Jezus przyszedł nad Jezioro Galilejskie. Wszedł na górę i tam siedział. I
przyszły do Niego wielkie tłumy, mając ze sobą chromych, ułomnych, niewidomych,
niemych i wielu innych, i położyli ich u nóg Jego, a On ich uzdrowił. Tłumy
zdumiewały się widząc, że niemi mówią, ułomni są zdrowi, chromi chodzą,
niewidomi widzą. I wielbiły Boga Izraela. Lecz Jezus przywołał swoich uczniów i
rzekł: „Żal Mi tego tłumu. Już trzy dni trwają przy Mnie, a nie mają co jeść.
Nie chcę ich puścić zgłodniałych, żeby kto nie zasłabł w drodze”. Na to rzekli
Mu uczniowie: „Skąd tu na pustkowiu weźmiemy tyle chleba, żeby nakarmić takie
mnóstwo?” Jezus zapytał ich: „Ile macie chlebów?” Odpowiedzieli: „Siedem i parę
rybek”. Polecił ludowi usiąść na ziemi; wziął te siedem chlebów i ryby, i
odmówiwszy dziękczynienie, połamał, dawał uczniom, uczniowie zaś tłumom. Jedli
wszyscy do sytości, a pozostałych ułomków zebrano jeszcze siedem pełnych
koszów.
Mili Moi…
Wczoraj wieczorem
zakończyłem rekolekcje adwentowe we Wrocławiu. Niby krótkie, niby nie
przeładowane, ale program tak ułożony, że właściwie cały dzień był zajęty.
Dotyczyło to zwłaszcza spowiedzi, żeby sprostać ograniczeniom i wymogom
sanitarnym. Ale ogromnie cieszę się, że te rekolekcje się odbyły, że proboszcz
nie skapitulował i mimo mniejszej liczby wiernych w kościele jednak się na te
święte ćwiczenia zdecydował. Ja również dzięki temu chyba odżyłem nieco… Bałem się,
że wkrótce zapomnę jak się to robi…
Tymczasem było niezwykle
przyjemnie. Najbardziej cieszy obrazek ludzi, którzy słuchają. Wiecie, że mam
setki wygłoszonych rekolekcji za sobą i chyba nabrałem już w jakiś naturalny sposób
pewnej zdolności wyczuwania – czy lud jest obecny, czy raczej nie. Tu
rzeczywiście spotkałem słuchaczy. Może i czas pandemii pomógł. Może wszyscy
jesteśmy trochę bardziej spragnieni tego, co zostało nam niejako skradzione
przez niepokój i lęk wobec choroby. Tak czy owak odbiór dobry, dobre rozmowy w
tym kontekście, dobre spowiedzi. Czy może być cos, co bardziej cieszy kapłańskie
serce?
Dziś więc do domu, bo w
piątek ruszam na rekolekcje dla wspólnoty z Międzyrzecza. Tam też koło 40 osób
czeka na Słowo. A w przysłowiowym międzyczasie chyba trzeba będzie nagrać
kolejną część adwentowych rozważań rekolekcyjnych. Mamy zaledwie kilka odcinków
bo w szlachetnej ekipie twórców medialnych również wybuchła bomba wirusowa. Ale
chyba powoli dochodzą do siebie, więc jest szansa na dokończenie tematu.
A dziś myślę sobie jak
bardzo Jezus chce zaspokajać wszystkie nasze potrzeby. On naprawdę chce się o
nas zatroszczyć. I nie chodzi wcale o to, żeby usiąść i nic nie robić, bo słyszę
już te pełne wątpliwości głosy – ale przecież dał nam Pan Bóg rozum, żebyśmy umieli
sami o siebie zadbać. Jasne. Tylko my mamy taką błędną koncepcję „magazyniera z
czasów wojny”. Teraz jest, więc trzeba się „najeść na zapas”, a jeszcze
możliwie dużo zmagazynować, bo jutro może nie będzie. Nasza ZAPOBIEGLIWOŚĆ i
NADMIERNE ZATROSKANIE nas gubi, ponieważ odbiera nam pokój. Co więcej, czasem
nasze rzeczywiste potrzeby i prawdziwe głody wykraczają poza zdolności naszego
rozumu. I wówczas tym bardziej trzeba paść przed Panem i wołać o zmiłowanie. Komuś,
kto pokłada nadzieje w samym sobie i przywykł samemu troszczyć się o swoje
potrzeby, przywykł do SKRAJNEJ NIEZALEŻNOŚCI będzie w takiej sytuacji
niezmiernie trudno.
A nasz Jezus, który w
swojej miłości, nie tylko zaspokaja bieżące potrzeby, także te niemożliwe do osiągnięcia
na czysto ludzkiej drodze, ale również przewiduje te, które wynikną za chwilę i
niejako je UPRZEDZA, troszcząc się o najdrobniejsze szczegóły. Jemu zaufać… Oto
zadanie!
PS. Zamieszczam Wam
dzisiejsze rozważanie adwentowe. Codziennie znajdziecie je na franciszkańskich
stronach – choćby na Franciszkanie TV.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz