piątek, 28 sierpnia 2015

czuwajcie...


zdj:flickr/Stefan W/Lic CC
(Mt 24,42-51)
Czuwajcie więc, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie. A to rozumiejcie: Gdyby gospodarz wiedział, o której porze nocy złodziej ma przyjść, na pewno by czuwał i nie pozwoliłby włamać się do swego domu. Dlatego i wy bądźcie gotowi, bo w chwili, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie. Któż jest tym sługą wiernym i roztropnym, którego pan ustanowił nad swoją służbą, żeby na czas rozdał jej żywność? Szczęśliwy ów sługa, którego pan, gdy wróci, zastanie przy tej czynności. Zaprawdę, powiadam wam: Postawi go nad całym swoim mieniem. Lecz jeśli taki zły sługa powie sobie w duszy: Mój pan się ociąga, i zacznie bić swoje współsługi, i będzie jadł i pił z pijakami, to nadejdzie pan tego sługi w dniu, kiedy się nie spodziewa, i o godzinie, której nie zna. Każe go ćwiartować i z obłudnikami wyznaczy mu miejsce. Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów.

Mili Moi...
Troche zebrałem się w sobie i prawie całą pierwszą konferencję dziś napisałem. Tak jak wspominałem, ostatnimi czasy nie jest to dla mnie najłatwiejsze. Ale dziś pomyślałem, że to głównie dlatego, że chcę za dużo powiedzieć od razu. Nie mieści mi się to w ograniczonych możliwościach i doznaję jakiejś frustracji. Przy tym chcę zawsze wyeliminować wszelkie „wodolejstwo”, którego w kazaniach i konferencjach nie lubię (i być go tam nie powinno). Dlatego też to „płodzenie” zajmuje tyle czasu. Przy czym oczywiście najczęściej wszystkim się wydaje, że to przecież tak z rękawa... Uśmiecham się zawsze do takich przypuszczeń :)

A dziś święto lasu... Zostałem zaproszony na spacer w połączeniu z rozmową duchową. Jest to zjawisko tak rzadkie, że prawie zdążyłem zapomnieć, że istnieje. Wielka szkoda, bo takie wydarzenia lubię bardzo. Spędziłem więc dwie urocze godziny na duchowych rozmowach w okolicznościach nadmorskich, czyli tam, gdzie zwykle chodzę z kijami i spotykając tych samych ludzi, którzy tam zwykle o tej porze biegają, spacerują, czy wyczyniają jakieś inne sportowe hece. Oczywiście większość z nich mnie nie rozpoznała, wszak dziś byłem w habicie. Ale mijam codziennie grupę sympatycznych jegomościów w wieku średnim, którzy tam zażywają wakacyjnego odpoczynku gawędząc i obserwując leniwie rozpędzony świat. Dziś oczywiście zwrócili na mnie uwagę... Więc od słowa do słowa... Okazało się, że jeden był ministrantem w sąsiednim kościele i że doskonale wiedzą co niegdyś działo się w naszym, bo mieli kolegów... No i że generalnie bardzo miło mnie poznać... Więc ja im na to, że już się dobrze znamy, ponieważ codziennie ich mijam z kijaszkami... No i wówczas się zrobiło już naprawdę „kumplowsko”. Jestem pewien, że zyskałem grono kibiców, a jednocześnie nadmorskich przyjaciół :)

I Słowo wzywające do czuwania... I kolejna myśl, że ja, człowiek wierzący, tęskniący za Bogiem całym sobą (a w ostatnich dniach jakoś gwałtownie tę tęsknotę odczuwający), nie bardzo mam ochotę umierać... A przecież to najpełniejsza realizacja mojej tęsknoty. Spotkanie z Ojcem twarzą w twarz powinno być dla mnie największym marzeniem, a każdy dzień zbliżający mnie do tego wydarzenia powinien nastrajać mnie entuzjastycznie... Z każdym dniem bliżej śmierci... Z każdym dniem bliżej spotkania...

Dlaczego więc się nie cieszę? Dlaczego nie przyspieszam tego biegu? Myślę o tym od dawna... Pewnie poniekąd dlatego, że kocham moje życie. Kocham moje kapłaństwo. I choć nie mam w sobie przekonania, że jestem niezastąpiony, to żywię jednak nadzieję, że mógłbym się jeszcze okazać komuś tu przydatny. Ale chyba bardziej jednak chodzi o mój grzech... Wiem, że to jest coś, co zabiorę ze sobą na to spotkanie... I przewiduję sporo wstydu. Ufam w Boże miłosierdzie, ale jest mi niesłychanie przykro, że nie umiem w każdej chwili mojego życia wybierać Boga, że wciąż zdarza mi się wybierać coś, co Nim nie jest... I jak tu stawać przed Jego pełnym miłości obliczem???

A poza tym... Śmierć będzie wielką przygodą... Niezwykłym doświadczeniem... Jednorazowym i niepowtarzalnym... I trochę mi szkoda, że będę je musiał przeżyć sam... Że nikt nie będzie mógł mi towarzyszyć... Ale może kiedyś będzie jeszcze gdzieś okazja, żeby o tym opowiedzieć... Jak już się spotkamy... Może i umieranie powspominamy... Pewnie ze śmiechem i nutką niewiary – jak mogliśmy się tego tak bać...? Przecież Bóg jest miłością... On by nas nie skrzywdził...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz