Jezus powiedział do tłumów: "Nikt nie zapala lampy i nie przykrywa jej
garncem ani nie stawia pod łóżkiem; lecz umieszcza na świeczniku, aby widzieli
światło ci, którzy wchodzą. Nie ma bowiem nic skrytego, co by nie miało być
ujawnione, ani nic tajemnego, co by nie było poznane i na jaw nie wyszło.
Uważajcie więc, jak słuchacie. Bo kto ma, temu będzie dane; a kto nie ma, temu
zabiorą nawet to, co mu się wydaje, że ma".
Mili Moi…
Miotacz ognia… Czasem wydaje mi się, że chciałbym mieć takie narzędzie
duchowe, żeby zapalać te pogaszone światła. Ale to pokusa… Po pierwsze pokusa
pójścia na skróty… No bo zapalać każdą lampkę oddzielnie wymaga znacznie więcej
wysiłku, niż puścić płomień po wszystkich od razu. Po drugie, miotacze ognia
maja to do siebie, że zapalają również wszystko wokół, siejąc poważne zniszczenia,
a to nijak do duchowego życia nie pasuje. Co więc pozostaje? Mozolna i wytrwała
praca, ze świadomością, że wszystkich lamp zapalić się nie da. W niektórych od
dawna nie ma oliwy, w innych jest zbyt krótki knot, jeszcze inne, potłuczone,
nie zdołają żadnego paliwa w sobie utrzymać…
Najtrudniej jednak chyba być płomieniem odrzuconym… Wiedząc co się niesie,
spotykać się z obojętnością, albo wzgardą. Czasem nie może mi się zmieścić w
głowie, że tak oczywiste Boże prawdy, mogę być wciąż poddawane dyskusji, a w
konsekwencji odrzucane przez całkiem tęgie głowy. Ale to przecież tajemnica
ludzkiej wolności, którą i ja, wzorem mojego Pana, w każdym uszanować muszę. A
często tak bardzo mi zależy, że przeżywam ogromny smutek, kiedy dotrzeć nie
mogę. W ten sposób „rozumiem” rodziców, których dzieci odeszły od wiary, a
nawet w jakiejś mierze Boga samego, który cierpi w miłości odrzucanej wciąż
przez ten świat, świat który nie słyszy nic ponad monotonne „więcej, więcej,
więcej”…
W sobotę przeżyliśmy w Ostródzie Regionalny Dzień Skupienia dla wspólnot Rycerstwa
Niepokalanej. Dobry dzień. Formacyjny. Modlitewny. W radości przebywania razem.
A dziś dotarłem już do dobrych sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi w
Częstochowie. Zawsze podziwiam siostrzany szacunek do kapłaństwa. Dobroć i życzliwość
wyłaniające się z każdego kąta. I serdeczna wdzięczność za to, że przyjechałem i
chcę dla nich głosić. To miejsca, w których zapalanie lamp sprawia szczególną
frajdę i zwykle jest przyjmowane z ochotą. Miejsca nadziei i duchowego
odpoczynku dla każdego głosiciela. Wierzę, że to będzie bardzo dobry tydzień.
Tydzień przeżyty kilkaset metrów od Domu Matki, od Jasnej Góry…
Rodzice Jezusa chodzili co roku do Jerozolimy na Święto Paschy. Gdy miał On
lat dwanaście, udali się tam zwyczajem świątecznym. Kiedy wracali po
skończonych uroczystościach, został Jezus w Jerozolimie, a tego nie zauważyli
Jego Rodzice. Przypuszczając, że jest w towarzystwie pątników, uszli dzień
drogi i szukali Go wśród krewnych i znajomych. Gdy Go nie znaleźli, wrócili do
Jerozolimy szukając Go. Dopiero po trzech dniach odnaleźli Go w świątyni, gdzie
siedział między nauczycielami, przysłuchiwał się im i zadawał pytania. Wszyscy
zaś, którzy Go słuchali, byli zdumieni bystrością Jego umysłu i odpowiedziami.
Na ten widok zdziwili się bardzo, a Jego Matka rzekła do Niego: "Synu,
czemuś nam to uczynił? Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie".
Lecz On im odpowiedział: "Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście,
że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?" Oni jednak nie
zrozumieli tego, co im powiedział. Potem poszedł z nimi i wrócił do Nazaretu; i
był im poddany. A Matka Jego chowała wiernie wszystkie te wspomnienia w swym
sercu. Jezus zaś czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u
ludzi.
Mili Moi…
Cały czas kołacze się w mojej głowie i sercu kwestia mojej tożsamości.
Oczywiście nie idzie o tę płciową, bo tu nie ma o czym dyskutować. Chodzi o
moją najbardziej fundamentalną tożsamość, opartą o dawno dokonany i codziennie
ponawiany wybór. O moją tożsamość kapłańską i zakonną. Słowo mnie ostatnio
często zaprasza do przyjrzenia się jej. Otóż kwestia, którą rozważam jest
pytaniem – czy jestem kapłanem franciszkańskim czy może raczej jestem „również”
kapłanem franciszkańskim. Innymi słowy – czy moje życie zakonne i kapłańskie
jest moją jedyną tożsamością czy raczej jedną z wielu?
Dziś przekonanie Jezusa o tym, że „musi być w sprawach Ojca”, a Jego
rodzice powinni o tym wiedzieć, skłania mnie do spytania siebie – czy ja jestem
całkowicie, ostatecznie i nieodwołalnie w sprawach Ojca. Jestem dogłębnie
przekonany, że moje kapłaństwo nie jest zawodem i pracą wykonywaną w określonych
godzinach. Obiektywnie zawsze jestem kapłanem – to jasne. Ale dlaczego czasem
tak skrzętnie to ukrywam? Kiedy chcę pójść na spacer, na którym nikt nie będzie
zwracał na mnie najmniejszej uwagi, kiedy chcę, żeby w spożywczym sympatyczne
skądinąd panie, nie zaglądały z ciekawością w mój koszyk, komentując czasem
moje zakupy (a wierzcie mi, że zdarzało mi się to nie jeden raz), kiedy mam
ochotę popatrzeć na ludzi sam będąc dla nich „niewidzialnym”… I w tak wielu
innych, „wygodnickich” przypadkach. Tak, bycie dziś w habicie jest ofiarą. Co
ciekawe, niegdyś aż rwałem się, żeby ją ponosić – zawsze i w każdych
okolicznościach być sobą i nie pozostawiać żadnych wątpliwości co do tego, kim
jestem.
Dlaczego z tej radykalnej decyzji pozostało gorliwe pragnienie, a tak
często wygoda bierze górę? Oczywiście ów habit jest wyłącznie przykładem, ale
aż nadto czytelnym. Skoro jestem kapłanem, chcę być nim zawsze i wszędzie i nie
chce być nikim innym, nigdzie i nigdy, to co mnie powstrzymuje? Oto przykład zwycięstwa
tego, co łatwe, lekkie i przyjemne. Choć ufam wciąż, że nie jest to zwycięstwo
ostateczne i jeszcze odzyskam siły. Może trzeba jeszcze większych niedogodności
– one zwykle budzą we mnie kontrkulturowość. Nigdy nie robiłem tego, co wszyscy
– począwszy od czytanych książek i oglądanych filmów, a skończywszy na
obniżaniu sobie poprzeczki. A im było trudniej, tym chętniej się „buntowałem”.
Być może na tym etapie życia wszedłem w nadmiernie ułożony świat czterdziestokilkulatka.
Może czas tym światem nieco potrząsnąć.
W poniedziałek był Niepokalanów i bicie rekordów. Sześć audycji nagranych
nie tylko w jeden dzień, bo tak już bywało, ale w najkrótszym, jak dotąd
czasie. Oczywiście nie chodzi o sprawdzenie się, ile raczej o nadmiar
obowiązków u nas obu. Musieliśmy tego samego dnia być w naszych domach. A
wczoraj dzień formacji w Gdańsku. Zebrali się bracia z kilku domów i
wsłuchiwali się w proroczy głos kapituły wyrażany przez naszego Prowincjała,
który omawiał dla nas czteroletni plan życia i rozwoju naszej Prowincji.
Dziś zakończyłem temat „książki na festynie”. Pozostałe po niedzielnej
imprezie dziewiętnaście kartonów literatury, odebrał ode mnie Antykwariat Tezeusz,
zasilając naszą parafię skromną kwotą. Przy okazji stwierdziłem, że sprzedaż
makulatury dziś graniczy z cudem. Miejsca, które tytułują się „skupami
makulatury” okazują się zwykle „składami makulatury”. To znaczy – może pan
przywieźć, ale o pieniądzach nie ma mowy. Chyba, że ma pan kilka ton, to możemy
o jakiejś sprzedaży rozmawiać. Obdzwoniłem dziś wiele okolicznych „skupów” i
wszędzie tak właśnie się kończyło. Znalazłem nawet akcję „Makulatura na misje”.
Mówię sobie – o, jaki świetny pomysł, podstawią mi kontener pod klasztor, a ja
zwołam ludzi z Ostródy i zapełnimy go papierami. Wszystko na biedne dzieci… Ale
poinformowano mnie, że akcja polega na tym, że – musi ksiądz sprzedać
makulaturę i nam wpłacić pieniądze. Na szczęście Antykwariat wziął niemal
wszystko. I taka to zabawa…
Jutro skupienie dla sióstr Terezjanek z naprzeciwka, w sobotę Regionalny
Dzień Skupienia dla MI (na szczęście dawno już zaplanowany w Ostródzie), a w
niedzielę wyruszam na rekolekcje zakonne dla sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi
do Częstochowy. Czyli zwyczajowo – nie ma nudy.
A poniżej załączam Wam filmik od s. Klary, Franciszkanki z Ołdrzychowic
Kłodzkich. Głosiłem w tym cudownym miejscu trzy serie rekolekcji dla sióstr w
minionym roku. Zobaczcie jakie zniszczenia spowodowała wielka woda… A w domu seniorki i siostry chore dominują. Modlitwa i
pomoc mile widziane.
Jezus powiedział do swoich uczniów: "Powiadam wam, którzy słuchacie:
Miłujcie waszych nieprzyjaciół; dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą;
błogosławcie tym, którzy was przeklinają, i módlcie się za tych, którzy was
oczerniają. Jeśli cię kto uderzy w policzek, nadstaw mu i drugi. Jeśli zabiera
ci płaszcz, nie broń mu i szaty. Dawaj każdemu, kto cię prosi, a nie dopominaj
się zwrotu od tego, który bierze twoje. Jak chcecie, żeby ludzie wam czynili,
podobnie wy im czyńcie. Jeśli bowiem miłujecie tych tylko, którzy was miłują,
jakaż za to należy się wam wdzięczność? Przecież i grzesznicy okazują miłość
tym, którzy ich miłują. I jeśli dobrze czynicie tym tylko, którzy wam dobrze
czynią, jaka za to należy się wam wdzięczność? I grzesznicy to samo czynią. Jeśli
pożyczek udzielacie tym, od których spodziewacie się zwrotu, jakaż za to należy
się wam wdzięczność? I grzesznicy pożyczają grzesznikom, żeby tyleż samo
otrzymać. Wy natomiast miłujcie waszych nieprzyjaciół, czyńcie dobrze i
pożyczajcie, niczego się za to nie spodziewając. A wasza nagroda będzie wielka
i będziecie synami Najwyższego; ponieważ On jest dobry dla niewdzięcznych i
złych. Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny. Nie sądźcie, a nie
będziecie sądzeni; nie potępiajcie, a nie będziecie potępieni; odpuszczajcie, a
będzie wam odpuszczone. Dawajcie, a będzie wam dane; miarę dobrą, ubitą,
utrzęsioną i wypełnioną ponad brzegi wsypią w zanadrza wasze. Odmierzą wam
bowiem taką miarą, jaką wy mierzycie".
Mili Moi…
Himalaje chrześcijaństwa… Długa oś – od grzeszników, czyli tych
nie przemienionych przez łaskę, aż do Ojca niebieskiego, czyli kierunek ku
nieskończoności. Gdzie jesteś na tej osi miłości? Ku któremu krańcowi masz
bliżej? Co robisz, aby się na niej posuwać do przodu?
Ta miłość z pewnością ma w sobie więcej z Bożej łaski niż z naszego
własnego wysiłku. A jednak nie może zaistnieć bez nas. A może brak ci nieprzyjaciół?
Szczęśliwy człowieku! A może jesteś martwy, jeśli ich nie masz? Choć nawet
wobec martwych często wrogość nie wygasa – zwłaszcza w tych, którzy zajmują się
pielęgnowaniem swoich własnych krzywd. Popatrz wokół i rozpoznaj oblicza
wrogości. Zwłaszcza te niejawne, podskórne, zakamuflowane, hodowane w sercu
niczym storczyki, z którymi niektórzy nigdy nie potrafią się rozstać, bo
przecież włożyli w tę hodowlę tak wiele wysiłku… Całych siebie. Rozpoznaj.
Zadziw się. I kochaj mimo wszystko… Proś Jezusa, aby dał ci moc kochać mimo
wszystko…
Moje maryjne badania wraz z badaniami strychu doprowadziły mnie do lektury książki,
której zdjęcie zamieszczam powyżej. Znalazłem ją wśród wielu innych i
adoptowałem. Przeczytałem w dwa dni. Piękno tej duszy, piękno Bernadetty,
powaliło mnie na kolana. Przy opisie jej śmierci płakałem jak dziecko i po raz
pierwszy zawstydziłem się swojego lęku wobec umierania. A może bardziej lęku
przed cierpieniem… Przeczytajcie. Bez zadęcia i niepotrzebnej egzaltacji. A
jednocześnie pisana w sposób fascynujący.
Wczoraj zrobiłem badanie płuc – tomografię komputerową. Wieczorem
otrzymałem wynik. Brzmi pięknie, choć cytował w całości nie będę. Kończy się
wnioskiem – norma. Kaszlę nadal. Trzej niezależni lekarze są zgodni, że
prawdopodobnie chodzi o jeden składowy lek na nadciśnienie, który po długim
używaniu wywołuje taki efekt. Trzeba będzie tu coś zmienić… W każdym razie
wygląda na to, że jestem zdrów.
Dni płyną, a ja siadłem dziś do rekolekcji o świętej Elżbiecie Węgierskiej,
które mam wygłosić w naszym kościele w Ostródzie przed uroczystością… świętego
Franciszka. Ten sam czas historyczny i znakomity przykład duchowego zrozumienia
naszego świętego Ojca. Odkrywam tę kobietę. Księżną i służącą zarazem. Co to
byli za ludzie…
A dziś zostałem wystawiony do wiatru przez pewnego proboszcza, który rok
temu przełożył rekolekcje adwentowe na „za rok” bo zapomniał, że już kogoś
zaprosił. A dziś zrobił… dokładnie to samo. Powiedziałem stanowcze nie. Żadnego
przekładania – to nie poważne. Zwolniła mi się trzecia niedziela Adwentu – jeśli
macie sygnał, że ktoś potrzebuje, to śmiało 😊
PS. No i potęga mediów... Powyższe już nieaktualne. Trzecia niedziela Adwentu w tym roku - kierunek Inowrocław. Dzięki Bożenka :)
W szabat Jezus wszedł do synagogi i nauczał. A był tam człowiek, który miał
uschłą prawą rękę. Uczeni zaś w Piśmie i faryzeusze śledzili Go, czy w szabat
uzdrawia, żeby znaleźć powód do oskarżenia Go. On wszakże znał ich myśli i
rzekł do człowieka, który miał uschłą rękę: «Podnieś się i stań na środku!»
Podniósł się i stanął. Wtedy Jezus rzekł do nich: "Pytam was: Czy wolno w
szabat czynić coś dobrego, czy coś złego, życie ocalić czy zniszczyć?" I
spojrzawszy dokoła po wszystkich, rzekł do niego: "Wyciągnij rękę!"
Uczynił to, i jego ręka stała się znów zdrowa. Oni zaś wpadli w szał i
naradzali się między sobą, jak mają postąpić wobec Jezusa.
Mili Moi…
Oni go śledzili… Przecież to się wciąż powtarza. To wywołuje tak dziką radość,
kiedy uda się stwierdzić, że jednak się przewrócił, że nie wytrwał, że upadł
nisko, że oszust, że hipokryta, że drań… Jezus? Ależ nie… Do Niego świat „nic
nie ma”, ale do tych, którzy ośmielają się sugerować, że są „alter Christus”,
że upodabniają się do Niego, że występują „in persona Christi”. Jakim prawem
tak nędzni ludzie (osądzani tak chętnie bez procesów, bez możliwości obrony,
poza ich plecami) ośmielają się kogokolwiek pouczać… Jakim prawem próbują
sugerować, że Kościół ma jakąkolwiek rację…
Księża… Przegnajmy ich na cztery wiatry. Kościół bez nich byłby lepszy.
Pastorów i pastorki powołajmy. Kadencyjnie. Ktoś musi „organizować”, ale
przecież każdy z nas sam sobie papieżem, biskupem, proboszczem. Każdy sam sobie
ulepi eucharystie, a z grzechami zadzwoni do radia i będzie się nimi chełpił na
antenie oklaskiwany przez innych, otumanionych ideą samowoli. Nowy, wspaniały
świat…
Zohydzać… Napuszczać jednych na drugich… Mówić wyłącznie źle… Budować wizerunek
perwersa w sutannie – od kabaretów począwszy, na literaturze skończywszy… O
całkiem nieźle wykształconych ludziach mówić „ciemnogród” i szydzić z ich „szamańskich
praktyk”. Oto oblicza współczesnego „szału”… Przejawów tegoż jest stokroć więcej…
Ale – to wszystko już było. Jedna i ta sama, odwieczna nienawiść demona do
tego, co święte, ubierana w coraz to inne szatki. ŚWIĘTOŚĆ poszczególnego
kapłana, człowieka, może być dyskusyjna, ale świętość kapłaństwa jest tym, co
budzi furię.
Czytam sobie właśnie książkę kardynała Saraha – jego rozważania o
kapłaństwie „Na wieczność”. Pisana głównie z myślą o kapłanach i dla kapłanów,
ale przeznaczona z pewnością dla wszystkich. Ojciec Sarah (bo dla mnie to
prawdziwy Wychowawca) łagodnie, acz stanowczo o tej świętości przypomina
pokazując jak bardzo świat współczesny wszystko postawił na głowie i jak bardzo
jako chrześcijanie temu przyklasnęliśmy. Kto ciekaw – odsyłam do lektury. A my
kapłani? Cóż… Czas poważnie podejść do świadectw męczenników. Jestem
przekonany, że od przemocy fizycznej wobec nas, dzieli świat już bardzo
niewielki krok… To też już było. W mocy Boga dawać świadectwo prawdzie. Aż do
końca.
Dziś przed południem wróciłem z Eindhoven. Piękny weekend. Najpierw mój
dziewiczy kurs autem po drogach Europy. To ciekawe, że jeżdżąc kiedyś po
Irlandii, czy nie tak dawno po Stanach, nie mam doświadczenia żadnego wyjazdu
autem z Polski poza jej granice. No ale żyję, choć tej nocy nawałnice nad Niemcami
przechodziły straszne i towarzyszyły mi właściwie przez całą drogę.
Holandia… Piękne kościoły. Smutne, że myśl o ich zamknięciu wciąż krąży w
powietrzu – czasem wypowiadana głośno przez odpowiedzialnych, czasem drążąca po
cichu, podskórnie. Wszędzie kwestia jest pieniążek. A w kościołach – duże grono
Polaków. Oczywiście nikły to procent rzeczywiście tam mieszkających. Ale za to
piękni ludzie. Wielu z nich już nawróconych – wiedzących czego szukają w
Kościele, zintegrowanych ze swoją parafią, odpowiedzialnych za sprawy Kościoła,
rozmodlonych. Przeżyłem w ich gronie jedną z piękniejszych w ostatnim czasie
Pierwszą Sobotę Miesiąca. Prosta, spokojna modlitwa w niewielkim gronie. Procesja
z figurą, wspólny Różaniec. Tak niewiele trzeba, żeby poczuć się jak w
przedsionku nieba. Dobre spowiedzi, rozmowy. Aktywny czas. No i około trzysta
pięćdziesiąt osób, które zawierzyły się Maryi w Rycerstwie. A przy okazji
umówione dwa kolejne terminy z księdzem Krzysztofem, tamtejszym proboszczem.
Jeśli więc dożyję, to kolejne wycieczki po Europie wydają się prawdopodobne.
A na zdjęciach macie jeden z kościołów, w którym spotyka się wspólnota
polska – i maleńkie, zaledwie kilkudziesięcioosobowe grono z parafii
holenderskiej. A poniżej kropidło w stylu holenderskim – tylko proszę bez
skojarzeń 😊
Po opuszczeniu synagogi Jezus przyszedł do domu Szymona. A wysoka gorączka
trawiła teściową Szymona. I prosili Go za nią. On, stanąwszy nad nią, rozkazał
gorączce, i opuściła ją. Zaraz też wstała uzdrowiona i usługiwała im. O
zachodzie słońca wszyscy, którzy mieli cierpiących na rozmaite choroby,
przynosili ich do Niego. On zaś na każdego z nich kładł ręce i uzdrawiał ich.
Także złe duchy wychodziły z wielu, wołając: "Ty jesteś Syn Boży!"
Lecz On je gromił i nie pozwalał im mówić, ponieważ wiedziały, że On jest
Mesjaszem. Z nastaniem dnia wyszedł i udał się na miejsce pustynne. A tłumy
szukały Go i przyszły aż do Niego; chciały Go zatrzymać, żeby nie odchodził od
nich. Lecz On rzekł do nich: "Także innym miastom muszę głosić Dobrą
Nowinę o królestwie Bożym, bo po to zostałem posłany". I głosił słowo w
synagogach Judei.
Mili Moi…
Zawsze, kiedy czytam o Jezusie wędrującym, mam w sercu dużą pociechę. Bo
poczytuje sobie to za ogromną łaskę, że mogę Go naśladować w tej zewnętrznej
formie działania. Jutro choćby, ruszam do Eindhoven w Holandii, żeby opowiadać
Polakom o Jego Matce. Tym razem jadę autem, więc w zamyśle spora radość z drogi
– jako syn taksówkarza mam zamiłowanie do kierownicy we krwi. Zamierzam tam spędzić
weekend. A potem, jeśli On pozwoli, czekają na mnie inne miejsca. To jest takie
proste i niezwykłe zarazem – nigdzie na stałe, nigdzie na dłużej, nigdzie na
zawsze. Nawet jeśli zwyczajna nasza posługa dokonuje się w parafiach, to jednak
co kilka lat odchodzimy. Idziemy do innych miast, żeby i tam głosić imię Pana.
Czasem chcą nas gdzieś zatrzymać, a czasem śpiewają dziękczynne Te Deum, że
nareszcie sobie poszliśmy. Choćbyśmy nie wiem jak się starali, to zawsze
będziemy odbiegać od naszego ideału, od Jezusa. I te różnice między nami, a Nim
będą dostrzegalne. Jedyna nadzieja w
tym, że nie tylko w wędrowaniu będziemy Go naśladować, ale w codziennym
odchodzeniu na pustkowie, wówczas, kiedy inni jeszcze śpią również. Po to tylko,
aby się modlić… Bez modlitwy nasze kapłaństwo więdnie, a my sami stajemy się
niepodobni do naszego Pana i Mistrza…
Mój kryzys zdrowotny trwa… Wydeptuję ścieżki po lekarzach. Wczoraj był
pulmonolog, za tydzień TK klatki piersiowej. Może się czegoś dowiemy. Może… Ale
jak mawia mój ostródzki lekarz – każdy z nas kiedyś umrze, a największe nasze szczęście,
że nie wiemy kiedy. W związku z tym, że i ja nie wiem, to staram się pracować tak,
jak dotychczas, ale nie jest to całkiem łatwe. Nie rozczulam się jednak nad
sobą. Póki nogi noszą, zajmować się chwała Bożą winienem.
Jak wspominałem, w najbliższy weekend rekolekcje Maryjne w Holandii. Potem
chwila przerwy i nasz parafialny festyn w Ostródzie. Wielkie przygotowania
trwają od dawna. Ja zamienię się na ten czas w bookinistę i naszym książkom „na
wygnaniu” spróbujemy podarować nowych właścicieli, którzy będą je kochać i
szanować. Całkiem spory zapas wartościowej literatury zalega nasz strych. Książki
zostały tam wygnane najczęściej przez braci, którzy wyprowadzając się z
Ostródy, nie mogli wziąć ich ze sobą. Zostawili je więc tutaj z bliżej nieokreślonym
planem. Po latach nawet zapomnieli, że one tu na nich czekają. A one? Czy
przestały czekać? Spragnione półki i ludzkich oczu… I choć wiem, że festyn to
raczej „hamburgery i dmuchańce”, to wierzę, że może i nasze stare książki
odetchną świeżym powietrzem…
Wczoraj też zamontowano mi rolety w oknach. Nie żyję już więc jak w
akwarium, a słońce nie ma już wglądu we wszystkie zakamarki. Choć lato i upały
się kończą, to jednak moje mieszkanie zbiera „stopnie Celsjusza” i kumuluje je
bezlitośnie. Tym samym remont „wprowadzeniowy” uznaję za całkowicie zakończony
i dziękuję Panu, że mam gdzie mieszkać i jest tu ładnie i schludnie.