poniedziałek, 29 lipca 2019

Marto, Marto...


Photo by Laura Allen on Unsplash
Ewangelia (Łk 10, 38-42)
Jezus przyszedł do jednej wsi. Tam pewna niewiasta, imieniem Marta, przyjęła Go do swego domu. Miała ona siostrę, imieniem Maria, która siadła u nóg Pana i przysłuchiwała się Jego mowie.
Natomiast Marta uwijała się koło rozmaitych posług. Przystąpiła więc do Niego i rzekła: «Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła». A Pan jej odpowiedział: «Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona».

Mili Moi…
Wczoraj wróciłem z Małuszyna… Siostry boromeuszki mają tam niewielki domek rekolekcyjny ukryty wśród pól na małej wioseczce… Cisza, spokój, przyroda roztaczająca swoje najpiękniejsze widoki. Prowadziłem tam rekolekcje dla tych, którzy na co dzień służą innym. Wzięło w nich udział siedem osób świeckich i siedem sióstr zakonnych. Uczestnicy spragnieni ciszy (rekolekcje przeżywaliśmy w milczeniu), ale i ja jej spragniony. Przed wyjazdem odpocząłem kilka dni fizycznie, ale tam, w Małuszynie, odpocząłem duchowo.

Tym bardziej, że wziąłem ze sobą jako lekturę duchową rekolekcje abp Sheena wygłoszone do księży. Kilkakrotnie już o nim wspominałem. Znakomity mówca, którego nauki głoszone dziesiątki lat temu zachowały ogromną świeżość i aktualność. Czytam go z ogromną przyjemnością, a dodatkowo jego słowo bardzo porusza moje serce i motywuje mnie do nawrócenia… Arcybiskup Sheen bardzo często zachęca do Godziny Świętej, czyli codziennej, godzinnej adoracji Najświętszego Sakramentu. Często motywuje to pytaniem Jezusa skierowanym w Ogrójcu do Apostołów – jednej godziny nie mogliście czuwać ze mną? Jest to jeden z wielkich tematów, którymi obecnie się w moim życiu zajmuję. Próbuję rzeczywiście poza innymi formami modlitwy zawalczyć o godzinę adoracji. Ale choć wiele argumentów Sheena mnie przekonuje, to podczas tego weekendu „zastrzelił” mnie swoim świadectwem. Wyznał we wspomnianych rekolekcjach, że przez pięćdziesiąt pięć lat kapłańskiego życia nie opuścił ani jednej godzinnej adoracji. Ani dnia bez adoracji… Nie byłoby to może tak wstrząsające, gdybyśmy nie wiedzieli jak aktywnie żył. Jako wzięty mówca był ciągle w drodze. I to nie tylko po Ameryce, ale poza jej granicami. A jednak potrafił zawsze znaleźć kościół i trwać przed Panem (a bywało, że głosił na uniwersytetach, w teatrach, w różnorakich salach). Jego słowa wytrąciły mi całkowicie z rąk argument, który był już wprawdzie w moim sercu bardzo słaby, ale jeszcze gdzieś na dnie się tlił. Brzmi on – nie mam czasu… Naprawdę? Rzeczywiście? A może po prostu nie umiem nim gospodarować…

Może trochę podobnie miała Marta, patronka dnia dzisiejszego. Troszczyła się i niepokoiła o wiele… A to domagało się czasu, którego w żaden sposób nie mogła ofiarować Jezusowi. Umykała jej chyba nieco wartość samej obecności Pana, przy próbach stworzenia znakomitej atmosfery spotkania i zadbania o wszelkie hipotetyczne potrzeby gościa. A gość chciał mało, albo tylko jednego – żeby Marta usiadła i była z Nim. To takie proste. Zbyt proste…

Ale, ale… dziś wspomnienie ŚWIĘTEJ Marty… Coś zatem musiało w niej drgnąć. Albo zrozumiała wartość chwil spędzonych w bezruchu, na słuchaniu Pana, albo udało jej się pogłębić całe zatroskanie, które wypełniało jej serce i w jakiś tajemniczy sposób połączyła je z pragnieniem Jezusa, który chciał raczej jej samej, niż jej wysiłków i zapobiegliwości. Tak czy owak Marta została świętą… Czego sobie i Państwu również nieodmiennie życzę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz