czwartek, 21 listopada 2019

a my wciąż tutaj...

crucifix on tombstone
Photo by Michael Bourgault on Unsplash

Gdy Jezus był już blisko Jerozolimy, na widok miasta zapłakał nad nim i rzekł: „O gdybyś i ty poznało w ten dzień to, co służy pokojowi. Ale teraz zostało to zakryte przed twoimi oczami. Bo przyjdą na ciebie dni, gdy twoi nieprzyjaciele otoczą cię wałem, obiegną cię i ścisną zewsząd. Powalą na ziemię ciebie i twoje dzieci z tobą i nie zostawią w tobie kamienia na kamieniu za to, żeś nie rozpoznało czasu twojego nawiedzenia”. (Łk 19,41-44)


Mili Moi…
Spędzam czas pośród braci w Niepokalanowie. Jest ich rzeczywiście znacznie więcej niż podczas pierwszej tury rekolekcji, więc nie cichnie gwar radosnych rozmów i śmiechów. To chyba mocno franciszkańska cecha. Tym bardziej wśród nas obecna, że dla wielu z nich to okazja do spotkania się, częstokroć po latach.

Ale nie ukrywam, że czekam już z utęsknieniem na powrót do domu. Może to wyjątkowo ponura aura, która panuje za oknem, a może po prostu zmęczenie, sprawiają, że nabieram wielkiej ochoty na kubek dobrej kawy, zawinięcie się w koc na moim foteliku i czas na lekturę. A nie ukrywam, że dorwałem kolejna dobrą książkę – „Droga do wyzwolenia – scjentologia, Hollywood i pułapki wiary”.

I choć kolejny tydzień wcale się „luźno i swobodnie” nie zapowiada, to jednak ufam, że choć odrobinę czasu dla siebie zyskam.

Wczoraj przeżyliśmy w Niepokalanowie pogrzeb kolejnego naszego współbrata, o. Kajetana, który, jak to się tu powszechnie mówi – odszedł do niebieskiego Niepokalanowa. Kiedy zaglądam na nasz klasztorny cmentarz, to patrząc na groby, które pojawiły się od czasu mojego wstąpienia do zakonu, widzę, że jest ich grubo ponad sto. I to tylko w tym miejscu. Całkowita liczba niepokalanowskich nagrobków pewnie niemal dobiega czterystu. To trochę smuci, a trochę motywuje… My jeszcze po tej stronie… Tyle do zrobienia. Mam swojego ulubionego brata, którego nawiedzam – br. Pachomiusz. W zakonie był tylko 18 miesięcy, zmarł na gruźlicę jako postulant w 1949 roku. Lubię się u niego modlić i ufam, że ta jego pierwotna gorliwość i miłość do zakonu nadal trwa. Jemu sporo swoich spraw polecam…

A dziś myślę sobie o godzinie nawiedzenia… Dobrym obrazem jest dziś Matatiasz z pierwszego czytania. Kiedy naciski ze strony władzy, aby zdradził wiarę stają się zbyt poważne, on sam i jego synowie podejmują decyzję o podjęciu walki o święte prawa. Zapominają o sobie, a wszystko oddają dla obrony tego, co najświętsze. Ma to poważne konsekwencje – stają się wyrzutkami ściganymi przez prawo. Ale nawet gdyby mieli ponieść śmierć, to przynajmniej wiedzą za co. Ich życie dzięki temu nabiera dodatkowego blasku, pogłębia się jego sens.

Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba… Wszyscy znamy te słynne już słowa… Zachować się jak trzeba. Niby proste… A jednak zdecydować i obronić swoją decyzję nawet za cenę życia… Trzeba być Człowiekiem przez duże „C”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz