Z narodzeniem Jezusa Chrystusa było tak. Po zaślubinach Matki Jego, Maryi, z
Józefem, wpierw nim zamieszkali razem, znalazła się brzemienną za sprawą Ducha
Świętego. Mąż Jej, Józef, który był człowiekiem sprawiedliwym i nie chciał
narazić Jej na zniesławienie, zamierzał oddalić Ją potajemnie. Gdy powziął tę
myśl, oto anioł Pański ukazał mu się we śnie i rzekł: "Józefie, synu
Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha
Świętego jest to, co się w Niej poczęło. Porodzi Syna, któremu nadasz imię
Jezus, On bowiem zbawi swój lud od jego grzechów". A stało się to
wszystko, aby się wypełniło słowo Pańskie powiedziane przez Proroka: "Oto
Dziewica pocznie i porodzi Syna, któremu nadadzą imię Emmanuel", to
znaczy: "Bóg z nami".
Mili Moi…
Dwa tygodnie siedzenia „w
chałupie” to dla mnie już chyba za długo… Niby jest co robić, niby się nie
nudzę. Ale jednak miewam takie podejrzenie, że mógłbym robić więcej, że nie
działam wystarczająco wydajnie, że się zwyczajnie lenię. Tak, to stara śpiewka
pracoholika, ale cóż poradzę? Na szczęście powoli czas „nieróbstwa” dobiega
końca.
Zmienia się aura za oknem –
nie powiem, żeby była to radosna wieść. Zwłaszcza jeśli pomyślę sobie o tym, że
przed następną wiosną czeka nas jeszcze zima. Ale w związku z tym dokonałem
swoistego „come backu”. Mianowicie znów wskoczyłem na siłownię. Nie ma to jednak
jak zadaszony i ciepły kąt w odróżnieniu od kijaszków grzęznących w śniegu. Ale
jest jeszcze coś – inni ćwiczący. Jak mnie to motywuje! Czy będę tam częstym gościem?
Biorąc pod uwagę moje plany kalendarzowe – mam mieszane uczucia. Ale jedno jest
pewne – nic tak nie motywuje do działań na siłowni, jak pieniążek regularnie
wypływający z kieszeni. I już mi się bardziej chce…
Zaczęła się sprawa z
rekolekcjami maryjnymi, o których pisałem w poprzednim wpisie. Pierwsze z nich już
10 października rozpoczną się w parafii świętego Antoniego w Gdańsku Brzeźnie.
Niech Niepokalana sama zatroszczy się o frekwencje i o tych, którzy być w może
w tym kontekście zechcą dołączyć do miejscowej wspólnoty Rycerstwa.
Muszę Wam powiedzieć, że
od dawna zastanawiam się nad jednym zagadnieniem… Kiedy byłem młodym
zakonnikiem, bardzo chciałem wyjechać na misje. Takie „prawdziwe”, dalekie, ad
gentes, jak mawiamy – do narodów. Pisałem nawet o tym w podaniach. Potem Pan
pokierował mnie na jeszcze bardziej „prawdziwe” misje do Irlandii i do USA. Ale
temat niczym poranna mgła, często wisi mi nad głową podczas medytacji. A co by
było gdyby? Gdyby nasza prowincja zakonna otworzyła jakąś nową misję…
Oczywiście po ludzku to wątpliwe, bo nas coraz mniej i powoli mamy trudność z
obsadzeniem polskich placówek. Ale niedawno zakończyliśmy ogromnym, Bożym
sukcesem naszą misję w Kenii, która stała się niezależną prowincja naszego
zakonu. Gdyby więc pojawiło się coś nowego na horyzoncie – czy byłbym gotów udać
się w nieznane? Na tym etapie życia? Z tym doświadczeniem jakie mam? Nie umiem
sobie odpowiedzieć jednoznacznie, choć bardzo bym chciał… Kto wie co jeszcze
przede mną. Bóg jest super scenarzystą mojego życia…
Podobnie jak był super scenarzystą
życia Józefa… Wszystko podporządkowane Jezusowi. Jego plany, nadzieje,
marzenia, nawet obawy – wszystko ukierunkowane na Syna, którego ma przyjąć i
wychować. Jak bardzo ten człowiek „musiał wyjść z siebie”? Jak bardzo musiał się
nagiąć ku posłuszeństwu? Ileż Bożej elastyczności w sobie nosił! Jakże bym
chciał właśnie tak. Jakże chciałbym mieć taką wewnętrzną wolność – nie czuć się
„posiadaczem” własnego życia. Umieć odsunąć na bok swoje własne uczucia.
Wszystko ukierunkować na sprawę Jezusa. Wszystko.
Czy jestem do tego zdolny?
Okaże się, kiedy Pan znów zawoła do uczynienia czegoś szalonego… Na razie cieszę
się, że mam w sobie wciąż takie pragnienia. To dobry znak.
Nie ma nic piekniejszego jak pelne oddanie się Jezusowi i zaufanie...Ojcze Michale,niech Pan Ci blogoslawi wszedzie tam ,gdzie Cię posyła..
OdpowiedzUsuń