niedziela, 4 września 2022

być uczniem...


(Łk 14,25-33)
Wielkie tłumy szły z Jezusem. On zwrócił się i rzekł do nich: ”Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem. Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem. Bo któż z was, chcąc zbudować wieżę, nie usiądzie wpierw, a nie oblicza wydatków, czy ma na wykończenie? Inaczej gdyby założył fundament, a nie zdołałby wykończyć, wszyscy patrząc na to zaczęliby drwić z niego: "Ten człowiek zaczął budować, a nie zdołał wykończyć". Albo który król, mając wyruszyć, aby stoczyć bitwę z drugim królem, nie usiądzie wpierw i nie rozważy, czy w dziesięć tysięcy ludzi może stawić czoło temu, który z dwudziestu tysiącami nadciąga przeciw niemu? Jeśli nie, wyprawia poselstwo, gdy tamten jest jeszcze daleko, i prosi o warunki pokoju. Tak więc nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem”.

 

Mili Moi…
Doświadczam ogromnej troskliwości Boga… Tak wyraźnie ją widzę… Jestem w takim stanie, który określiłbym „psychicznym zmęczeniem”. Duże napięcie spowodowane codziennymi troskami w połączeniu z koniecznością planowania pracy i dużym intelektualnym wysiłkiem, żeby podołać zadaniom rekolekcyjnym. To wszystko rodzi jakiś niepokój – czy podołam, czy zdążę, czy to będzie miało „ręce i nogi”, czyli innymi słowy – jakąkolwiek wartość. I na to wszystko wczoraj dzwoni o. Mateusz, który proponuje, że zdejmie mi z pleców adwentowe rekolekcje internetowe, które miałem nagrywać za dwa tygodnie, a których nawet jeszcze nie ruszyłem z powodu innych zajęć. On ma już teraz coś ciekawego do powiedzenia, ja za to mam wygłosić wielkopostne. Ulga, która odczułem, przypominała rozluźnienie jakiegoś gorsetu. Ale natychmiast popłynęła z mojego serca modlitwa wdzięczności, bo Bóg w swojej czułej miłości widzi, że mój entuzjazm przekracza znacząco moje ludzkie możliwości. Zatem czasami mi ich przymnaża, a czasem koryguje moje śmiałe plany. W każdym razie dziś czuje się nieco „luźniej” i wraca nadzieja, że jednak „ogarnę ten miesiąc”. No i ogarniam od rana najbliższą przyszłość, czyli jutrzejszy wyjazd do Radia i sześć kolejnych audycji, które przemyśleć uprzednio trzeba, bo nie da się tego poprowadzić „z rękawa”. Dziś niedziela, więc dla nas dość pracowity dzień. Stąd między kolejnymi Mszami i posługami w konfesjonale, dłubię nad audycjami i nawet jestem sam zaskoczony drogami, którymi, ufam, prowadzi mnie Duch. Jutro w drogę… Doczekać się nie mogę, bo już ponad dwa tygodnie w domu… To chyba za długo…

A nad Słowem dziś przerabiałem temat radykalizmu i konsekwencji. Zobaczcie, że Jezus te wskazania kieruje nie do katolików z czterdziestoletnim stażem w Kościele, ale do luźno z nim związanych tłumów, z których niektórzy po prostu przyszli „załatwić” u Niego swoje doraźne potrzeby, inni po krótkim zainteresowaniu odwrócą się i pójdą do swoich spraw, ale są tam i tacy, którzy chcieliby pewnie zostać.  Zamiast wyłuskać tych ludzi, dopieścić, zachęcić i zmobilizować, Jezus zdaje się robić coś dokładnie odwrotnego – studzi ich i jakby zniechęca…

Z pewnością chce ich ustrzec przed podejmowaniem pochopnych decyzji pod wpływem emocji. Te nie są najlepszymi doradcami i trzeba je raczej traktować z dużą dozą dystansu. Ale zdaje się, że chodzi o coś jeszcze – Jezus jakby od samego początku pokazywał, że to, co proponuje to swoisty system „zero-jedynkowy” – „albo-albo”. Nie ma półśrodków, nie ma „może”, nie przewiduje się wariantu „spróbuję i zobaczymy”. Jestem Ja – mówi Pan – i „nie Ja”, czyli wszystko, co nie jest i nigdy nie może stać się „bogiem”. Jeśli nie odbóstwisz rzeczywistości swojego życia, jeśli nie zaczniesz odróżniać darów od ich Dawcy, to nie możesz być moim uczniem. A jeśli mimo tego usiłujesz się nim czynić, to wchodzisz w wielkie udawanie…

I to mnie martwi… Że można wierzyć tak trochę „na wszelki wypadek”. Że można zaklinać rzeczywistość, mówiąc – przecież nie jest ze mną aż tak źle. Inni żyją gorzej, więc jeśli mnie Bóg miałby posłać do piekła, to gdzie pośle tamtych… Załapię się więc na jakiś czyściec pewnie… A poza tym przecież On taki miłosierny… No i my nie mamy czasu… Pralki nam wynaleźli, odkurzacze, które same sprzątają pod osłona nocy, przelewy zaplanowane, które nie domagają się naszej interwencji i pamięci, a my wciąż nie mamy czasu. Może dlatego, że usiłujemy przeżywać nasze życie w kluczu „mieć ciastko i zjeść ciastko”, zapominając, że wybór, to nie tylko decyzja na jedną opcję, ale również rezygnacja z pozostałych. My zaś z niczego nie chcemy rezygnować, bo chcemy mieć wszystko. A Bóg wcale nie jest naczelną „sprawą” naszego życia, której podporządkowujemy inne, ale jedną z wielu, wobec której inne sprawy często okazują się ważniejsze.

Nie możesz być moim uczniem – mówi Pan. I to są pieruńsko trudne słowa, które może warto dziś usłyszeć bardzo osobiście…

1 komentarz:

  1. Ważne słowa o wyborze. Jak się Boga wybiera to trzeba z czegoś zrezygnować. Dziękuję!

    OdpowiedzUsuń