Jezus wyznaczył jeszcze innych siedemdziesięciu dwóch uczniów i wysłał ich po
dwóch przed sobą do każdego miasta i miejscowości, dokąd sam przyjść zamierzał.
Powiedział też do nich: ”Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało; proście
więc Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo. Idźcie, oto was
posyłam jak owce między wilki. Nie noście z sobą trzosa ani torby, ani
sandałów; i nikogo w drodze nie pozdrawiajcie. Gdy do jakiego domu wejdziecie,
najpierw mówcie: "Pokój temu domowi". Jeśli tam mieszka człowiek
godny pokoju, wasz pokój spocznie na nim; jeśli nie, powróci do was. W tym
samym domu zostańcie, jedząc i pijąc, co mają; bo zasługuje robotnik na swą
zapłatę. Nie przechodźcie z domu do domu. Jeśli do jakiego miasta wejdziecie i
przyjmą was, jedzcie, co Wam podadzą; uzdrawiajcie chorych, którzy tam są, i
mówcie im: "Przybliżyło się do was królestwo Boże". Lecz jeśli do
jakiego miasta wejdziecie, a nie przyjmą was, wyjdźcie na jego ulice i
powiedzcie: "Nawet proch, który z waszego miasta przylgnął nam do nóg,
strząsamy wam. Wszakże to wiedzcie, że bliskie jest królestwo Boże".
Powiadam wam: Sodomie lżej będzie w ów dzień niż temu miastu”. Wróciło siedemdziesięciu
dwóch z radością mówiąc: ”Panie, przez wzgląd na Twoje imię nawet złe duchy nam
się poddają”. Wtedy rzekł do nich: ”Widziałem szatana spadającego z nieba jak
błyskawica. Oto dałem wam władzę stąpania po wężach i skorpionach, i po całej
potędze przeciwnika, a nic wam nie zaszkodzi. Jednak nie z tego się cieszcie,
że duchy się wam poddają, lecz cieszcie się, że wasze imiona zapisane są w
niebie”.
Mili Moi…
Wróciłem wczoraj z
rekolekcji u sióstr Klarysek z Pniew, no i prowadzonych, niejako przy okazji,
rekolekcji dla miejscowej Grupy o. Pio. Pracowity to był tydzień, ale pełen
dobrych, duchowych wrażeń. Wakacje rozpoczęły się wszędzie, także i u nas w
klasztorze, więc dziś niemal nie wychodzę z kościoła, a jutro wyjazd do Radia i
nagrywanie kolejnych sześciu audycji, których jeszcze nie mam… Nie wiem kiedy
je stworzę… Ale przywykłem już chyba do tego, że Duch Święty ma ze mną sporo
roboty i musi działać we mnie szybko… Zawsze staram się przygotowywać do
wszystkiego, ale czasem to takie przygotowania „na styk”, bywa, że kończą się na
godziny przed wydarzeniem… A wydarzeń sporo…
Wczoraj Pan Bóg mnie po
raz kolejny zaskoczył… Właściwie myślę sobie – dlaczego? Przecież Jego
działanie w moim życiu jest takie oczywiste. A jednak, czasem dostaję od Niego
takie prezenty, że mnie samemu trudno w to uwierzyć. Otóż powszechnie znane
jest moje zamiłowanie do lotnisk i latania w ogóle. Naprawdę to lubię, a podniebne
przemieszczanie się jest dla mnie niesamowitą frajdą. Prawie tak dużą, jak
patrzenie na kłębiących się po lotnisku ludzi. Modliłem się ostatnio do Pana –
przecież Ty mnie znasz, wiesz jak bardzo kocham latać… Nie zechciałbyś dać mi
ku temu okazji? No i wczoraj zadzwonił wiceprowincjał Księzy Chrystusowców z
Niemiec z propozycją poprowadzenia dla nich miesięcznych dni skupienia w
Bochum. Mówi do mnie – przylecisz na dwa, trzy dni i wrócisz sobie samolotem do
domu… Trochę mnie zamurowało, bo propozycja oczywiście miła i z radością ją
przyjmuję. Natomiast kontekst dla mnie nieco oszałamiający, bo Pan odpowiedział
szybciej, niż mógłbym się spodziewać…
A dziś na Słowem myślę
sobie o przyjmowaniu głosicieli. Sam jestem jednym z nich. Ale to wszystko jest
dziś takie ułożone – w zasadzie głosiciel to kościół, albo jakieś inne miejsce,
do którego zaprasza się chętnych słuchaczy. Głoszenie „w terenie” to ciągle
jakiś fragmencik działalności Kościoła, przynajmniej w Polsce, a może szerzej –
w Europie. Taka forma działania wciąż jest postrzegana jako swoista
ekstrawagancja i właściwie jakiś kaprys, z którego owoc jest mizerny. Tymczasem
niejeden z nas, księży, mógłby pewnie przywołać przykład kogoś, kto trafił do
kościoła po serdecznej wizycie duszpasterskiej, którą przeżył we własnym domu.
Kolęda, tak często wyszydzana i wiązana wyłącznie z kaską, nie jeden raz wiązała
się z przyczynkiem do konkretnego nawrócenia. Pamiętam Dankę, naszą parafiankę
z Gdyni, która sama wielokrotnie podkreślała, że Pan wyrwał ją z zupełnej obojętności
religijnej właśnie dzięki takiej „kolędzie”. Bardzo była zaangażowana w nasze, franciszkańskie
sprawy aż do swojej śmierci kilka lat temu…
Może więc, zanim sami
zastanowimy się nad naszym ukierunkowaniem ewangelizacyjnym – czy ono w ogóle
istnieje i jaki przyjmuje kierunek, warto zastanowić się jak przyjmujemy tych,
którzy w sposób bardziej lub mniej udolny próbują nam głosić Ewangelię. Bywa,
że spotykamy ich na płachach naszych ulic, czy w środkach komunikacji
publicznej. Czy to tylko intruzi zakłócający spokój, czy zasługują wyłącznie na
pobłażliwy uśmiech, czy może na odrobine zainteresowania? Bo niewykluczone, że
to szansa, która daje nam Bóg. Szansa na usłyszenie czegoś ważnego… Choćby
tego, że Królestwo Boże jest już blisko…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz