wtorek, 28 stycznia 2025

ku wieczności...


(Mk 3, 31-35)
Nadeszła Matka Jezusa i bracia i stojąc na dworze, posłali po Niego, aby Go przywołać. A tłum ludzi siedział wokół Niego, gdy Mu powiedzieli: "Oto Twoja Matka i bracia na dworze szukają Ciebie". Odpowiedział im: "Któż jest moją matką i którzy są moimi braćmi?" I spoglądając na siedzących dokoła Niego, rzekł: "Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Bożą, ten jest Mi bratem, siostrą i matką".

 

Mili Moi…
Pełnienie wioli Bożej… Wydaje się to być bardzo enigmatyczne stwierdzenie. A hasło „rozeznawać wolę Bożą” to już w ogóle dotyczy pewnie jakichś ludzi niesamowicie zaangażowanych w Boże sprawy. Gdy tymczasem… Wydaje się, że chodzi o proste pytanie – Panie, co chcesz, abym czynił? Może rzecz w tym, że nie bardzo wiemy jak mielibyśmy usłyszeć odpowiedź. Wielu z nas nigdy nie uczono odczytywać Bożych znaków, natchnień, okoliczności. Nasza dzisiejsza wrażliwość jest też, przyznajmy to, mocno stępiona, przez media i hałas, który one w naszym życiu czynią. Zanim więc na modlitwie osiągamy poziom wyciszenia i dostrojenia, umożliwiający nam usłyszenie Boga, to zwykle już czas tę modlitwę kończyć. I zostajemy trochę jak dzieci we mgle. Idziemy dalej, ale niepewnie i nie ma w nas pokoju – tego głębokiego przekonania, że jestem na drodze Bożej, a mój Pan rzeczywiście mi towarzyszy…

Z drugiej strony – czasem tak trudno uznać, że moja maleńka działalność może mieć znaczenie – że ona sama może być wolą Bożą. Bo do czegóż ja mogę być potrzebny Bogu? Urzeka mnie zawsze tłumaczenie świętego Maksymiliana, który porównuje to do samolotu, który składa się z bardzo małych często elementów, które są jednak bardzo ważne, a ich właściwe funkcjonowanie decyduje o bezpieczeństwie tych, którzy tą maszyną podróżują. Maleńka śrubka, poluzowana i niedokręcona może stać się przyczyną katastrofy. A swoim najmłodszym braciom, którzy siedzieli pół dnia i obierali ziemniaki, tłumaczył – ty obierasz ziemniaki, inny je zje, pójdzie do drukarni, wypuści z maszyny Rycerza Niepokalanej, ktoś inny go potnie, spakuje, jeszcze inny zawiezie pod Białystok, tam ktoś go przeczyta, wstąpi do zakonu, pojedzie na misje i przyczyni się do zbawienia dusz. Oto związek tego, co małe z tym, co wielkie. Na wielkie sukcesy, składa się wytrwała i pozornie nieznacząca praca wielu. Wola Boża zaczyna się w uznaniu wartości własnych wysiłków, choćby najmniejszych, dla sprawy Chrystusa, dla Jego misji… 

A ja w miniony piątek zakończyłem rekolekcje dla dobrych sióstr Elżbietanek w Puszczykowie. Każde z tych spotkań jest inne. To było wyjątkowo męczące – zmęczeniem uczestniczek. Spotkałem naprawdę utrudzone kobiety (nie tylko w sensie fizycznym), a to, co przeżywają rekolektanci, bardzo udziela się prowadzącemu. Wszak rozmawiam z nimi i „zbieram” niejako te wszystkie utrudzenia, pozwalając im wypłynąć w bezpiecznej przestrzeni konfesjonału. No więc to był męczący tydzień…

Oczywiście w domu spędziłem niewiele czasu – właściwie dobę. Nadrabiałem więc różne zaległości. A w sobotnie popołudnie przybyłem do Gdańska, żeby wygłosić rekolekcje dobrym siostrom Pallotynkom. I to właśnie robię do najbliższej soboty. Te rekolekcje mają w sobie nutę eschatologiczną. Wczoraj bowiem braliśmy udział w pogrzebie jednej z sióstr miejscowej wspólnoty, która odeszła do wieczności kilka dni temu, W ten sposób Pan przypomina nam, że wszystko, co robimy – również (a może przede wszystkim) rekolekcje, mają być dobrym przygotowaniem do wieczności. A zatem ruszam w ten dzień. Przygotowywać się wraz ze słuchaczkami na spotkanie Pana. Stawać się coraz bardziej Jego bratem, siostrą i matką…

sobota, 18 stycznia 2025

Pan Bóg jest dobry...


(Mk 2, 13-17)
Jezus wyszedł znowu nad jezioro. Cały lud przychodził do Niego, a On go nauczał. A przechodząc, ujrzał Lewiego, syna Alfeusza, siedzącego na komorze celnej, i rzekł do niego: "Pójdź za Mną!" Ten wstał i poszedł za Nim. Gdy Jezus siedział w jego domu przy stole, wielu celników i grzeszników siedziało razem z Jezusem i Jego uczniami. Wielu bowiem było tych, którzy szli za Nim. Niektórzy uczeni w Piśmie, spośród faryzeuszów, widząc, że je z grzesznikami i celnikami, mówili do Jego uczniów: "Czemu On je i pije z celnikami i grzesznikami?" Jezus, usłyszawszy to, rzekł do nich: "Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem, aby powołać sprawiedliwych, ale grzeszników".

 

Mili Moi…
Dużo delikatności słysze dziś w słowach Jezusa, choć z pewnością nie aprobaty. Zauważcie, że przyszedł uleczyć chorobę, a nie ją zaakceptować i uznać… że nie jest chorobą. Nie poklepywał grzeszników po ramieniu i nie wmawiał im, że nic nie musza zmieniać w swoim życiu. Jego osobowość była tak niezwykła, że oni jakby sami zdawali sobie sprawę, że nie mogą zostać w tym samym miejscu. Sami pragnęli stawać się lepszymi. A On przyjmował tę ich wolę i jej ufał – jak do dziś czyni wobec każdego w konfesjonale. Wystarczy, że zadeklarujemy nasze pragnienie walki z grzechem, a przebaczenie jest na wyciągnięcie ręki. Najpierw jednak doświadczenie własnej kruchości, biedy, choroby… Zdrowi nie szukają lekarza. Zdrowi? Czy raczej ci, którym wydaje się, że takimi są?

Przedwczoraj wróciłem do Polski… Te rekolekcje dla sióstr były wyjątkowe pod wieloma względami. Przede wszystkim to dość niezwykła wspólnota – rzadko przeżywają rekolekcje wspólnie siostry, które razem mieszkają i pracują (poza siostrami klauzurowymi). Zwykle są różne terminy i zjeżdżają się na zaplanowane w nich rekolekcje siostry z różnych domów. Tam, w USA, mogłem obserwować wspólnotę, która żyje ze sobą na co dzień. I było trochę tak, jak w dobrej rodzinie. Kiedy wchodzę do domu, w którym ludzie się naprawdę kochają, wyczuwam to dzięki bardzo drobnym słowom, gestom, które wobec siebie wykonują, prostej życzliwości. Nie muszą wisieć na sobie i zapewniać się nieustannie o swoim wzajemnym oddaniu. W tym klasztorze było podobnie. Drobne gesty, postawa służby wobec siebie nawzajem przekonywała mnie, że te siostry naprawdę żyją ze sobą w jedności. Nikt nie narzekał… To coś bardzo dziwnego…

I nikt, nigdy mnie tak nie żegnał… Wyjazd o. Michała o 6.40, wszyscy zaproszeni do kaplicy. Siostry przyszły, pomodliły się gorliwie o mój bezpieczny, powrót, a potem wszystkie wyszły na dwór, żeby mi pomachać, kiedy wsiadałem do samochodu i odjeżdżałem na lotnisko. To było naprawdę urzekające.

Jedna z nich, siostra już mocno sędziwa, bardzo chciała mi dać coś od siebie. I przyniosła mi na pożegnanie… dwa długopisy. Jeden z piękniejszych prezentów, który w ostatnim czasie otrzymałem. Z ubóstwa osobistego i wdzięczności… Ojcze, mam osiemdziesiąt dziewięć lat i nigdy nie byłam na Mszy, którą ktoś by tak sprawował. Nawet nie wiedziałam, że może być tak pięknie… Takie chwile zawsze dodają skrzydeł…

Powrót całkiem przyjemny… I choć mamy psa w klasztorze (który zawsze się cieszy, kiedy wracam do klasztoru), miałem pewność, że i bracia moim powrotem się ucieszyli. Życie zakonne jest naprawdę cudowne w wielu, bardzo wielu wymiarach…

A dziś rano pogrzeb Tomka… Przyjaciel mojej młodości. Śpiewaliśmy wspólnie w chórze. Pokonała go choroba. Miał czterdzieści dziewięć lat. Pozostawił żonę i trójkę dzieciaków. Proszę, westchnijcie za niego…

A wieczorem rozpocząłem rekolekcje dla dobrych sióstr Elżbietanek w Puszczykowie. Dwadzieścia dwie kobiety będą się przez najbliższy tydzień wsłuchiwać w słowo. A ja mam zaszczyt im je głosić. Pan Bóg jest naprawdę dla mnie bardzo dobry…



wtorek, 14 stycznia 2025

słowo...


(Mk 1, 21-28)
W Kafarnaum Jezus w szabat wszedł do synagogi i nauczał. Zdumiewali się Jego nauką: uczył ich bowiem jak ten, który ma władzę, a nie jak uczeni w Piśmie. Był właśnie w ich synagodze człowiek opętany przez ducha nieczystego. Zaczął on wołać: "Czego chcesz od nas, Jezusie Nazarejczyku? Przyszedłeś nas zgubić. Wiem, kto jesteś: Święty Boga". Lecz Jezus rozkazał mu surowo: "Milcz i wyjdź z niego!" Wtedy duch nieczysty zaczął nim miotać i z głośnym krzykiem wyszedł z niego. A wszyscy się zdumieli, tak że jeden drugiego pytał: "Co to jest? Nowa jakaś nauka z mocą. Nawet duchom nieczystym rozkazuje i są Mu posłuszne". I wnet rozeszła się wieść o Nim wszędzie po całej okolicznej krainie galilejskiej.

 

Mili Moi…
Bardzo lubię ten początek Okresu Zwykłego. To ponowne odkrywanie prawdy o Jezusie. Moja ulubiona Ewangelia Marka – tak dynamiczna, tak intrygująca, właściwie dziejąca się nieustannie w drodze. Może bliska mi również dlatego, że i ja nieustannie gdzieś podróżuję.

Dziś tak bardzo uderza mnie to egzorcyzmujące słowo Jezusa. Na nowo doceniam nasze wspólnotowe odmawianie Brewiarza. Wszak wypowiadając Boże słowo wobec siebie nawzajem, nieustannie się egzorcyzmujemy – trzymamy złego ducha na dystans, nie pozwalamy mu zbliżyć się do nas. Święty Franciszek pisał nam, że nie w jedności głosów istota, ale w jedności ducha. I kiedy słyszę nasze modlitwy, w których widać często „głuchotę” na siebie nawzajem, to myślę sobie, że budowanie jedności wcale nie jest łatwiejsze. Ale wszystko jest lekcją, wszystko ma znaczenie, wszystko niesie treść.

Tęsknię już za moimi braćmi, za domem, za naszą kaplicą… Tu oczywiście modlę się z siostrami, ale po angielsku, a to nie „smakuje” tak samo. Nie pobędę długo w domu, bo zaledwie dwa dni, ale zamierzam się tym nacieszyć…

Nasze rekolekcje idą dobrze. Jutro kończymy obiadem, a wieczorem mam lot do Warszawy. Mam nadzieję wylądować bezpiecznie w czwartkowe południe. Potem jeszcze niemal trzy godzinki autem i będę w Ostródzie. Przepakujemy walizeczkę i do następnych słuchaczek słowa się udam. Świadczyć, przepowiadać, leczyć, egzorcyzmować – słowo Boże ma wieloraką moc. Cudownie jest być jego przekazicielem…

wtorek, 7 stycznia 2025

Boża robota...


(Mk 6,34-44)
Gdy Jezus ujrzał wielki tłum, ogarnęła Go litość nad nimi; byli bowiem jak owce nie mające pasterza. I zaczął ich nauczać. A gdy pora była już późna, przystąpili do Niego uczniowie i rzekli: „Miejsce jest puste, a pora już późna. Odpraw ich. Niech idą do okolicznych osiedli i wsi, a kupią sobie coś do jedzenia”. Lecz On im odpowiedział: „Wy dajcie im jeść”. Rzekli Mu: „Mamy pójść i za dwieście denarów kupić chleba, żeby im dać jeść?” On ich spytał: „Ile macie chlebów? Idźcie, zobaczcie !” Gdy się upewnili, rzekli: „Pięć i dwie ryby”. Wtedy polecił im wszystkim usiąść gromadami na zielonej trawie. I rozłożyli się gromada przy gromadzie, po stu i po pięćdziesięciu. A wziąwszy pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo, odmówił błogosławieństwo, połamał chleby i dawał uczniom, by kładli przed nimi. Także dwie ryby rozdzielił między wszystkich. Jedli wszyscy do sytości i zebrali jeszcze dwanaście pełnych koszów ułomków i ostatki z ryb. A tych, którzy jedli chleby, było pięć tysięcy mężczyzn.

 

Mili Moi…
Jesteśmy w USA o jeden dzień „do przodu” z czytaniami, ponieważ Objawienie Pańskie świętowaliśmy w niedzielę… Dlatego czytamy już dziś historię rozmnożenia chleba, o czym Wy przeczytacie dopiero jutro. Niemniej rozważając to słowo, mam wrażenie, że Pan pozwolił mi być… świętym Mikołajem. Mikołaj bowiem ma pełen wór nie swoich prezentów, które ma po prostu rozdać, do ostatniego. Co więcej – on pierwszy widzi radość dzieci, które je otrzymują, co staje się dla niego źródłem radości. Tak się właśnie czuję, kiedy modlę się nad kimś (a miałem ku temu okazję choćby wczoraj, kiedy czytaliśmy o Jezusie nauczającym i uzdrawiającym) czy kiedy głoszę słowo i widzę, że ono trafia, działa, porusza. To dzisiejsze słowo rodzi we mnie pragnienie zachwytu własną biedą, niemocą, kruchością. Bo taki właśnie jestem. Nie mam nic swojego, co mógłbym dać i co byłoby prawdziwie cenne dla drugiego człowieka. Ale mój Bóg ma wszystko i tego wszystkiego chce udzielać moimi rękami. I to jest dla mnie cud nad cudy! Co więcej – to niesłychanie uwalniające, zwłaszcza w kontekście słów Jana Chrzciciela, którymi cały czas się karmię i szeroko dzielę – ja nie jestem Mesjaszem. Nie muszę Nim być! Mam w rękach Jego moc i łaskę, ale jestem wyłącznie jej przekazicielem, a nie sprawcą. I jest mi z tym bardzo, ale to bardzo dobrze. 

Wiąże się z tym wylosowana przeze mnie wczoraj sentencja. Wiecie już, że mamy taki zwyczaj w zakonie, że losujemy patronów i sentencje, które w jakiś sposób mają nas prowadzić przez cały rok. Kiedy słyszę – Jeśli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeśli obumrze, przynosi plon obfity (J 12, 24) – to nie wiem oczywiście dziś, jak to słowo zrealizuje się w ciągu roku. Mogę się co najwyżej domyślać, przypuszczać i czekać. Ale czuję wyraźnie, że dawanie życia kosztuje. I musi kosztować. Czego dowodem jest wylosowany patron – święty Wojciech. Muszę się przyznać do czegoś odrobinę zawstydzającego… Kiedy jeszcze pracowałem w Gdyni, Archidiecezja Gdańska świętowała swój jubileusz. Postawiono tam na świętego Wojciecha, który odwiedzał parafie w swoich relikwiach i o którym miano wiele mówić. Ja wówczas myślałem sobie i czasem nawet to wyrażałem w rozmowach, że Wojciech jest pięknym świętym, ale cóż on może powiedzieć człowiekowi współczesnemu? Raczej wątpiłem o słuszności tego wyboru… I nie trzeba było długo czekać na psikusa ze strony nieba. Teraz właśnie Wojciech będzie moim patronem na ten rok. Więc sam dowiem się, co ma mi do powiedzenia. Święty Wojciechu – publicznie przepraszam! 

Ja w niedzielny wieczór wróciłem z rekolekcji dla kobiet. Piękny czas z piętnastoma kobietami, które nie tylko słuchały słowa, ale poznawały również arkana kuchni świętej Hildegardy. Jedliśmy w te dni bardzo zdrowo i nawet smacznie. Mam oczywiście w związku z tym weekendem zabawną sytuację, która już nie pierwszy raz mi się zdarza. Gościliśmy w domu prowincjalnym Sióstr Służebniczek  Najświętszej Maryi Panny zwanych Starowiejskimi (to od miejsca Stara Wieś, gdzie jest ich dom generalny). Na pierwszej nauce dla kobiet pojawiła się Siostra Prowincjalna amerykańskiej Prowincji i tuż po niej pojawiła się prośba – a może ojciec wygłosiłby i dla nas rekolekcje. No więc, jeśli Pan pozwoli, w 2026 roku wygłoszę i dla tych sióstr. A świetnie się składa, bo ich termin jest w bezpośredniej bliskości dawno już zapisanego terminu Narodowych Rekolekcji dla Wojowników Maryi w USA, więc upieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu, a raczej w ramach jednego wyjazdu. I znów wdzięczność Bogu, że gdziekolwiek otwieram usta, zaraz jest jakaś kolejna robota Boża do zrobienia… A mnie się wciąż chce i jestem gotów. 

Dziś natomiast opuszczam gościnne Bridgeport i ruszam do Sióstr Benedyktynek, gdzie jutro rozpoczynamy rekolekcje dla nich. A stamtąd już do Polski. I nie powiem – czekam już na ten powrót z pewną niecierpliwością. Bo wszędzie dobrze, ale…

piątek, 3 stycznia 2025

ucząc się...


(J 1,29-34)
Nazajutrz Jan zobaczył Jezusa, nadchodzącego ku niemu, i rzekł: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata. To jest Ten, o którym powiedziałem: "Po mnie przyjdzie mąż, który mnie przewyższył godnością, gdyż był wcześniej ode mnie". Ja Go przedtem nie znałem, ale przyszedłem chrzcić wodą w tym celu, aby On się objawił Izraelowi". Jan dał takie świadectwo: "Ujrzałem Ducha, który jak gołębica zstępował z nieba i spoczął na Nim. Ja Go przedtem nie znałem, ale Ten, który mnie posłał, abym chrzcił wodą, powiedział do mnie: "Ten, nad którym ujrzysz Ducha zstępującego i spoczywającego nad Nim, jest Tym, który chrzci Duchem Świętym". Ja to ujrzałem i daję świadectwo, że On jest Synem Bożym”.

 

Mili Moi…
W nowy rok wchodzimy ze słowem o świadectwie… Dobrze wiemy, że centralną postacią i „treścią” Ewangelii jest Jezus. Wiemy i… zdarza nam się zapomnieć. Może właśnie dlatego Jan wkłada tyle wysiłku w to, żebyśmy sobie to złotymi zgłoskami na sercu wyryli. On jest Tym, który ma nadejść. Oczekiwanie właśnie dobiegło końca. Czas opowiadania o Nim, czas zapowiedzi również. Oto nadszedł czas spotkania. Ale jeśli Go nie rozpoznacie, to spotkanie się nie dokona. A to najgorsza rzecz, jaka mogłaby wam się przytrafić. Dlatego „wszystkie ręce na pokład” zdaje się mówić Jan. Dołączcie do mnie i mówcie tym z daleka i z bliska, że Pan jest już między nami i niczego tak bardzo nie pragnie, jak spotkania…

Co najbardziej przeszkadza mi w tym świadectwie? Ja sam… Moje upodobania, potrzeby, pragnienia, przyzwyczajenia. Ileż zmarnowanych okazji! Ile straconego czasu! Na głupoty, którymi czasami nawet dziele się z innymi… Po co? Dla rozrywki… Ale nawet i ona powinna mieć coś wspólnego z Bogiem. Wszak jesteśmy Jego dziećmi i nie spocznie nasze serce nigdzie, poza Jego sercem… Łapię się na tym, ale ciągle zbyt mało uważności i konsekwencji… Ta szkoła nigdy się nie kończy…

A niedługo ruszam na moje weekendowe skupienie dla kobiet. Tłumów nie ma, bo chyba zaledwie 15 osób się zgłosiło, a przecież nie wiadomo czy wszyscy dojadą. Ale to nie ma większego znaczenia, poza stwierdzeniem samego faktu. Skądinąd nie dziwi mnie opór, o którym słyszę… Jeśli ktoś nigdy nie był na wyjazdowych rekolekcjach, to musi podjąć pewne ryzyko, żeby pojechać pierwszy raz. Musi pokonać stereotypowe myślenie o takich rekolekcjach jako propozycji dla „doskonałych”, albo „dewotów”, musi zostawić swoje życie choćby na chwilę. A dla wielu to nie jest wcale proste. Ci jednak, którzy się zdecydują, rozpoznają często w tym czasie przechodzącego Boga. Ma On bowiem znacznie większe „pole do działania” w takim kontekście. Ale do wszystkiego w życiu pewnie trzeba dojrzeć. Więc jeśli nie dziś, to może jutro…

Mój czas upływa na radosnych spotkaniach. Jest ich oczywiście nie tak znowu wiele, bo czas jest krótki, a do dyspozycji właściwie tylko wieczory – wszak ludzie pracują. Ja natomiast wciąż zmagam się ze zmianą czasu. Dziś mija tydzień, więc będzie już powoli lepiej, ale o trzeciej nad ranem budzę się całkowicie wypoczęty i zaczynam dzień. Godziny, o której chciałbym go skończyć nie zdradzę, bo o tej porze spać chodzą chyba tylko niemowlęta, ale i ten drobny, choć uciążliwy fakt, uzmysławia mi, że zmiany w życiu kosztują. I trzeba się na to zgodzić w małych i wielkich sprawach.