piątek, 6 grudnia 2013

dziurawe serce...


zdj:flickr/Editor B/Lic CC
Mili Moi...
Wczoraj nie wiało... Ale Ksawery powolny, więc doleciał do nas dziś... Nawet jakimś śniegiem sypnął... A ja właśnie u progu podróży. Niedużej co prawda, tylko do Łodzi, ale zawsze. Jutro nasi młodsi bracia składają swoje śluby wieczyste. Jest pośród nich jeden, któremu posługiwałem, kiedy jeszcze pracowałem w Gdyni (Boże, jaki ja jestem stary - moje duchowe dzieci dochodzą już do ślubów wieczystych). A że mam chwilę czasu w ten weekend i mogę z nim być, to chcę i jadę.

Myślę nad dzisiejszym Słowem. I... czasem się boje usłyszeć - niech ci się stanie według twojej wiary. Czym ona jest? Moim najgłębszym przekonaniem? Na pewno tak... Od zawsze mam tak, że wielu spraw związanych z naszą wiarą nikt nie musi mi tłumaczyć. To nie znaczy, że je tak doskonale przejrzałem. Po prostu nie widzę takiej potrzeby w moim życiu. Wiara w nie jest dla mnie czymś zupełnie naturalnym i prostym. Co więcej, czasem w  sercu się zastanawiam - jak to możliwe, że ktoś może nie wierzyć tylko dlatego, że nie rozumie (na przykład tajemnicy Trójcy Świętej)? Jak to możliwe, że ktoś może spędzać mnóstwo czasu na próbie pojęcia na przykład - jak ludzie się rozmnażali, kiedy tylko para została stworzona? Mnie tajemnica nie przeszkadza w wierzeniu. Nigdy nie przeszkadzała i poczytuję to za wielką łaskę od Boga. Nic w tym mojego... Oczywiście nie kwestionuję wartości poszukiwań, czy prób zrozumienia, nie. Żebym był dobrze zrozumiany.

Dalej, czy jest moją postawą życiową? Z pewnością tak. Staram się, żeby tak było. Staram się, żeby obejmowała wszystkie sfery mojego życia i... No właśnie. I tu zaczynają się schody. Bo chociaż Pan Bóg mnie tak zdecydowanie prowadzi, chociaż widzę tak wyraźnie Jego działanie, to czasem czuję się jak spękana cysterna, z której ta wiara gdzieś wycieka. Czasem mam takie wrażenie, że ja Mu nie wierzę. I wcale nie dotyczy to urwanej nogi, która ma komuś odrosnąć, bo i to dla Pana jest możliwe. Czasem dotyczy to znacznie mniejszych rzeczywistości mojego życia, z którymi choćby zmagam się już długo i nie widzę zmiany. Rodzi się we mnie pytanie - czy rzeczywiście Bóg może? Czy może? Dziś to pytanie On sam stawia, wydobywa je na światło dzienne. Pytanie, które chyba wielu z nas czasem towarzyszy. Czy wierzycie, że mogę to uczynić?

No właśnie - czy wierzycie? A oni tak entuzjastycznie i natychmiast odpowiadają - tak, wierzymy. I przecież nie chodzi im o jakiś zestaw prawd, nie chodzi o jakieś teorie, nie chodzi nawet o Pisma, do których nie mają dostępu, bo nie widzą... Chodzi o tę żywą osobę, którą słyszą i wyczuwają, która jest przy nich, która ma moc... Nie mogą oprzeć się na swoich oczach, czyli na tym, czym my się tak chętnie posługujemy - widzę działanie Boga, więc wierzę... Nie, oni nie widzą... Oni słyszą, oni czują, oni ufają, oni wierzą... na kredyt.

No więc mnie chyba powinno być łatwiej... A nie jest, jak się okazuje. Może właśnie dlatego, że za bardzo ufam wzrokowi... Owszem, widzę działającego Boga, ale widzę też masę trudności. I one mnie chętnie skupiają na sobie. Ba, lubią mnie nawet czasem zahipnotyzować, lubią wyglądać na większe, niż są w rzeczywistości, lubią przybierać straszne maski... A ja naiwnie sie na to łapię... A wówczas wiara leży w ciemnym kącie serca. Wiara, która mogłaby je oświetlić i ukazać we właściwych proporcjach, mogłaby je "odczarować", mogłaby niejedną z nich wręcz wyśmiać...

Niech ci się stanie według twojej wiary... Chwileczkę, zaraz jej poszukam. Gdzieś tu na pewno jest... Na pewno...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz