środa, 31 lipca 2019

mija rok...


Photo by Gary Lopater on Unsplash
(Mt 13, 44-46) 
Jezus opowiedział tłumom taką przypowieść: "Królestwo niebieskie podobne jest do skarbu ukrytego w roli. Znalazł go pewien człowiek i ukrył ponownie. Uradowany poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił tę rolę. Dalej, podobne jest królestwo niebieskie do kupca poszukującego pięknych pereł. Gdy znalazł jedną drogocenną perłę, poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił ją".


Mili Moi…
Za kilka godzin minie dokładnie rok, odkąd wsiadłem na pokład samolotu i opuściłem Stany Zjednoczone rozpoczynając znowu posługę w Polsce. Minął już cały rok… To był i nadal jest trochę dziwny czas… Przede wszystkim, pisze to ze smutkiem, nie czuje się najlepiej w mojej własnej ojczyźnie. Złośliwość, agresja, czasem wręcz wrogość – tych rzeczy nigdy nie doświadczyłem w Ameryce. I to mnie zasmuca… Wszak niby Polska jest katolickim krajem… Poza tym jest jakaś sfera mojego wnętrza, która jeszcze nie odżałowała tego powrotu (choć roczna żałoba właściwie już dobiega końca). Mogę chyba już wyznać szczerze, że wiele miesięcy obmyślałem… jak tu wrócić do USA. To już się skończyło, ale są jeszcze takie noce, kiedy w snach chadzam po Nowym Jorku. To zupełnie nowe dla mnie doświadczenie. Nigdy dotąd nie miałem problemu z przeniesieniem się z miejsca na miejsce. Nawet głębokie relacje z ludźmi, którym służyłem nie stanowiły dla mnie problemu. Tym razem było inaczej… Może ja się po prostu starzeję… A może… pokochałem ten kraj…

Tak, czy owak – nie zamierzam tam w najbliższym czasie wracać. No, może poza krótką wizytą urlopową. Pan, jestem o tym przekonany, wskazuje mi poważne zadania tu i choć zwykło się uważać, że wyjazd z kraju jest w wielu aspektach ofiarą, którą człek ponosi dla Ewangelii, to przekonuję się, że zostanie w kraju, również z ofiarą wiązać się może. Ale wierzę, że z czasem tęsknoty się uspokoją i kierunek się ustabilizuje. Z radością stwierdzam, że w tym pełnym zamętu duchowego doświadczeniu, Pan zechciał mnie przyciągnąć bliżej do siebie i dokonuje się to w konkrecie mojej codzienności.

Ten rok to też trzydzieści sześć serii wygłoszonych rekolekcji. Szaleństwo. Ale to jedna z moich największych pociech. Fakt, że mogę być użyteczny, że ktoś chce mnie słuchać, że wciąż mi się chce i wciąż mam coś do powiedzenia o moim ukochanym Ojcu Niebieskim jakoś niesie mnie do przodu i umacnia w chwilach trudniejszych.

Wartość… Znać Jego wartość… Wskazywać ją innym… To wydaje mi się być szczególnie ważnym zadaniem. Dzisiejsza Ewangelia mocno mi o tym przypomniała. Żeby móc rozpoznać skarb, trzeba umieć go odróżnić od wszystkiego, co skarbem nie jest. Tego trzeba się nauczyć. Aby słowo „skarb” brzmiało interesująco, trzeba w ludziach to pragnienie wzbudzić. Aby być uważnym i go nie przeoczyć, trzeba ludzi do poszukiwań zmotywować. Aby chcieli go mieć ponad wszystko, trzeba im dowieść, że „wszystko” ma zdecydowanie mniejszą wartość i warto dokonać zamiany. Tu nie ma ryzyka! Ponieważ to Bóg jest gwarantem!

Ja mam dzięki temu ogromną wolność jako głosiciel. Bo to nie ja jestem skarbem – i nie daje nic swojego. Ja sam w tym skarbie uczestniczę, sam go odnajduję, sam wciąż szukam. Skarbem jest On – Ten, który stał się Królestwem. Ten, który nieustannie zaprasza. Nie traćcie więc ani chwili… A ja idę spowiadać… Bo to kolejna moja pociecha… Telefon dzwoni nieprzerwanie, niemal każdego dnia, z jedną prośbą – mogę przyjść się pojednać z Bogiem? Przyjdź… I to jak najszybciej…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz