niedziela, 30 sierpnia 2015

spokój niebieskich pastwisk...

zdj:flickr/Petr Dosek/Lic CC
(Mk 6,17-29)
Herod kazał pochwycić Jana i związanego trzymał w więzieniu, z powodu Herodiady, żony brata swego Filipa, którą wziął za żonę. Jan bowiem wypominał Herodowi: Nie wolno ci mieć żony twego brata. A Herodiada zawzięła się na niego i rada byłaby go zgładzić, lecz nie mogła. Herod bowiem czuł lęk przed Janem, znając go jako męża prawego i świętego, i brał go w obronę. Ilekroć go posłyszał, odczuwał duży niepokój, a przecież chętnie go słuchał. Otóż chwila sposobna nadeszła, kiedy Herod w dzień swoich urodzin wyprawił ucztę swym dostojnikom, dowódcom wojskowym i osobom znakomitym w Galilei. Gdy córka tej Herodiady weszła i tańczyła, spodobała się Herodowi i współbiesiadnikom. Król rzekł do dziewczęcia: Proś mię, o co chcesz, a dam ci. Nawet jej przysiągł: Dam ci, o co tylko poprosisz, nawet połowę mojego królestwa. Ona wyszła i zapytała swą matkę: O co mam prosić? Ta odpowiedziała: O głowę Jana Chrzciciela. Natychmiast weszła z pośpiechem do króla i prosiła: Chcę, żebyś mi zaraz dał na misie głowę Jana Chrzciciela. A król bardzo się zasmucił, ale przez wzgląd na przysięgę i biesiadników nie chciał jej odmówić. Zaraz też król posłał kata i polecił przynieść głowę jego. Ten poszedł, ściął go w więzieniu i przyniósł głowę jego na misie; dał ją dziewczęciu, a dziewczę dało swej matce. Uczniowie Jana, dowiedziawszy się o tym, przyszli, zabrali jego ciało i złożyli je w grobie.

Mili Moi...
Zarówno wczoraj, jak i dzisiaj zajmowałem się albo pisaniem, albo czytaniem, szukaniem inspiracji dla kolejnego pisania. Nic nadzwyczajnego się w związku z tym nie wydarzyło. Dzień uleciał tak szybko, że nawet nie zdążyłem zauważyć kiedy. Jedną małą radość przeżyłem wczoraj, ponieważ jeden ze wspomnianych jegomościów, co to stali się moimi kibicami nad morze, zapytał mnie, kiedy u nas są sprawowane Msze, bo on by chciał przyjść... Kolejny raz zdałem sobie sprawę, że chodzenie w habicie ma niezwykle głęboki sens. Nie wiem czy on się w tym naszym kościele pojawi, ale sam fakt zainteresowania tematem, jest jakimś małym zwycięstwem łaski. Niech Jezus dokona reszty tak jak tylko On to potrafi...

Moje spotkania tu dokonują się zwykle w miłej atmosferze. Polityczna poprawność nakazuje nawet tym, którzy wyznają inną prawdę, uszanować moją. Ludzie są ciekawi, dopytują. Nie wiem czy coś z tego wynika, ale najczęściej nie spotykam się z koniecznością takiej postawy, jaką przyjął Jan Chrzciciel. Choć kto wie... Zdaję sobie sprawę, że moim zadaniem jest mówić równie stanowczo jak on - nie wolno ci mieć żony brata swego... Swoją drogą, ciekawe czy Ewangeliści zdawali sobie sprawę, że ta fraza stanie się kiedyś tak aktualna...

Nie dalej jak wczoraj rozmawiałem z kimś o osobach, które mają w nosie Boże przykazania i przystępują do komunii nie troszcząc się specjalnie o spowiedź, a żyjąc w sytuacjach nieprawidłowych. Nikt rzecz jasna nikomu w sumienie nie zajrzy, ale czasem jest tak smutno patrzeć na zuchwale wyciągnięty język, na którym kładę Jezusa modląc się, żeby swoją świętością nie zabił owego człowieka... A może to po prostu głupota, niefrasobliwość, nieświadomość... Świętokradztwo. Jeden z największych grzechów jakie człowiek może popełnić. I jeden z najsmutniejszych...

Jan Chrzciciel próbuje zatrzymać Heroda w jego galopie do piekła. Zależy mu. Nie jest tolerancyjny, czyli obojętny. Żyj jak chcesz, nic mnie to nie obchodzi. Kochając Boga, nie można być tolerancyjnym wobec człowieka. Trzeba chcieć dla niego prawdziwego dobra, obiektywnego dobra. Dobra, którego źródłem jest sam Bóg. Dla tego dobra można poświęcić nawet życie... Zaangażować to życie...

Czasem to przybiera takie różne formy... Dziś przez telefon usłyszałem historię pewnej siostry zakonnej, niespełna czterdziestoletniej, która umarła dwa tygodnie temu. Cierpiała okrutnie i bardzo długo. Ale ofiarowała to cierpienie za swojego ojca, który dwadzieścia lat nie był u spowiedzi. Była gotowa cierpieć do skutku. Dwa dni przed śmiercią ojciec zadzwonił... Po spowiedzi... Powiedział, że ją kocha i pozwala jej odejść... Dwa dni później odeszła... To jest miłość... Miłość zwykłych świętych... Przekonanych, że warto walczyć o prawdę, bo im nie jest wszystko jedno...

PS. I pozdrawiam wszystkich w Sztumie :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz