(J 15,9-11)
Jezus powiedział do swoich uczniów: Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was
umiłowałem. Wytrwajcie w miłości mojej! Jeśli będziecie zachowywać moje
przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania
Ojca mego i trwam w Jego miłości. To wam powiedziałem, aby radość moja w was
była i aby radość wasza była pełna.
Mili Moi…
Aktywności mi nie
brakuje… Wczoraj cały dzień spędziłem przed ekranem przygotowując sobotni dzień
skupienia dla naszej parafii. Mam z tego dużo radości. Tym więcej, że skupiamy
się na świętym Piotrze w tym roku, który jest zdecydowanie moim ulubionym, ewangelicznym
bohaterem. A będziemy mówili o jego zdradzie… Ciężki temat. Ale bardzo związany
z naszym życiem…
Dziś prowadziłem natomiast
przedostatni przed wakacjami dzień skupienia dla sióstr w Clifton. Też o
świętym Piotrze – jakoś tak mnie natchnęło. Choć zupełnie w innym kontekście –
wspólnoty i poszukiwania woli Bożej. Wściekałem się w drodze powrotnej. Nie wiem
jak powstają korki, ale ten dzisiejszy mnie jakoś szczególnie wyprowadził z
równowagi. Podziwiam ludzi, którzy spędzają w korkach pół życia. Wieczorem zaś
spotkanie rady parafialnej. Bardzo przyjazna atmosfera i kilka pomysłów „pchniętych”.
Przede wszystkim zatwierdzony projekt remontu łazienek. Można więc rozpoczynać.
Z tego cieszę się najbardziej.
Jutro zaś kolejne
muzyczne marzenie ma stać się rzeczywistością. Jadę do Bostonu na koncert
Hilsong United. To znakomity, australijski, protestancki zespół reprezentujący
jeden z tak zwanych „megakościołów”. Grają świetnie. No i modlą się śpiewem.
Wczoraj wieczorem byłem też na spotkanie ze znakomitym ewangelizatorem – Johnem
Michaelem Talbotem, niegdyś bardzo popularnym również w Polsce. On powiedział
nam jedną ważną rzecz – śpiewajcie, dużo śpiewajcie, bo młodzi odchodzą do
kościołów protestanckich przede wszystkim ze względu na muzykę, którą tam
znajdują… To jest zdecydowanie dobra rada… (swoją drogą piękne spotkanie –
proste wytłumaczenie Eucharystii… wiele humoru… sporo pięknych pieśni).
No i myślę dziś o
tym najbardziej sprofanowanym słowie współczesności. Miłość. Tak wiele rzeczy
się pod tym słowem rozumie. Tak wiele, które z prawdziwą miłością nie mają nic
wspólnego. Ta, o której mówi Jezus łączy się zawsze z prawdziwą radością, co
nie oznacza, że z wolnością od cierpienia. Ponieważ ani cierpienie radości, ani
radość cierpienia nie wyklucza. Człowiek, który kocha potrafi przeżywać jedno i
drugie z takim samym spokojem ducha, a w każdej sytuacji znajduje pokrzepienie
w jedynym źródle miłości – w Jezusie.
Czasem pytam sam
siebie – czy ja kogokolwiek potrafię kochać? Czy kocham? Badam swoją zdolność
do ponoszenia ofiary… Czasem wydaje mi się, że jest dobrze, a za chwilę fakty
temu przeczą. Jedno wiem – tęsknoty za miłością mi nie brakuje. I wiem też, że
nikt nie może mi dać tego za czym tęsknię – tylko On… Pan, Miłość Objawiona…
PS. A wieczorem
pod kościołem przydybałem z aparatem tego oto osobnika… Ukryty parafianin,
którego od wielu miesięcy wyczuwałem nosem, a zobaczyłem dopiero dziś… Spokojny…
Świadom swojej przewagi… Piękny…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz