środa, 20 lipca 2022

Dublin...


(Mt 13, 1-9)
Owego dnia Jezus wyszedł z domu i usiadł nad jeziorem. Wnet zebrały się koło Niego tłumy tak wielkie, że wszedł do łodzi i usiadł, a cały lud stał na brzegu. I mówił im wiele w przypowieściach tymi słowami: "Oto siewca wyszedł siać. A gdy siał, jedne ziarna padły na drogę, nadleciały ptaki i wydziobały je. Inne padły na grunt skalisty, gdzie niewiele miały ziemi; i wnet powschodziły, bo gleba nie była głęboka. Lecz gdy słońce wzeszło, przypaliły się i uschły, bo nie miały korzenia. Inne znowu padły między ciernie, a ciernie wybujały i zagłuszyły je. Inne wreszcie padły na ziemię żyzną i plon wydały, jedno stokrotny, drugie sześćdziesięciokrotny, a inne trzydziestokrotny. Kto ma uszy, niechaj słucha!"

 

Mili Moi…
21 lipca 2007 roku ówczesna Delegatura Generalna Anglii i Irlandii naszego Zakonu, przejęła opiekę nad niezwykłym miejscem – klasztorem franciszkańskim w Wexford w Irlandii. Przekazali nam go bracia „brązowi”, bo ich liczebnie zmniejszająca się irlandzka prowincja postanowiła wycofać się z tego miejsca. A miejsce starożytne, bo zainicjowane przez braci dwadzieścia lat po śmierci św. Franciszka. Zamysłem naszego zakonu było utworzenie drugiego miejsca w Irlandii (bo byliśmy obecni tylko w Dublinie, gdzie do dziś prowadzimy parafię) jako klasztoru określanego mianem „come and see”. Miał on mieć szczególny charakter powołaniowy, ale również miał służyć wraz z kościołem jako miejsce duszpasterstwa polonijnego w diecezji Ferns. Pierwszym duszpasterzem tamtejszej Polonii zostałem ja i miałem okazje uczestniczyć w uroczystości przekazania tego klasztoru w naszą posługę…

Dziś, w przededniu piętnastej rocznicy tego wydarzenia, moja noga znów stanęła w Wexford. Tak, jestem w Irlandii. To pierwsza część mojego urlopu, którego losy ważyły się właściwie do ostatnich chwil. Kiedy wydawało się, że jednak nie pojadę, okoliczności ułożyły się w sposób sprzyjający i oto jestem. Mieszkam u naszych gościnnych braci w Dublinie, eksploruję od poniedziałku miasto, a dziś właśnie odbyłem wycieczkę do Wexford.

Było to niezwykle ciekawe doświadczenie… Po pierwsze, właściwie nie znalazłem dziś żadnych śladów polskości w tym miejscu. Nawet polski sklep, w którym wieszałem pierwsze ogłoszenia o polskich Mszach już nie istnieje. Nie znalazłem tam nic z siebie… Moje serce nie zabiło żadnym żywszym uczuciem. I choć spędziłem tam rok i znam to miejsce, to dziś czułem się tam całkowicie obco. Nawet w klasztorze nikogo nie zastałem, żeby powiedzieć „hallo”. Podziękowałem Bogu za 2007 rok w Wexford i wyjechałem stamtąd bez cienia żalu, wiedząc, że prawdopodobnie już nigdy więcej tam nie wrócę…

Ziarna rosną, dojrzewają, ale najpierw obumierają… Moja irlandzka przygoda umarła dawno temu. Czy wydala jakieś życie? Siedząc dziś w naszym kościele, słyszałem organistę Przemka, słyszałem czytającego Tomka (serdcznosci dla Ciebie - chyba jako jedyny z "tamtych" tu zaglądasz), widziałem Agnieszkę i Sebastiana, Przemka i Iwonę, Justynę i Mariusza i tak wielu innych. Wówczas to miejsce tętniło życiem. Dziś chyba dużo się zmieniło…

Wszyscy poszliśmy dalej… A Pan cierpliwie sieje w naszych sercach. Tam, gdzie jesteśmy. Tam, gdzie nas życie zaniosło. Tam, gdzie się starzejemy i wspominamy…

A jutro ostatni dzień w Dublinie i w piątek skok do gorącego Rzymu… 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz