sobota, 13 lutego 2021

chleba naszego...


(Mk 8, 1-10)
W owym czasie, gdy znowu wielki tłum był z Jezusem i nie mieli co jeść, przywołał do siebie uczniów i rzekł im: "Żal Mi tego tłumu, bo już trzy dni trwają przy Mnie, a nie mają co jeść. I jeśli ich puszczę zgłodniałych do domu, zasłabną w drodze, bo niektórzy z nich przyszli z daleka". Odpowiedzieli uczniowie: "Jakże tu na pustkowiu będzie mógł ktoś nakarmić ich chlebem?" Zapytał ich: "Ile macie chlebów?" Odpowiedzieli: "Siedem". I polecił tłumowi usiąść na ziemi. A wziąwszy siedem chlebów, odmówił dziękczynienie, połamał i dawał uczniom, aby je podawali. I podali tłumowi. Mieli też kilka rybek. I nad tymi odmówił błogosławieństwo, i polecił je rozdać. Jedli do syta, a pozostałych ułomków zebrali siedem koszów. Było zaś około czterech tysięcy ludzi. Potem ich odprawił. Zaraz też wsiadł z uczniami do łodzi i przybył w okolice Dalmanuty.

 

Mili Moi…
Powoli lądujemy z rekolekcjami dla sióstr… Właściwie prawie bez strat własnych. Pogotowie wprawdzie było i jedną z sióstr zabrano do szpitala – coś z sercem. Ale wróciła jeszcze tego samego dnia. Mam nadzieje, że treści nie okazały się nazbyt poruszające…

Bardzo szybko minął mi ten czas… Mała grupa sióstr, wszak jest ich tylko dwanaście. A w tak zwanym międzyczasie sporo pracy w związku z kolejnymi działaniami – może to jest przyczyna, że niemal nie zauważyłem tego tygodnia. Jutro ruszam do Zalesia Górnego. Tam również dwanaście sióstr czeka na słowo, a dołączy do nich kilka drogą internetową. Taka to nowoczesność w domu i zagrodzie…

Nie sądziłem, że to powiem, ale chyba brakuje mi Poznania. Może nawet nie samego Poznania, bo nie polubiłem tego miasta do dziś. Ale miasta właśnie mi brak. Tu, wśród lasów i śniegów, naprawdę uświadamiam sobie jak bardzo „miastowy” jestem. Cóż poradzę na to, że lubię tłum, gwar, ruch? Tak już po prostu mam. Nie męczy mnie to i wcale nie muszę jechać w dzicz, żeby odpoczywać. Taka mała rzecz, która chyba w sobie zaakceptowałem. Żeby z innymi, większymi szło mi równie łatwo…

A dziś scena, w której spodziewałbym się po Apostołach czegoś więcej. Wszak dwa rozdziały wcześniej Jezus dokonał już rozmnożenia chleba. Czyż więc nie powinni w sytuacji bliźniaczo podobnej, kiedy On znów mówi, że ludzie głodni, że cos trzeba zrobić, stanąć przed Nim i powiedzieć – jesteśmy gotowi, dysponuj nami, oto nasze siedem chlebków? A oni jak poprzednio – oporni i tak boleśnie logiczni, zupełnie niedomyślni.

Ale to jeszcze nic… Kilka wersetów dalej, w tym samym ósmym rozdziale, siadają do lodzi i ubolewają, że nie wzięli ze sobą chleba. Wówczas nawet Jezus nie wytrzymuje i sugeruje im, że ich serca są otępiałe. Pyta ich, wspominając dopiero co dokonane cuda – jeszcze nie rozumiecie? A oni? Nie rozumieją?

Dziś pomyślałem, że może rozumieli, ale bali się sami do tego przyznać. Kurczowo trzymali się schematu, bo on dawał im swoiste poczucie bezpieczeństwa. Co bowiem wynika z uznania w Jezusie cudotwórcy, dla którego nie ma żadnych granic? Otóż wynika z tego, że dla nas, Jego uczniów, należących do Niego, granice również nie istnieją. A jeśli tak, to nie ma tłumaczeń w stylu – nie mogę, nie dam rady, nie zdołam… Wszystkie one są tylko wymówkami miłośników kanapy, do zejścia z której zachęca nas papież. Uznanie wszechmocy Boga, to uznanie swojego w niej uczestnictwa. A to zupełnie nowe zadania – całkowicie nieprzewidywalne, niewyobrażalne, nieziemskie, Boże…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz