niedziela, 18 listopada 2018

wszystko przeminie...


Photo by NASA on Unsplash
(Mk 13,24-32) 
Jezus powiedział do swoich uczniów: „W owe dni, po wielkim ucisku słońce się zaćmi i księżyc nie da swego blasku. Gwiazdy będą padać z nieba i moce na niebie zostaną wstrząśnięte. Wówczas ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego w obłokach z wielką mocą i chwałą. Wtedy pośle On aniołów i zbierze swoich wybranych z czterech stron świata, od krańca ziemi aż do szczytu nieba. A od drzewa figowego uczcie się przez podobieństwo. Kiedy już jego gałąź nabiera soków i wypuszcza liście, poznajecie, że blisko jest lato. Tak i wy, gdy ujrzycie, że to się dzieje, wiedzcie, że blisko jest, we drzwiach. Zaprawdę powiadam wam: Nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko stanie. Niebo i ziemia przeminą, ale moje słowa nie przeminą. Lecz o dniu owym lub godzinie nikt nie wie, ani aniołowie w niebie, ani Syn, tylko Ojciec”.


Mili Moi…
Nasz święty współbrat, o. Maksymilian Kolbe, znany był z tego, że wykorzystywał każdą okazję do prowadzenia rozmów o Bogu, zwłaszcza z innowiercami. Kiedyś w pociągu, jadąc z pewnym Żydem w przedziale, prowadził z nim rozmowę i doszedł do pytania – a p co pan żyje?

Żyd odpowiedzi unikał, ale w końcu wyznał, że go to w zasadzie nie interesuje, jest handlowcem i ma inne sprawy na głowie. Na to o. Kolbe powiedział, że to postawa nieco pozbawiona sensu, która przypomina podróż pociągiem, bez zainteresowania dokąd on jedzie…

Dziś taka niedziela, w którą, w kontekście Słowa wypada zapytać – dokąd zmierza twój pociąg życia? Jaki jest cel tego naszego bytowania tu, na ziemi?

Zbliżamy się do końca roku liturgicznego, co zawsze wiąże się z podejmowaniem w Kościele tematów apokaliptycznych. Chyba nie pomylę się bardzo, jeśli powiem, że nie bardzo lubimy słuchać tych czytań.

Wolimy wsłuchiwać się w słowa o „pluszowym Panu Jezusie” – takim serdecznym, wybaczającym, zawsze przez palce patrzącym na wszystkie świństwa tego świata. Do takiego Jezusa przywykliśmy i taki jest nam obecnie potrzebny – taki Jezus na miarę naszych potrzeb.
Surowy, wymagający, krytyczny – takiego jakoś nie specjalnie potrafimy przyjąć. No, może jeszcze wobec tamtych, wobec faryzeuszów – to owszem. Ale dziś on nie do faryzeuszów mówi – zdaje się mówić do wszystkich.

Po co w taki sposób? Może to są jakieś ewangeliczne dodatki, może rzeczywiście jakieś wielkie fałszerstwo Kościoła, któremu zarzuca się czasem, że sfingował te fragmenty tylko po to, żeby ciemny tłum utrzymywać w lęku i łatwiej nim sterować.

Gdyby jednak tak było, to z całą pewnością Kościół winien jak najszybciej znaleźć jakąś nową metodę, bo ta od wielu lat jest zupełnie nieskuteczna. Kto bowiem się dziś boi końca świata? Kogo dziś można nim straszyć?

Zauważcie, że Kościół nigdy nie wyznaczał konkretnej daty, choć wokół nie brakowało tych, którzy to czynili. Dla osiągnięcia doraźnych celów tak byłoby najłatwiej. Koniec świata nie jest działem, z którego można strzelać w nieskończoność – może lepiej było strzelić raz, no może dwa, a potem z tych przestróg zrezygnować…

Gdyby Kościół, czy mówiąc ściślej, Jego ograniczeni słudzy potraktowali Pismo święte jako narzędzie dla sterowania masami, to pewnie już by się tak stało. Ale jako, że Kościół nieustannie wsłuchuje się w głos Pana, to doskonale wie, że Jezus nie wygłosił tych przestróg dla postrachu. Po co więc?
Wydaje się, że po pierwsze po to, aby uzmysłowić nam przemijalność tego świata. On naprawdę z każdym dniem zbliża się do swego kresu. Nie wiemy, ile czasu nam jeszcze zostało.

Pierwsi chrześcijanie byli tak bardzo przekonani o bliskim końcu, że porzucali swoje zajęcia decydując się po prostu czekać. Upominał ich święty Paweł - 11 Słyszymy bowiem, że niektórzy wśród was postępują wbrew porządkowi: wcale nie pracują, lecz zajmują się rzeczami niepotrzebnymi. 12 Tym przeto nakazujemy i napominamy ich w Panu Jezusie Chrystusie, aby pracując ze spokojem, własny chleb jedli. 2Tm 3, 11-12.

Jeśli ten świat będzie miał swój kres, byłoby czymś nierozsądnym wiązać z nim sens naszego istnienia, co niestety wielu ludzi zdaje się nagminnie czynić.

Ta przemijalność, kruchość, zawodność stworzenia jest nam stawiana przed oczy nieustannie. Nawet zmienność pór roku, zmienność pogody, o której tak lubimy gadać, czy procesy starzenia, o których z kolei tak bardzo nie lubimy gadać, nam o tym przypominają.

Dodatkowymi wskazówkami są tak zwane znaki czasu, czyli wydarzenia szczególne, które mają nam o przemijalności tego świata przypomnieć. I tak sobie myślę, że z jakichś względów Pan Bóg tych znaków w ostatnim czasie światu nie szczędzi. Czy jednak umiemy i chcemy je odczytywać?

Z tym z kolei wiąże się kategoria czuwania. I to zdaje się być kolejny motyw, dla którego Pan nam dziś te wszystkie straszne historie zapowiada – po to, żeby wyostrzyć nasz wzrok i słuch, po to, żeby wytrącić nas nieco z tych kolein życia, w które z taką łatwością popadamy.

Jest ich tak wiele, że nie sposób stworzyć kompletnej listy, ale częstokroć stanowią one solidne pułapki, które znakomicie blokują nasze myślenie nadprzyrodzone. Bywa, że maja moc usidlania naszych dusz, które już w żadnym wypadku nie są w stanie wzbić się ponad pełną miskę, nowe ciuchy i trochę relaksu.

Właśnie po to nam to mocne uderzenie, żeby wróciło do nas pytanie – dokąd jedzie ten pociąg, pociąg mojego życia?

Wydaje się jednak, że celem Boga nie jest wprawienie nas w permanentny niepokój. On nie chce mieć wyznawców neurotyków, twórców spiskowych teorii dziejów, siewców paniki, apokaliptyków codzienności.

Wręcz przeciwnie, zdaje się, że oczekiwaniem Pana wobec nas jest głęboki pokój, który wypływa właśnie z właściwego stosunku do tego świata, do materii.

Kiedy człowiek już wie dokąd zmierza pociąg jego życia, nie ma pokusy, żeby w nim próbować zamieszkać na stałe. Kiedy zna się cel podróży, wówczas koniec świata staje się zjawiskiem znacznie bliższym, bo wiąże się ze świadomością własnej śmierci, która przyjdzie zupełnie niezależnie od kosmicznego zakończenia historii ludzkości.

Powtórne przyjście Pana w mikroskali dokona się dla każdego z nas w momencie tego zaproszenia, któremu nikt z nas nie jest w stanie się oprzeć – w śmierci. To będzie taki nasz prywatny koniec świata, do którego prawdopodobnie wszyscy dojrzejemy i doczekamy.

Myślisz o swojej śmierci? A w jaki sposób? Odczuwasz pokój? Czy jako miłośnik tego świata miotasz się na sama myśl, że miałbyś go puścić?

Posłuchajcie z jakim spokojem mówi o tym Czesław Miłosz w „Piosence o końcu świata”:
W dzień końca świata
Pszczoła krąży nad kwiatem nasturcji,
Rybak naprawia błyszczącą sieć.
Skaczą w morzu wesołe delfiny,
Młode wróble czepiają się rynny
I wąż ma złotą skórę, jak powinien mieć.
W dzień końca świata
Kobiety idą polem pod parasolkami,
Pijak zasypia na brzegu trawnika,
Nawołują na ulicy sprzedawcy warzywa
I łódka z żółtym żaglem do wyspy podpływa,
Dźwięk skrzypiec w powietrzu trwa
I noc gwiaździstą odmyka.

A którzy czekali błyskawic i gromów,
Są zawiedzeni.
A którzy czekali znaków i archanielskich trąb,
Nie wierzą, że staje się już.
Dopóki słońce i księżyc są w górze,
Dopóki trzmiel nawiedza różę,
Dopóki dzieci różowe się rodzą,
Nikt nie wierzy, że staje się już.

Tylko siwy staruszek, który byłby prorokiem,
Ale nie jest prorokiem, bo ma inne zajęcie,
Powiada przewiązując pomidory:
Innego końca świata nie będzie,
Innego końca świata nie będzie.

Koniec świata – dziś, za rok, za dwadzieścia lat? Prywatny? Globalny i ostateczny? Wszystkie te pytania ciążą mniej, jeśli wiesz dokąd zmierza pociąg twojego życia i kto tam na Ciebie będzie oczekiwał…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz