sobota, 4 maja 2019

na przystanku...


(J 6,16-21) 
Po rozmnożeniu chlebów, o zmierzchu uczniowie Jezusa zeszli nad jezioro i wsiadłszy do łodzi przeprawili się przez nie do Kafarnaum. Nastały już ciemności, a Jezus jeszcze do nich nie przyszedł; jezioro burzyło się od silnego wiatru. Gdy upłynęli około dwudziestu pięciu lub trzydziestu stadiów, ujrzeli Jezusa kroczącego po jeziorze i zbliżającego się do łodzi. I przestraszyli się. On zaś rzekł do nich: To Ja jestem, nie bójcie się! Chcieli Go zabrać do łodzi, ale łódź znalazła się natychmiast przy brzegu, do którego zdążali.


Mili Moi…
Wybaczcie, że długo tu nie zaglądałem, ale dopiero dziś skończyłem tworzyć rekolekcje dla sióstr, które rozpoczynam pojutrze… Wspominałem o nich kilkakrotnie. To była duża robota i wyznam Wam najszczerzej – kiedy kończyłem dzień, myśl o kolejnym pisaniu wzbudzała we mnie już tylko agresję. Nie miałem po prostu siły. Wierzcie, albo nie, ale tworzenie rekolekcji to naprawdę ciężka praca. Zawsze uśmiechałem się do tych, którzy mówili – ojcu to tak „z rękawa”. Niestety nie do końca… Samo głoszenie jest już oczywiście „wisienką na torcie” – pod warunkiem, że wszystko jest wcześniej przemyślane i przygotowane. Maryjne rekolekcje stworzone. Piętnaście nauk leży wydrukowanych obok mnie i czeka na wygłoszenie. Dla mnie to wielka rzecz i intelektualnie czuję się zmęczony.

W związku z tymi pracami mój ostatni czas był dość nudny. Udawało mi się wyskoczyć na jakiś spacer i to chyba w zasadzie wszystko. No z atrakcji to może tylko atak pewnej szacownej w latach damy, która reprezentuje pewne specyficzne środowisko duchowe skupione wokół pewnego kapłana z południa, który od dawna jest zawieszony w sprawowaniu funkcji kapłańskich. Dama owa poczuła się w obowiązku nawrzeszczeć na mnie, bo model posłuszeństwa Kościołowi, który raczyłem zaprezentować w jednym z kazań, okazał się całkowicie sprzeczny z wyznawanym przez owo środowisko. Pani więc podeszła do konfesjonału i wydzierała się na mnie przez dobre piętnaście minut… Cóż było robić? Oswojony z demonicznymi manifestacjami rozpocząłem głośną modlitwę o uwolnienie. Po dłuższym czasie dama zaczęła tracić wątek, rozpoczynała zdanie i go nie kończyła – wyraźnie było widać, że ten, który nią kieruje stracił zainteresowanie całą sprawą. Skłon głową i wycofanie się szybkim krokiem – tak zakończyła się ta bardzo niemiła scenka… A właściwie nie do końca… Musielibyście widzieć przerażenie młodego człowieka, który w tym czasie oczekiwał na spowiedź… Biedak, kiedy do niej przystąpił, nie wiedział za bardzo jak zacząć… Czego ja byłem świadkiem, ojcze? – zapytał… A to taka kapłańska codzienność – odpowiedziałem.

A dzisiejsze Słowo nieco mną wstrząsnęło, właściwie już przy pierwszej lekturze. Poczułem, że ono jest bardzo o mnie… Ciemności spowijające Apostołów, fale miotające łodzią – tak, z całą pewnością to jest o mnie po dziewięciu miesiącach mojego pobytu w Polsce. Przyznam szczerze, że to nagłe pojawienie się Jezusa i łódź, która natychmiast znalazła się przy brzegu przyniosły mi jakąś wielką nadzieję, że Pan przyjdzie i wyjaśni mi wszystko… A zwłaszcza to, dlaczego od dziewięciu miesięcy czuję się w tym kraju jak na przystanku autobusowym, ale z całą pewnością nie jak w domu… Mój kraj, a jakby nie mój… Apostołowie znali jezioro, a ono ich ciągle zaskakiwało… Aż do lęku, do przerażenia… Ale nadszedł Jezus… Więc o nic więcej nie wołam, tylko – przyjdź Panie Jezu…

2 komentarze: