poniedziałek, 23 grudnia 2013

zimno w sercach...


zdj:flickr/OrangeSmell/Lic CC
Mili Moi...
 Od soboty jestem więc w Gnieźnie. To taki raj mojej młodości. Tu odbywałem nowicjat, najbardziej rajski okres życia zakonnego. Mam więc sporo dobrych wspomnień. Ale... Niech mi wybaczą Wielkopolanie. Moja obserwacja jest taka. Gniezno stało się jakimś miasteczkiem siedmiu smutków. Brudno, byle jak na witrynach sklepowych, małomiasteczkowa (w najgorszym tego słowa rozumieniu) atmosfera, przygnębieni ludzie o ponurych twarzach... Dwukrotnie wybrałem sie na długi spacer i nikt, absolutnie nikt nie pozdrowił Pana Jezusa, ba, nawet się nie uśmiechnął. Może od zawsze tak tu było, tylko ja zafascynowany życiem zakonnym tego nie dostrzegałem, a może zmieniło się to przez lata. Ludzi do spowiedzi coraz mniej, w tym roku jakoś naprawdę mało... Nie nastraja mnie to optymistycznie. Nawet kolędy, których słucham z uporem maniaka, nie są w stanie wprawić mnie w świąteczny nastrój ekscytującego oczekiwania...

Jedynie Słowo podtrzymuje mnie w nadziei... Że On jednak przyjdzie. Do takiego, popapranego, smutnego, zagonionego, żyjącego swoimi sprawami świata. Przyjdzie, bo On nigdy nie zawodzi. Szkoda tylko, że znów takie mnóstwo ludzi nawet tego nie zauważy. Inni zlekceważą, wzgardzą, przejdą obok. Człowiek jest jednak zapatrzony w siebie. Wyrwać go z tej hipnozy jest coraz trudniej. Coraz częściej On musi dopuszczać silne emocje - strach, smutek, żeby człowiek zaczął myśleć o tym, co naprawdę w życiu ważne... Czasem mówię o tym w konfesjonale - jeśli się nie zatrzymasz, Bóg cię zatrzyma, ale wówczas zaboli... On to zrobi z troski o ciebie, bo twoje wieczne zbawienie jest najważniejsze, a dopóki nie masz czasu dla Jego Dawcy, biegasz za iluzjami szczęścia ziemskiego. Więc On hamuje... Żebyś nie roztrzaskał się o skały, bo wciąż wydaje ci się, że możesz jeszcze szybciej, jeszcze więcej, jeszcze intensywniej, że tam za rogiem...

A tam za rogiem jest pustka... Czasem trzeba wstrząsu, żeby to zobaczyć, żeby zacząć się zastanawiać jak ją rzeczywiście wypełnić. Myślę sobie, że takiego wstrząsu doznają ci, którzy są bohaterami dzisiejszej Ewangelii. Dziwny wybór imienia, Zachariasz, który nagle przemawia, choć juz przywykli do tego, że milczy. Najpierw się cieszyli, potem się dziwili, potem padł na nich strach, a potem... brali to sobie do serca. Zaczynali myśleć o nadprzyrodzoności. Tego strasznie dziś brakuje. Koszmarne kolejki w mieście, siedzenie przy stole, patrzenie w ekran. Święta polskie...

Ech... Wybaczcie, ale atmosfera Gniezna naprawdę mi się udzieliła... Wiem, że samym narzekaniem świata nie zmienimy, pewne tendencje są nieodwracalne, pewne zachowania nieuniknione... Szkoda tylko, że Najświętszy Maluch znów przyjdzie na świat otoczony zimnymi sercami. Jedyna nadzieja, że jednak nie wszystkie tchną chłodem. Oby spotkał te gorące... Bo ufam, że ich nie brakuje. Ufam, bo od kilku dni przestałem to widzieć... Może to łaska - odczuć z Nim ten chłód. Może to taka łaska...

3 komentarze:

  1. ....a może to oni czekali aż ks. przywita Pana Jezusa ?
    Trzeba było śmiało im pokazać jak to się robi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zatrzymuje się w lekturze co chwile i wzdycham, jakże to prawdziwe co Ojciec pisze, jakże mało czasu w moim i myślę, że nie tylko w moim życiu, aby o takich sprawach podumać, a ten pęd życia... tak tak prawda :(

    OdpowiedzUsuń
  3. "jeśli się nie zatrzymasz, Bóg cię zatrzyma, ale wówczas zaboli... " mocne!!! i prawdziwe!

    OdpowiedzUsuń