zdj:flickr/Stefan W/Lic CC
(Mt
24,42-51)
Czuwajcie więc, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz
przyjdzie. A to rozumiejcie: Gdyby gospodarz wiedział, o której
porze nocy złodziej ma przyjść, na pewno by czuwał i nie
pozwoliłby włamać się do swego domu. Dlatego i wy bądźcie
gotowi, bo w chwili, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy
przyjdzie. Któż jest tym sługą wiernym i roztropnym, którego pan
ustanowił nad swoją służbą, żeby na czas rozdał jej żywność?
Szczęśliwy ów sługa, którego pan, gdy wróci, zastanie przy tej
czynności. Zaprawdę, powiadam wam: Postawi go nad całym swoim
mieniem. Lecz jeśli taki zły sługa powie sobie w duszy: Mój pan
się ociąga, i zacznie bić swoje współsługi, i będzie jadł i
pił z pijakami, to nadejdzie pan tego sługi w dniu, kiedy się nie
spodziewa, i o godzinie, której nie zna. Każe go ćwiartować i z
obłudnikami wyznaczy mu miejsce. Tam będzie płacz i zgrzytanie
zębów.
Mili Moi...
Troche zebrałem się w sobie i
prawie całą pierwszą konferencję dziś napisałem.
Tak jak wspominałem, ostatnimi czasy nie jest to dla mnie
najłatwiejsze. Ale dziś pomyślałem, że to głównie dlatego, że
chcę za dużo powiedzieć od razu. Nie mieści mi się to w
ograniczonych możliwościach i doznaję jakiejś frustracji. Przy
tym chcę zawsze wyeliminować wszelkie „wodolejstwo”, którego w
kazaniach i konferencjach nie lubię (i być go tam nie powinno).
Dlatego też to „płodzenie” zajmuje tyle czasu. Przy czym
oczywiście najczęściej wszystkim się wydaje, że to przecież tak
z rękawa... Uśmiecham się zawsze do takich przypuszczeń :)
A
dziś święto lasu... Zostałem zaproszony na spacer w połączeniu
z rozmową duchową. Jest to zjawisko tak rzadkie, że prawie
zdążyłem zapomnieć, że istnieje. Wielka szkoda, bo takie
wydarzenia lubię bardzo. Spędziłem więc dwie urocze godziny na
duchowych rozmowach w okolicznościach nadmorskich, czyli tam, gdzie
zwykle chodzę z kijami i spotykając tych samych ludzi, którzy tam
zwykle o tej porze biegają, spacerują, czy wyczyniają jakieś inne
sportowe hece. Oczywiście większość z nich mnie nie rozpoznała,
wszak dziś byłem w habicie. Ale mijam codziennie grupę
sympatycznych jegomościów w wieku średnim, którzy tam zażywają
wakacyjnego odpoczynku gawędząc i obserwując leniwie rozpędzony
świat. Dziś oczywiście zwrócili na mnie uwagę... Więc od słowa
do słowa... Okazało się, że jeden był ministrantem w sąsiednim
kościele i że doskonale wiedzą co niegdyś działo się w naszym,
bo mieli kolegów... No i że generalnie bardzo miło mnie poznać...
Więc ja im na to, że już się dobrze znamy, ponieważ codziennie
ich mijam z kijaszkami... No i wówczas się zrobiło już naprawdę
„kumplowsko”. Jestem pewien, że zyskałem grono kibiców, a
jednocześnie nadmorskich przyjaciół :)
I Słowo wzywające
do czuwania... I kolejna myśl, że ja, człowiek wierzący,
tęskniący za Bogiem całym sobą (a w ostatnich dniach jakoś
gwałtownie tę tęsknotę odczuwający), nie bardzo mam ochotę
umierać... A przecież to najpełniejsza realizacja mojej tęsknoty.
Spotkanie z Ojcem twarzą w twarz powinno być dla mnie największym
marzeniem, a każdy dzień zbliżający mnie do tego wydarzenia
powinien nastrajać mnie entuzjastycznie... Z każdym dniem bliżej
śmierci... Z każdym dniem bliżej spotkania...
Dlaczego więc
się nie cieszę? Dlaczego nie przyspieszam tego biegu? Myślę o tym
od dawna... Pewnie poniekąd dlatego, że kocham moje życie. Kocham
moje kapłaństwo. I choć nie mam w sobie przekonania, że jestem
niezastąpiony, to żywię jednak nadzieję, że mógłbym się
jeszcze okazać komuś tu przydatny. Ale chyba bardziej jednak chodzi
o mój grzech... Wiem, że to jest coś, co zabiorę ze sobą na to
spotkanie... I przewiduję sporo wstydu. Ufam w Boże miłosierdzie,
ale jest mi niesłychanie przykro, że nie umiem w każdej chwili
mojego życia wybierać Boga, że wciąż zdarza mi się wybierać
coś, co Nim nie jest... I jak tu stawać przed Jego pełnym miłości
obliczem???
A poza tym... Śmierć będzie wielką przygodą...
Niezwykłym doświadczeniem... Jednorazowym i niepowtarzalnym... I
trochę mi szkoda, że będę je musiał przeżyć sam... Że nikt
nie będzie mógł mi towarzyszyć... Ale może kiedyś będzie
jeszcze gdzieś okazja, żeby o tym opowiedzieć... Jak już się
spotkamy... Może i umieranie powspominamy... Pewnie ze śmiechem i
nutką niewiary – jak mogliśmy się tego tak bać...? Przecież
Bóg jest miłością... On by nas nie skrzywdził...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz