wtorek, 20 listopada 2018

moje drzewo...


(Łk 19,1-10) 
Jezus wszedł do Jerycha i przechodził przez miasto. A był tam pewien człowiek, imieniem Zacheusz, zwierzchnik celników i bardzo bogaty. Chciał on koniecznie zobaczyć Jezusa, kto to jest, ale nie mógł z powodu tłumu, gdyż był niskiego wzrostu. Pobiegł więc naprzód i wspiął się na sykomorę, aby móc Go ujrzeć, tamtędy bowiem miał przechodzić. Gdy Jezus przyszedł na to miejsce, spojrzał w górę i rzekł do niego: „Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu”. Zeszedł więc z pośpiechem i przyjął Go rozradowany. A wszyscy widząc to, szemrali: „Do grzesznika poszedł w gościnę”. Lecz Zacheusz stanął i rzekł do Pana: „Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie”. Na to Jezus rzekł do niego: „Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu, gdyż i on jest synem Abrahama. Albowiem Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło”.


Mili Moi…
Właśnie wróciłem z kolejnego spotkania Wieczorów dla Zakochanych, na którym znów miałem okazje przemawiać. Pożegnałem się dziś z dzieciakami, bo dla mnie to było już ostatnie spotkanie – kolejne wtorki to akcje w terenie. Ale na koniec mówię do nich – słuchajcie, położyłem tu na stoliku moje wizytówki, jeśli do czegoś mógłbym Wam się jeszcze przydać, to śmiało… W trzy sekundy zniknęły wszystkie, a było ich trzydzieści. Ucieszyłem się, że są jeszcze młodziaki, którym ksiądz do czegoś jest potrzebny.

Kolejne rekolekcje wpadają… Ostatnio zadzwoniły pewne siostry z prośbą o dzień skupienia na rozpoczęcie ich kapituły prowincjalnej. Zażartowałem sobie, że ilość zamówień, które przyjmuję sugeruje, że w Polsce nie ma rekolekcjonistów, na co siostra całkiem poważnie odpowiedziała – żeby ojciec wiedział, naprawdę nie ma… No może to jakiś Boży plan na mnie, może takie aktualne wyzwanie… Podejmuję.

Od piątku pierwszy mikormaraton. Rekolekcje w Gdańsku i Elblągu. Przyznam szczerze, że czasu robi się okrutnie mało. Na wszystko. Wstaje ostatnio znów starym zwyczajem o 4 rano, bo to jedyna pora, kiedy mogę pracować, kiedy mam na to chwilkę… Ale paradoksalnie towarzyszy mi entuzjazm, więc nawet nie zasypiam w fotelu w południe. Czyli jest nieźle…

A dziś znów słyszymy o Zacheuszu… Przez pewien długi okres mojego życia, to był mój ulubiony fragment Ewangelii. Mały człowiek, który wiele może, dzięki obecności Jezusa w Jego życiu. To taka trochę moja historia. Taki „pan nikt” z końca świata, któremu Jezus pozwolił głosić Ewangelię, nauczył… Zacheusz stał się „kimś” dopiero wówczas, gdy wyrzekł się swojej ludzkiej zapobiegliwości, kontaktów, wpływów, pieniążka. Wówczas mógł zostać podniesiony i przeniesiony do innych światów, wcześniej mu nieznanych. Wówczas dopiero sykomora wydała swój owoc (nazwa tego drzewa znaczy podobno – podnosić z dołu do góry). Ja też chcę być „kimś”. Tak jak Zacheusz. Codziennie. Na zawsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz