wtorek, 10 grudnia 2013

synu...


zdj:flickr/Malik_Braun/Lic CC
Mili Moi...
Właśnie wróciłem z zajęć, które rozpocząłem o poranku. Mam siłę tylko na to, żeby położyć się do łóżka i zasnąć... Ale chcę się z wami podzielić narracją... Takie małe ćwiczenie na zajęcia z teorii komunikacji. Narracja dotycząca przypowieści o synu marnotrawnym. Pisana z perspektywy ojca... A że dziś Ewangelia mówi nam o Bogu zatroskanym o każdą owcę, a zwłaszcza tę zagubioną, to mam poczucie, że owa narracja nie jest tak całkiem poza tematem...

Boże mój... A miałem nadzieję, że dziś się nie obudzę... To jest takie trudne. Zgasła moja radość. Nic mnie nie cieszy. Nie mam żadnej radości z tego poranka. Zawsze z taką chęcią i ochotą witałem nowy dzień. Zawsze... Do wczoraj. Jak to mogło się stać? Tyle razy kiwałem głową zdumiony nad losem innych. Mówiłem sobie - jak to możliwe? Jeśli dobrze wychowujesz syna, nie szczędzisz mu wsparcia i miłości, nie żałujesz karcenia i rózgi, to będzie on dla ciebie wsparciem i zadba o twoją starość. Nie mogłem się nadziwić, kiedy spotykałem starych ojców złamanych świadomością, że ich synowie odeszli, że układali sobie życie po swojemu, daleko od domu, nie troszcząc się o swoich rodziców... Dawniej tak u nas nie bywało. A wczoraj? Wczoraj ten sam sztylet został wbity w moje serce. I zrobił to ten, z którym tak wielkie plany wiązałem, którego tak kochałem, który był zawsze w moim sercu. Mój syn. Znów ocieram łzę. Znów widzę minuta po minucie wczorajszą sytuację. Daj mi moją część majątku... Poczułem się niczym żona Lota. Skamieniałem. Mój syn prosi mnie o majątek, aby po chwili powiedzieć, że odchodzi? Mój syn? Przecież miał tu wszystko. Przecież dbałem o nich, o niego i jego brata, jak nigdy o nikogo. Przecież moja żona nie jeden raz mówiła mi, że zbyt wiele czasu im poświęcam, że zaniedbuję inne obowiązki. Tak bardzo zależało mi, żeby byli zadowoleni, dobrze ubrani, wykształceni. Przecież... A on przychodzi i mówi mi, że to wszystko nie jest ważne, że dla niego to się nie liczy, że chce żyć po swojemu i na swój własny rachunek. Nigdy nie przypuszczałem, że spotka mnie coś takiego. I przecież nie chodzi mi o moją ojcowską dumę, nie chodzi nawet o ten majątek... Tu chodzi o niego. Co z nim będzie? Gdzie on się podzieje? Jest jeszcze taki niepoważny, niedojrzały. Jest chłopcem. Gdzie popełniłem błąd, w czym zawiniłem? Jak dziś rozpocząć ten dzień... Wczoraj wszyscy patrzyli z bólem na to, co się stało. Współczuli. A mnie było po prostu wstyd. Wstyd za moje dziecko, które tak wyraźnie powiedziało mi, że moja miłość nic nie znaczy. Boże, jak mi smutno. Po co mam żyć dalej? Po co dziś wychodzić z łóżka. Chyba tylko po to, żeby stanąć na drodze i patrzeć... Może wraca, może się zastanowił, może zrozumiał. Może... Wciąż słyszę w uszach płacz jego matki i rozdzierające serce słowa - synu, dlaczego nam to robisz? Widzę zaciśnięte wargi drugiego syna. Starszy, rozumie więcej, martwi się pewnie na swój sposób. Nigdy nie umiał mówić o tym, co czuje, więc nie mam mu za złe. Słudzy mojego domu, którzy wczoraj nie wiedzieli gdzie mają się podziać. Wszystkim robota leciała z rąk. Nasz dom jest pusty. Nasz dom jest smutny. Boże, musze wstać... A może wysłać za nim sługi... Może dogonią go, przekonają, opowiedzą o naszym cierpieniu. Może gdyby usłyszał od jakichś obiektywnych ludzi jak bardzo go kochamy... Boże, po co żyć, po co mieć dzieci? Pamiętam, kiedy w dzieciństwie zasiadał na moich kolanach. Zawsze był taki ciekawy świata, lubiany przez wszystkich, wszędzie wtykał swój mały nos, chętnie się uczył... Nie wiem czy cierpiałbym tak bardzo, gdyby umarł. Wtedy przynajmniej wiedziałbym gdzie jest, że nic mu nie grozi... A dziś? Gdzie spędził noc, czy nic mu nie jest, czy zjadł coś na śniadanie? Co z nim będzie? Co będzie z nami? Boże, muszę wstać... Cóż było robić? Dałem mu to, o co prosił. Z ciężkim sercem, ale dałem... Wszyscy się dziwili, pytali dlaczego? A ja nie chciałem zmuszać go do miłości. Do miłości nie można nikogo zmusić. Można ją jedynie proponować, można się nią dzielić. Tego ich zawsze uczyłem, moich synów. Żeby tylko spotkał dobrych ludzi, żeby go nikt nie okradł, nie wykorzystał. Żeby mu było dobrze. Boże, pomóż mu, zatroszcz się o niego, spraw, żeby wrócił... Nawet jeśli bez majątku, nawet jeśli ubogi, obdarty, upokorzony. Przyjmę go. Mój dom na zawsze jest jego domem. Nie umiem przestać kochać tego chłopaka. Nigdy nie przestanę go kochać. Boże, przyprowadź go do domu... Pomóż mi wstać... Muszę... Muszę iść na drogę. Będę tam wychodził każdego dnia. Tylko ta nadzieja trzyma mnie jeszcze przy życiu. Tylko nadzieja na to, że wróci. Muszę wstać i rozpocząć ten dzień. Pierwszy dzień Bóg wie jak długiego czekania... Muszę. Miłość nie umie inaczej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz