wtorek, 26 kwietnia 2016

zmęczonych nóg mi trzeba...

zdj:flickr/Jussie D. Brito/Lic CC
(Mk 16,15-20)
Jezus ukazawszy się Jedenastu rzekł do nich: Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu! Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony. Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie. Po rozmowie z nimi Pan Jezus został wzięty do nieba i zasiadł po prawicy Boga. Oni zaś poszli i głosili Ewangelię wszędzie, a Pan współdziałał z nimi i potwierdził naukę znakami, które jej towarzyszyły.


Mili Moi…
Przepraszam za długie milczenie, ale mówiąc najszczerzej, nie miałem ani siły, ani weny do pisania w ostatnich dniach. Moje podróże z moimi gośćmi były cudowne i stały się dla mnie znakomitym źródłem relaksu psychicznego, ale fizycznie czuję się wyczerpany. Przejechałem w tych dniach wiele mil, co wiąże się oczywiście z dużym napięciem i skupieniem, żeby te zakonne skarby Kościoła wszędzie dowieźć bezpiecznie. Udało się. Zwiedziliśmy całkiem sporo i myślę, że siostry całkiem zadowolone wróciły wczoraj do domu. A ja od dziś zacząłem dochodzić do siebie. Najpierw się trochę wyspałem, a potem wszedłem w różne zaległości, których nazbierało się przez czas mojej nieobecności w domu. Ale wszystko na jak najlepszej drodze. I właściwie uświadomiłem sobie wczoraj na lotnisku, że za kilka tygodni ja sam mam tam pojechać, wsiąść do samolotu i zrealizować swój własny urlop w Polsce. To zupełnie niezwykłe… Kolejne wakacje. Już tak niedługo… Jedyne, co spędza mi sen z powiek, to moje spotkanie z moim czcigodnym promotorem i konieczność wyznania prawdy. Doktorat? Chyba nie w tym życiu… Staram się nie tracić nadziei, ale jest to z dnia na dzień coraz trudniejsze… Tym bardziej, że końcówka roku duszpasterskiego jest bardzo intensywna. Ostatnie przygotowania do I Komunii i Bierzmowania, czas Zesłania Ducha Świętego, Boże Ciało, nabożeństwa majowe… Ale damy radę…

A dziś myślę tylko nad jednym słowem z Ewangelii. Idźcie… To mnie cały czas bardzo dotyka. Nie tylko dlatego, że była to metoda Jezusa i Jego uczniów, ale również dlatego, że jest ona ściśle związana z historią naszego Zakonu. Franciszek ją wybrał i na niej oparł tę nową rodzinę w Kościele. Idźcie oznacza ni mniej ni więcej, tylko bądźcie w drodze z Ewangelią. A ja czuję, że w obecnym okresie mojego życia jestem jak najdalszy od realizacji tego zalecenia. A pragnienia wciąż są i modlę się, żeby Pan mnie kiedyś tak naprawdę posłał. Żebym usłyszał słowa, które stały się udziałem Barnaby i Pawła – poślijcie ich już na tę misję, do której ich przeznaczyłem. I poszli… Bardzo realnie i prawdziwie przebierając nogami.

A ja siedzę… Tworzę plany rozwoju parafii, zatrudniam, remontuję. Owszem, głoszę, ale pozbawiony dynamizmu drogi, bo jedyna odległość, którą przemierzam z Ewangelią to tych kilka metrów z klasztoru do drzwi zakrystii. A ona potrzebuje świeżości wiatru, zapachu pól, zmęczonych nóg i radości ze spotkania… Może jeszcze kiedyś… Czekam na ten dzień…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz