W dzień szabatu Jezus wszedł do synagogi. Był tam człowiek, który miał
uschniętą rękę. A śledzili Go, czy uzdrowi go w szabat, żeby Go oskarżyć. On
zaś rzekł do człowieka z uschłą ręką: "Podnieś się na środek!" A do
nich powiedział: "Co wolno w szabat: uczynić coś dobrego czy coś złego?
Życie uratować czy zabić?" Lecz oni milczeli. Wtedy spojrzawszy na nich
dokoła z gniewem, zasmucony z powodu zatwardziałości ich serc, rzekł do
człowieka: "Wyciągnij rękę!" Wyciągnął, i ręka jego stała się znów
zdrowa. A faryzeusze wyszli i ze zwolennikami Heroda zaraz się naradzali
przeciwko Niemu, w jaki sposób Go zgładzić.
Mili Moi…
Jak to dobrze mieć sprawne ręce… Bo dzięki nim człek zupy zje, paznokcie
obetnie, a i wpis na blogu zamieści. Ręce… Przemyślał Pan te narzędzia w naszym
ciele. A ja, jak zwykle, traktuję je jako coś oczywistego, coś, co po prostu
jest. Dopiero takie spotkania jak to dzisiejsze, ewangeliczne, otwierają nieco
oczy. A jeszcze bardziej człek bezręki spotkany na żywo (miałem kiedyś
nauczyciela matematyki bez tej kończyny) – ten widok rodzi naprawdę sporo
pytań. A jeszcze więcej wdzięczności – za to, co proste, za to, że jest, jak
jest. Za to, że obie ręce w miarę sprawne spoczywają teraz na mojej klawiaturze…
I ta złość Jezusa… Złość, którą kiedyś, później, wyjaśni święty Jan – nie możesz
kochać Boga, którego nie widzisz, jeśli nie miłujesz bliźniego, którego
widzisz. A oni nie kochali bliźniego. Kochali Boga? Tak im się zdawało… Ale
raczej kochali Prawo. Bo, ich zdaniem, tylko ktoś, kto kochał Prawo, mógł
kochać Boga. Nie daj Boże nie kochać Prawa… Człowiek? Tyle, o ile – jeśli zmieści
się w miłości do Prawa. Gniew i smutek w oczach Jezusa – pokaże wam więc jak
zachować Prawo poprzez miłość do człowieka. Ten, kto kocha bliźniego, nie
gwałci Prawa. Ten, kto kocha bliźniego wie, że istnieje hierarchia praw i nie
wszystkie one są równie ważne. Ten, kto kocha wie…
I ręka jego stała się znów zdrowa… A oni odeszli knuć zemstę… Za miłość…
Wczoraj zakończyłem pisanie rekolekcji… Dwanaście nauk. Intelektualnie mnie
to wyjałowiło. Nie miałem siły ponad to na żadne inne prace związane z
tworzeniem. Dlatego dopiero dziś tu zaglądam. Odtajałem nieco… Ale to tylko
chwila. W piątek ruszam już do Poznania, gdzie zaczynam sezon z siostrami
Serafitkami. A tam trzeba rozpocząć już kolejne działania – wszak Wielki Post
za pasem i internetowe rekolekcje, które ponownie mi zostały zlecone. W tym
roku uda się chyba zrealizować „odwieczny” plan – czyli komentarz codzienne.
Będą bardzo krótkie, ale związane też chyba po raz pierwszy z naszą,
franciszkańską duchowością, której smakiem zapragnąłem poczęstować słuchaczy… A
zatem kolejna duża robota przede mną… A potem rekolekcje w realu… Sześć tygodni
Postu i siedem serii rekolekcji. I jak co roku pytanie – czy ja to jeszcze
dźwignę?
Zakupiłem ostatnio zestaw książeczek… Uległem mojej słabości, która potęgowana
jest świadomością, że potrzeba zaledwie kilku „kliknięć” i już paczuszka
zmierza do ciebie i wstecz się nie ogląda. W antykwariacie wprawdzie, książki nie
nowe, ale rzuciłem się na nie żarłocznie… Tymczasem w rankingu wygrał o. Michał
Zioło, trapista, którego „sączę” ze smakiem… Próbka?
„Nie nagradzam sukcesów w pracy, ale cierpienie” – powiedział Jezus do
siostry Faustyny. Przejmujące i pasjonujące – tak potrafimy wdzięcznie określić
Jezusowe zdanie. Oglądamy je ze wszystkich stron i wydaje się nam, że coś z
jego tajemnicy przenika do nas, wsiąka w nas, zdaje nam się, że pod jego
wpływem gotowi jesteśmy oddać życie, zgodzić się na ostatnie miejsce we wspólnocie,
przyjąć z pokorą niesłuszne oskarżenia, a nawet fizyczne cierpienia. Ale to
złuda. Boimy się stracić. Wiemy to jedno – nie można cierpieć na własnych
warunkach, choć oczywiście możemy stworzyć warunki cierpienia.
Umarł ojciec J, w południe znosiliśmy go z drugiego piętra, był lekki.
Byłem mu wdzięczny, że nie jadł za dużo chleba i pomyślałem, że umrę jak on,
nie, nie pomyślałem, że umrę jak on, ale że chciałbym umrzeć jak on. To duża
różnica. Śmierć zabierająca w podróż duszę ojca J, była jak cicha, szara,
osiodłana myszka, a na niej dusza ojca J, raczej jak cień, trudno było ją
dogonić, zatrzymać, rozbiegła się jak rtęć ze stłuczonego termometru, i już.
Po więcej musicie sięgnąć do „Piosenki humbaka”. Owocnej lektury…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz