wtorek, 3 grudnia 2013

skomplikowani...



Mili Moi...
No i odhaczam :) Dziś profesor spytał nas, czy wszyscy już przeczytaliśmy nową adhortację papieską. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że nawet po nią nie sięgnąłem, bo ciągle musze odrabiać jakieś zadania domowe :) Dziś całe popołudnie siedziałem nad - nagraniem przynajmniej pięciu minut tak zwanych "językołamaczy", czyli wierszyków ćwiczących dykcję (wspominałem już o tym), refleksją nad Ewangelia na najbliższą niedzielę według metody retorycznej (to na przedmiot - retoryka dla kaznodziejów). A na dydaktykę homiletyczną miałem scharakteryzować typ kaznodziei - teologa wraz z aparatem diagnozującym kleryków w seminarium, czy taki typ kaznodziejstwa będzie u nich przeważał i z propozycjami środków zaradczych. No bez mała trzy godziny nad tym spędziłem. I trochę mnie zaczyna irytować, że nie mam czasu na czytanie książek związanych ze świętym Maksymilianem. Ale taki to już los studencki - nigdy nie jest tak, jak powinno być :) Każdy student o tym wie... :)

Dość narzekania... Jutro jadę spowiadać młodzież zakonną u sióstr betanek w Kazimierzu, więc trochę powieje młodością i świeżością zakonnego ducha. Cieszą mnie te wizyty, bo widzę, że te młode dziewczyny mają naprawdę wiele zapału w sercu i wystarczy je właściwie ukierunkować, czasem coś podpowiedzieć, doradzić... Konfesjonał to piękne miejsce formacyjne...

A dziś ucieszyłem się znów, że mogę w nim posługiwać. Ucieszyłem się moim kapłaństwem, ucieszyłem się życiem zakonnym. Jutro minie dziewięć lat od złożenia przeze mnie wieczystych ślubów, a dziś mija 2750 dzień mojego kapłaństwa. I pomyślałem sobie dziś, że otrzymałem te dary w sposób zupełnie niezasłużony, podobnie jak dar bycia chrześcijaninem. To niesłychana łaska, której mi Bóg udzielił. Bo moje życie jest bardzo kruche. Właściwie od samego początku. Nie ma we mnie nic szczególnego, czym mógłbym temu światu zaimponować. Jestem biedakiem... Materialnym i duchowym. Zawsze z głębokim doświadczeniem prawdziwości tych słów śpiewam piosenkę - O cuda, cuda dzisiaj niepojęte, cóż Ci się Jezu spodobało we mnie, żeś z tronu chwały zszedł w mej duszy ciernie? Tak właśnie jest...

Bóg sobie wybiera to, co głupie, małe, słabe w oczach świata i chce przez to działać, czynić niejednokrotnie wielkie rzeczy. Zachwyca mnie to, że Boże kryteria są tak bardzo różne od ludzkich. Zamiast światowej kariery, mogę robić tę Bożą, która polega na służbie. Czasem nie jest to łatwe, czasem mi się po ludzku nie chce, słabnę... Ale wówczas ktoś na przykład dzwoni i Pan pokazuj mi - zobacz, ten człowiek cię potrzebuje... I odżywam. I znów dostrzegam ogrom obdarowania... I "gorliwieję" :)

Dziś sobie znów uświadomiłem, że moje kapłaństwo ma wpływ również na tych, którzy juz odeszli. Skończyłem kolejną w moim życiu msze świętą gregoriańską, co oznacza, że według tego, jak wierzymy, człowiek, za którego się modliłem dziś opuścił czyściec. To dopiero jest wielka łaska... Sprowadzać Chrystusową łaskę tam, gdzie jest tak ogromna tęsknota za nią. A ilu już ludzi z czyśćca wyprowadziłem dzięki sprawowanym Eucharystiom. Bez obawy - doskonale wiem, że Chrystus ich wyprowadził, posługując się małym człowieczkiem ze Sztumu... Żadna w tym moja zasługa... Tylko łaska... Mam nadzieję, że kiedyś spotkam ich wszystkich w niebie i to oni będą wstawiać się za mną, kiedy ja tego będę potrzebował.

Wielkie to tajemnice... A Bóg objawia je prostym... Bo ci skomplikowani są ciągle zajęci czymś innym. Czym? Nie wiem... Pewnie czymś wielce skomplikowanym :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz