niedziela, 15 grudnia 2013

eksplodujesz...


zdj:flickr/duncan/Lic CC
Mili Moi...
Nareszcie weekend ze św. Maksymilianem. Tak dawno już nie miałem żadnej książki o nim w ręku. Ciągle inne, bieżące sprawy do obczytania. W ten weekend jest inaczej. On ma pierwszeństwo. A ja mam poczucie, że robię coś pożytecznego...

Wczoraj przemiła wizyta. Dotarła do mnie z Warszawki Beata. Spędziliśmy we wrześniu nieco czasu wspólnie pod słońcem na Malcie ucząc się języka angielskiego w tej samej szkole. No i od czasu do czasu jakieś wspominki nam się udają. Wizyta tym milsza, że jest to wielka rzadkość... Ja po prostu nie mieszkam przy znaczących szlakach komunikacyjnych i nikt nie ma do mnie po drodze. Stąd na nadmiar gości nie narzekam... :(

Ale idźmy do Słowa, bo ono jest znacznie ciekawsze, niż moja codzienność. Niezależnie od tego, czy Jan Chrzciciel w więzieniu przeżywał chwile zwątpienia (jak chcą komentatorzy protestanccy), czy troszczył się o swoich uczniów, chcąc, aby usłyszeli jasną deklarację Jezusa (ku czemu skłaniają się komentatorzy katoliccy), z całą pewnością sytuacja, w której się znajduje pokazuje całe jego zaangażowanie w misję, której się podjął. Uwięziony z powodu swojej własnej konsekwencji, wierności, szlachetności. To zaangażowanie w sprawę z pewnością czyni go niezwykle podobnym do Jezusa, który również jest całkowicie podporządkowany misji głoszenia, wprowadzania Bożego Królestwa w ten świat. Obaj nie tracą czasu i robią co do nich należy, rezygnując z tego wszystkiego, co mogłoby ich spowolnić, co mogłoby stać sie przeszkodą, co opóźniłoby nadejście Królestwa.

Odsyłając uczniów do Jana, Jezus mówi - opowiedzcie mu o tym, coście widzieli. Przedstawcie mu fakty. Bo to fakty mówią same za siebie. Do swoich słuchaczy mówi - patrzycie i co widzicie? Chcieliście zobaczyć trzcinę chwiejną, chcieliście popatrzeć na jakiegoś wytwornego strojnisia? Nie... Przychodziliście do Jana doskonale wiedząc, czego się spodziewać. Co więcej, właśnie to chcieliście zobaczyć... Bo każdy z nas potrzebuje mocnego świadka, który naprawdę wierzy w to, co głosi, który naprawdę jest przekonany do tej prawdy, za którą idzie, który jest w stanie wiele oddać... Jan oddał już swoją wolność. A wkrótce odda życie. Czy to nie jest wystarczający argument, żeby mu uwierzyć?

Na podstawie tego, co widzicie i co słyszycie wyciągajcie wnioski i podejmujcie decyzje. Teraz jest czas decyzji! Nie kiedyś, nie później. Teraz! Jeśli patrzycie i słuchacie, to musicie dostrzegać obecność Boga w świecie. On przyszedł! I co wy na to??? I to jest pytanie, które do mnie dziś dociera z cała mocą. Bo gdybym w pełni zdawał sobie sprawę z tego w jak wielkich wydarzeniach uczestniczę, jak wielką misję mam do wypełnienia tu na ziemi, jak wielki Bóg mi w tym towarzyszy, to nie byłoby ani chwili do stracenia, to nie marnowałbym czasu, to nie traciłbym żadnej okazji. Zanurzony w świat po uszy. Mogę przyjść, posłuchać, popatrzeć, a potem wrócić do swojego domku, do ciepłego fotelika, do kubka ciepłej herbaty... A misja trwa. Wezwanie Boga jest natarczywe. On jest twórczym niepokojem. Nieustannie w sercu mi powtarza - nie możesz! Nie możesz siedzieć i odpoczywać! Nie możesz marnować czasu! Nie możesz zaprzeczyć temu, co widzisz - przede wszystkim potrzebom. One są wciąż ogromne... Nie możesz siedzieć w fotelu, bo eksplodujesz... Tak właśnie będzie... Eksplodujesz...

No więc dobrze, Panie mój... Ja idę wiązać buty, a ty sięgnij do kieszeni po mapę... Nie trzeba mi nic więcej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz