poniedziałek, 6 sierpnia 2018

zdobywcy szczytów...


Photo by Kyle Johnson on Unsplash
(Mk 9, 2-10)
Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba i Jana i zaprowadził ich samych osobno na górę wysoką. Tam przemienił się wobec nich. Jego odzienie stało się lśniąco białe tak, jak żaden wytwórca sukna na ziemi wybielić nie zdoła. I ukazał się im Eliasz z Mojżeszem, którzy rozmawiali z Jezusem. Wtedy Piotr rzekł do Jezusa: „Rabbi, dobrze, że tu jesteśmy; postawimy trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza”. Nie wiedział bowiem, co należy mówić, tak byli przestraszeni. I zjawił się obłok, osłaniający ich, a z obłoku odezwał się głos: „To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie”. I zaraz potem, gdy się rozejrzeli, nikogo już nie widzieli przy sobie, tylko samego Jezusa. A gdy schodzili z góry, przykazał im, aby nikomu nie rozpowiadali o tym, co widzieli, zanim Syn Człowieczy nie powstanie z martwych. Zachowali to polecenie, rozprawiając tylko między sobą, co znaczy powstać z martwych.


Mili Moi…
Pan Bóg jest jednak zupełnie niezwykły… Wiedział jak bardzo tęskniłem za takim czasem jak ten, który dzięki Jego dobroci mogę właśnie przeżywać. Złośliwi mówią, że każdy facet lubi kiedy 40 kobiet wpatrzonych w niego słucha z uwagą jego słów. Ale to coś zdecydowanie więcej. To także rekolekcje dla mnie. Przypomina mi się… Przypomina mi się co to znaczy proste jedzenie… Przypomina mi się czym jest proste, zakonne życie regulowane przez dzwonek… Przypomina mi się, że czas zakonnika regulowany jest modlitwą, a obowiązki mogą być bardziej uporządkowane i dotyczyć życia duchowego… Wiele rzeczy mi się przypomina. A poza tym? Popołudniami mam dziewięć sióstr na rozmowach indywidualnych. Na każdą przypada 20 minut, więc mam 3 godziny słuchania. I to też jest cenne, bo przynosi mi wiele nowych tematów do przemyśleń. Odpoczywam psychicznie i duchowo, choć nie brak także wytężonej uwagi i skupienia…

A dziś zastanawiam się czy uczniowie mieli ochotę na górską wspinaczkę. Wszak Jezus kilka dni wcześniej powiedział im, że umrze. Są rozbici, zamknięci w sobie. Nie rozmawiają z Nim o tym. Jak ich przekonał? Obiecał piękne widoki? A może zapowiedział, że coś więcej zrozumieją? Tak, czy owak idą… Pewnie długo. Łukasz napisze, że snem byli zmorzeni. Odnajdują w sobie jakąś motywację…

Nad nią dziś rozmyślam. Bo kiedy myślę o współczesnych górołazach, którzy na pytanie dlaczego chadzają w góry, odpowiadają zwykle, że dlatego, że te góry są, to widzę niesłychanie silną motywację. Ci ludzie idą wytrwale, odmrażają sobie tyłki, łamią nosy w spotkaniu z latającymi skałami, przytrzymują łopoczące namioty wyjąc nocami razem z wiatrem… Czy nieustannie widzą szczyt? Nie… Ale nieustannie widzą cel… I marzą o tym, żeby go zdobyć…

I teraz rzut oka na nasze życie duchowe, które można przecież zupełnie spokojnie porównać do wspinaczki. Energia? Motywacja? Tęsknota? Fascynacja? A może raczej zniechęcenie, ustawiczne narzekanie, rutyna, niedowiarstwo, niepamięć o celu?

A gdyby tak każdego ranka obudziwszy się uśmiechnąć się do nowego dnia? Po umyciu zębów sięgnąć po Biblię z drżeniem serca myśląc o tym, co też Pan zechce mi dziś powiedzieć? Gdyby wyszeptać „Wieczny odpoczynek racz im dać Panie…” z takim skupieniem jak nigdy dotąd, bo przecież niedługo ktoś tę modlitwę szeptał będzie w mojej intencji i też chciałbym, żeby się skupił? Gdyby…

Gdyby himalaiści rozpoczynali swój dzień od smętnego westchnięcia – Jezu, znów trzeba się dziś wspinać, to pewnie żaden szczyt dotąd nie zostałby zdobyty… Motywacje są w nas… Warto ich poszukać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz