Po wyjściu z synagogi Jezus przyszedł z Jakubem i Janem do domu Szymona i
Andrzeja. Teściowa zaś Szymona leżała w gorączce. Zaraz powiedzieli Mu o niej.
On podszedł i podniósł ją, ująwszy za rękę, a opuściła ją gorączka. I
usługiwała im. Z nastaniem wieczora, gdy słońce zaszło, przynosili do Niego
wszystkich chorych i opętanych; i całe miasto zebrało się u drzwi. Uzdrowił
wielu dotkniętych rozmaitymi chorobami i wiele złych duchów wyrzucił, lecz nie
pozwalał złym duchom mówić, ponieważ Go znały. Nad ranem, kiedy jeszcze było
ciemno, wstał, wyszedł i udał się na miejsce pustynne, i tam się modlił.
Pośpieszył za Nim Szymon z towarzyszami, a gdy Go znaleźli, powiedzieli Mu:
"Wszyscy Cię szukają". Lecz On rzekł do nich: "Pójdźmy gdzie
indziej, do sąsiednich miejscowości, abym i tam mógł nauczać, bo po to
wyszedłem". I chodził po całej Galilei, nauczając w ich synagogach i
wyrzucając złe duchy.
Mili Moi…
Muszę przyznać, że chyba najbardziej mówi do mnie ta nocna czy bliska
poranka modlitwa Jezusa. Może dlatego, że sam czuję się bardzo mono „kuszony”
do jej podejmowania. Czasem się udaje, czasem nie. Jestem jeszcze pełen lęku,
że nie zdołam dobrze funkcjonować w dzień, modląc się nocą. Ale Pan powoli
przełamuje moje opory. Dziś widzę w tym zasadnicze źródło Jego mocy. Ta
bliskość z Ojcem, której niczym nie da się zastąpić. I to nie jest modlitwa „w
biegu”, w tak zwanym „międzyczasie”. Ta pewnie również ma swoją wartość. Ale
przecież nic nie zastąpi poważnego potraktowania Boga, który jako dawca czasu
ma chyba prawo do jakiejś jego części w naszym życiu. Wciąż mamy tyle
logicznych uzasadnień naszej letniości, gdy tymczasem trzeba chyba zacząć od
prostych pytań – czy ja chcę się modlić i dlaczego chcę? Jeśli znajdziemy
odpowiedź na te pytania, innymi słowy – wzbudzimy w sobie właściwą motywację,
to i czas się znajdzie. Weźmiemy go sobie spośród tych rozlicznych aktywności,
bo Pan okaże się tego godzien…
Wczoraj wróciłem z Niepokalanowa. Nagraliśmy kolejne audycje. Pogoda pokrzyżowała
trochę nasze zwyczajne atrakcje. Było tak zimno, że nie w głowie było nam
zwiedzanie Warszawy. Jak starsi panowie, udaliśmy się na wczesny spoczynek. Mój
był poprzedzony lekturą. Czytam teraz książeczkę Ewy Szelburg - Zarębiny – Imię
jej Klara. Przyznam, że jestem bardzo rozczarowany tym niewielkim
dziełkiem. Chaotyczne, niespójne, oparte na trochę ogranym pomyśle własnej
pielgrzymki po Asyżu i „podróży w czasie” do średniowiecza. Książka bardziej o
świętym Franciszku, niż o Klarze, banalna i wydobywająca na światło epizody
powszechnie znane. Oczywiście charakter powieściowy. Zbliżam się powoli do
końca – z szacunku do książki. Mam tak zawsze – jeśli już jakąś zacznę, muszę
ją skończyć, co jest dla mnie czasami źródłem sporych męczarni.
Dziś mamy wizytę duszpasterską – po klasztorach i parafiach kolędują
biskupi. Wspólny obiad i chwila pogawędki. A wokół piętrzą się książki. Czas
wracać do pracy, bo rekolekcje blisko, a wiele jeszcze do zrobienia. Niech
Wasze niebo będzie jasne i pięknej środy Wam życzę…
Wzajemnie Ojcze
OdpowiedzUsuń