnego budzenia wrażliwości.
A poza tym powoli
zaczynam meblować mój piękny, nowy, wyremontowany pokój. Trudno się do niego
przyzwyczaić, choć jeszcze się tam nie przeprowadziłem. Dopiero dziś podłączono
wodę. Niemniej robotnicy dokonali jakiegoś małego cudu. Piękne miejsce, z
którego nie będzie się chciało wychodzić.
No a dziś Święto
Katedry Świętego Piotra. Moja myśl szczególnie biegnie do Stolicy Świętej.
Szczególnie również dlatego, że kończę dugą lekturę książki pod tytułem „Ojciec
Eliasz. Czas Apokalipsy”. Dawno temu to dzieło kanadyjskiego pisarza Michaela O’Briena
mnie zachwyciło i kiedyś je przeczytałem. Znakomita powieść, może nawet nieco
prorocza, choć autor zaprzecza, żeby to było jego intencją. Ta pozycja jest
następną, o której mamy dyskutować w naszym Klubie Literackim, więc kilka dni
temu przystąpiłem do lektury. Sześćset stron łyknąłem błyskawicznie. Zwróciłem
uwagę na nieco inne akcenty, niż przy pierwszej lekturze, ale wspominam o tym,
ponieważ szczególną moją uwagę tym razem przykuł papież, a szczególnie jego
dialog z pewnym zbuntowanym kardynałem Vettore… Odsyłam do książki…
Zobaczyłem dzięki
temu jakoś szczególniej wartość tego człowieka, który ma być zwornikiem
jedności, tego, który ma prowadzić wspólnotę, tego, który jest odpowiedzialny i
cierpi z powodu tej odpowiedzialności. Człowieka, który w istocie jest
potwierdzeniem tego, że Pan czuwa nad swoim Kościołem. Bo niezależnie od
osobistej świętości papieży, Kościół przetrwał do dziś i wierzę, że bramy
piekielne go nie przemogą. Mocno staje mi przed oczami wartość przynależności
do tej wspólnoty zbawienia, a jeszcze mocniej potrzeba pokornego trwania wobec
nauczania widzialnej głowy… To takie nasze, franciszkańskie… Posłuszeństwo
papieżowi, które leżało świętemu Franciszkowi na sercu w czasach, które były
czasami większego zamętu, niż ten nasz. Można było wówczas? Można i dziś…
Śpij więc dobrze
Ojcze Święty Franciszku, a jutro, kiedy u Ciebie będzie południe, w Bridgeport
wspólnota Kościoła, jak co dzień, będzie się modlić za Ciebie Różańcem…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz