sobota, 28 stycznia 2017

i nie daj się zabić...

zdj:flickr/Zach Stern/Lic CC
(Mk 4,35-41)
Przez cały dzień Jezus nauczał w przypowieściach. Gdy zapadł wieczór owego dnia, rzekł do nich: Przeprawmy się na drugą stronę. Zostawili więc tłum, a Jego zabrali, tak jak był w łodzi. Także inne łodzie płynęły z Nim. Naraz zerwał się gwałtowny wicher. Fale biły w łódź, tak że łódź już się napełniała. On zaś spał w tyle łodzi na wezgłowiu. Zbudzili Go i powiedzieli do Niego: Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy? On wstał, rozkazał wichrowi i rzekł do jeziora: Milcz, ucisz się! Wicher się uspokoił i nastała głęboka cisza. Wtedy rzekł do nich: Czemu tak bojaźliwi jesteście? Jakże wam brak wiary? Oni zlękli się bardzo i mówili jeden do drugiego: Kim właściwie On jest, że nawet wicher i jezioro są Mu posłuszne?

Mili Moi…
Pozdrawiam Was z Jasnej Góry… Dotarłem tu dziś i chłonę atmosferę Domu Matki. Szczerze liczę na wsparcie duchowe z Jej strony, bo czuje się niesamowicie zmęczony… I psychicznie i duchowo… I chyba w każdym innym względzie…

Moje dotychczasowe działania w Polsce miały mi przynieść wizę, która pozwoli mi wrócić do USA. Ale okazały się połowiczne. Wizę mi przyznano, ale nie wiem kiedy ją otrzymam. Stało się tak, ponieważ amerykański urząd imigracyjny wysłał mi oryginał pisma potwierdzającego przyznanie wizy, ale nie zamieścił tego w systemie komputerowym. Pismo sprawiło, że wizę mi przyznano, ale jej wydanie jest uzależnione od ukazania się dokumentu w systemie. A tam ktoś się nie spieszy… Może to oznaczać nieco dłuższe zimowe wakacje w Polsce, czego zdecydowanie nie planowałem. Zawierzam wszystko Jezusowi przez Maryję, ale jeśli jakieś życzliwe dusze zechcą wesprzeć tę sprawę swoją modlitwą, to proszę o prawdziwy szturm do nieba. Bilet mam na czwartek, a żadnych ruchów w tym temacie nie ma. Mogę tylko czekać i ufać…

Odwiedziłem dziś moje dzieci duchowe… Młode siostry betanki, które w Częstochowie akurat prowadzą rekolekcje dla młodzieży… Jak to dobrze widzieć, że się rozwijają, że trwają, że rosną… I mieć świadomość, że się w tym wzroście odrobinę uczestniczyło. U początków, kiedy te roślinki były jeszcze takie niepozorne, delikatne, słabe… A teraz… Serce rośnie.

Patrzę dziś na Jezusa uciszającego burzę i myślę sobie, że nie przypadkowo tę Ewangelię usłyszałem tu, gdzie przyjechałem prosić o uciszenie mojej własnej, osobistej, małej życiowej burzy… Staram się Go słuchać, wierząc że przemówi i do mnie w te dni… Kto wie, czy nie stało się to dziś podczas spotkania z pewnym bezdomnym, z którym pogawędziliśmy nieco. Wyjątkowo inteligentny człowiek z rozległa wiedzą religijną. Powiedział do mnie – jesteś misjonarzem?, to ci coś powiem… Żyjemy w czasach apokalipsy, Jezus chce zbawić wszystkich, nie daj się zabić… I bądź naprawdę dobrym misjonarzem…

I może właśnie o to chodzi… Może zamiast przejmować się burzą, muszę zacząć przejmować się zupełnie czymś innym…

wtorek, 24 stycznia 2017

Matka matek...

zdj:flickr/Lawrence OP/ Lic CC
(Mk 3,31-35)
Nadeszła Matka Jezusa i bracia i stojąc na dworze, posłali po Niego, aby Go przywołać. Właśnie tłum ludzi siedział wokół Niego, gdy Mu powiedzieli: Oto Twoja Matka i bracia na dworze pytają się o Ciebie. Odpowiedział im: Któż jest moją matką i /którzy/ są braćmi? I spoglądając na siedzących dokoła Niego rzekł: Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Bożą, ten Mi jest bratem, siostrą i matką.

Mili Moi…
No i jestem w Polsce… Nie pisałem o tym wcześniej, bo wyjazd jest krótki i w sprawach, które określiłbym jako służbowe. W grudniu upłynął termin ważności mojej wizy pracowniczej i nadszedł czas, żeby ją przedłużyć. Oczywiście strona amerykańska zaaprobowała moją prośbę, ale wiz nie wydaje się w Ameryce. Musiałem więc wrócić do kraju, aby ten magiczny papierek odebrać. Mam nadzieję, że jutro w ambasadzie wszystko pójdzie dobrze i wizę otrzymam. Choć na lotnisku miała miejsce zabawna sytuacja. Obsługująca mnie sympatyczna muzułmanka widząc mój „kwitek wyjazdowy” w paszporcie, zapytała swego szefa, który ją uczył – czy to deportacja? On ją zapewnił, że nie… Ale kto wie… Może jakaś prorokini…

Samolot w połowie zapełniony, więc bardzo wygodnie. No i na czas. Niemieckie linie mają u mnie „plusa”. Podróż przyjemna i bez żadnych przygód. A co najważniejsze czułem się zupełnie spokojny, co przy mojej niechęci do latania ma duże znaczenie. Może to efekt obejrzenia wielu odcinków dokumentalnego serialu „Katastrofy w przestworzach”, który wciągnął mnie w minionym tygodniu. Być może mój umysł wreszcie pojął, że nie ma sensu się denerwować, bo i tak… No w każdym razie było spokojnie.

Mój pobyt w Polsce to jednak nie tylko formalności wizowe. Przed obroną doktoratu (do której rzecz jasna jeszcze bardzo daleko) każdy student musi zdać dodatkowe egzaminy – z wybranego przedmiotu i z języka obcego. 30 stycznia czeka mnie więc przeprawa z pedagogiką i językiem angielskim. Uczę się więc zacnych rzeczy na temat pedagogiki personalistycznej, wiarygodności wychowawcy i wpływu teorii wychowania na praktykę edukacyjną. Przy okazji oddycham zimnym polskim powietrzem i cieszę się chwilową zmianą otoczenia. Ona zawsze robi dobrze. Jutro więc Warszawa, potem Częstochowa (wizyty u Mamy bym sobie nie darował), no i Lublin. A za kilka dni powrót do USA (oczywiście jeśli w paszporcie pojawi się na to zgoda).

Dziś natomiast miłe spotkanie z braćmi na pogrzebie mamy jednego z nich w pobliskim Ryjewie. Piękne, długie życie Stefanii lat 93 dobiegło kresu. Ośmioro dzieci, dwadzieścioro wnucząt, dwadzieścioro dziewięcioro prawnucząt i dziewięcioro praprawnucząt mówi samo za siebie. Ma się za nią kto modlić. A my, franciszkanie dołączyliśmy dziś do tego grona. Spotkałem też wiele osób ze wspólnot, którym niegdyś przewodziłem - dziękuję Wam za wasze wsparcie i za to, że wciąż pamiętacie, modlicie się i... tęsknicie.

Kaznodzieja dowodził dziś, że wraz z matką tracimy dom. Pewnie coś w tym jest. Ale kiedy uświadamiam sobie, że nasze matki czekają na nas w nowym domu, wiecznym i nieprzemijającym, a nade wszystko znacznie bardziej szczęśliwym, niż ten ziemski, choćby był najcudowniejszy, to doświadczam dużego spokoju. A kiedy uświadamiam sobie, że czeka tam jeszcze ta Matka matek, o której mówi dzisiejsza Ewangelia, to już w ogóle przeżywam duży przypływ nadziei. Dobrze, że są na tej ziemi również Domy Matki, w których Jej szczególna obecność jest wyczuwalna. Dlatego z taką tęsknotą czekam na Jasną Górę. Muszę Jej trochę poopowiadać o bolączkach mojego codziennego życia. A Ona będzie słuchać… Zawsze z tą samą czułością i cichą obecnością mnie przyjmuje. I słucha… A potem działa… Tak, jak tylko Matka potrafi…

sobota, 21 stycznia 2017

o ciemności...

zdj:flickr/Gonzalo Jesus Maripangui Gutierrez/Lic CC
(Mk 3,20-21)
Jezus przyszedł do domu, a tłum znów się zbierał, tak, że nawet posilić się nie mogli. Gdy to posłyszeli Jego bliscy, wybrali się, żeby Go powstrzymać. Mówiono bowiem: Odszedł od zmysłów.

Mili Moi…
Przepraszam, że nic tu nie pisze, ale przeżyłem jeden z najtrudniejszych tygodni w moim życiu, a z całą pewnością najtrudniejszy, jeśli chodzi o mój pobyt w USA. Sekwencja wielu zdarzeń przyczyniła się do tego, że dziś „ryje nosem ziemię” i jestem psychicznie wyczerpany. Każdy dzień właściwie przynosił nowy cios i każdy z nich był coraz bardziej zaskakujący i niespodziewany. Staram się wierzyć, że to ma jakieś znaczenie i sens, ale nie jestem w stanie właściwie skupić się na niczym, bo cała moja energia idzie na to, żeby w miarę normalnie żyć. Wybaczcie, że oszczędzę Wam szczegółów w trosce o dobre imię osób trzecich. Niech Pan obficie rozlewa swoje przebaczenie…

Dzisiejsze Słowo jest jakąś formą pociechy… Wszak znajdujemy się dopiero u początku działalności Jezusa, a już wokół Niego wiele osób, które nie tylko nie przyjmują tego, co On chce im dać, ale jeszcze głoszą z przekonaniem, że jest niepoczytalny, a co za tym idzie, nie warto się z Nim w żaden sposób zadawać. Pogłoska musiała być tak silna, że rodzina wyrusza Go powstrzymać (wszystko dzieje się w czasach, kiedy honor rodziny miał niezwykłe znaczenie). To niezrozumienie i odrzucenie jest jednak tylko mglistą zapowiedzią tego, czym misja Jezusa na tym świecie się zakończy.


Z jednej strony doświadczam pocieszenia, bo On rozumie co dzieje się ze mną dziś… Z drugiej – myślę co jeszcze przede mną… I próbuję się modlić o gotowość… Na wiele więcej, niż dziś… I o modlitewne wsparcie ośmielam się dziś Szanownych Czytelników również poprosić…

czwartek, 12 stycznia 2017

świt nowego życia...

zdj:flickr/Barsha Paudel/Lic CC
(Mk 1,40-45)
Trędowaty przyszedł do Jezusa  i upadając na kolana, prosił Go: Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić. Zdjęty litością, wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł do niego: Chcę, bądź oczyszczony! Natychmiast trąd go opuścił i został oczyszczony. Jezus surowo mu przykazał i zaraz go odprawił, mówiąc mu: Uważaj, nikomu nic nie mów, ale idź pokaż się kapłanowi i złóż za swe oczyszczenie ofiarę, którą przepisał Mojżesz, na świadectwo dla nich. Lecz on po wyjściu zaczął wiele opowiadać i rozgłaszać to, co zaszło, tak że Jezus nie mógł już jawnie wejść do miasta, lecz przebywał w miejscach pustynnych. A ludzie zewsząd schodzili się do Niego.

Mili Moi…
Wczoraj zakończyliśmy rekolekcje ewangelizacyjne w Worcester. Piękny czas i sporo ludzi, którzy chcieli słuchać o Jezusie. Nie ma większych radości dla kapłańskiego serca. Przy okazji tych rekolekcji dwa odkrycia – jedno miłe, drugie mniej…

Zacznijmy od tego mniej przyjemnego… Otóż poszedłem pewnego dnia na spacer i spotkałem człowieka. Oczywiście mój habit stal się tematem dla rozpoczęcia rozmowy. Okazało się, że pan ma polskie korzenie i polskie nazwisko, ale po polsku zna tylko jedną, nadzwyczaj przydatną frazę – idź do domu spać. Kiedy dowiedział się, że jestem katolickim zakonnikiem, opowiedział mi, że, jak wielu Amerykanów, skończył katolickie szkoły. A teraz nie należy do żadnej religii, ale jest „spiritual” (to takie słowo klucz na określenie duchowości). Ciągnie go do kultów indiańskich. Praktykuje Reiki na trzecim stopniu wtajemniczenia. Ale zawsze lubił anioły. Nie wiedział tylko, który jest jego szczególnym przyjacielem. Ale wróżka postawiła mu karty anielskie i już wie, że święty Michał. Jest on patronem… urządzeń technicznych (sic!). Ów pan zawsze go wzywa, kiedy popsuje mu się GPS – i jeszcze nigdy się nie zawiódł. Oczywiście święty Michał wciela się w różnych ludzi i mój rozmówca nie raz go widział. A poza tym anioły się z nim komunikują przez „potrójne numery”. Tego dnia, o poranku, zobaczył trzy piątki na ekranie telewizora, co zapowiedziało mu… nasze spotkanie na ulicy. Słuchałem i słuchałem z coraz większym zdumieniem i zastanawiałem się jak daleko można odejść od wiary w Boga i z jak solidnym zaangażowaniem można oddawać się gusłom i innym niedorzecznościom. Pan strzelił sobie ze mną selfie dla mamy katoliczki – na pewno się ucieszy – powiedział…

Drugie odkrycie miało znacznie radośniejszy charakter. Wczorajszego wieczoru, po prowadzonej przeze mnie modlitwie uwielbienia, podszedł do mnie jeden z miejscowych parafian, młody człek, Libańczyk i zapytał – czy ojciec wie, że modli się po arabsku? Chodziło oczywiście o śpiew w językach, którym często posługuje się w modlitwie. Szczęka opadła mi do ziemi i rzecz jasna zapytałem co mówię? Odpowiedział mi – wzywasz ludzi do wielbienia Boga i oddajesz cześć Maryi. Wstrząśnięty jestem do dziś i pewnie jeszcze długo będę. Coś, co traktowałem jako moje gaworzenie przed Ojcem, okazało się realnie istniejącymi słowami, możliwymi do zrozumienia przez człowieka znającego język arabski. Niech Bóg będzie we wszystkim uwielbiony…

Tymczasem myślę również nad dzisiejszym słowem. Ile smutku i beznadziei musiał nosić w sobie ów trędowaty, który zdecydował się dziś na tak dramatyczny gest wobec Jezusa. Podszedł blisko, zbyt blisko. Prawo regulowało tę odległość bardzo restrykcyjnie w obawie przed zarażeniem ludzi zdrowych. Być może uznał, że nie ma nic do stracenia. Być może zaryzykował życiem, którego nie chciał prowadzić dłużej w taki sposób. I to ryzyko stało się drzwiami do jego wolności. Jezus nie tylko przywrócił mu zdrowie, ale również entuzjazm życia, o czym świadczy niezdolność zachowania tej wielkiej radości z uzdrowienia dla siebie. Myślę sobie, że do dziś „najłatwiej” nawrócić ku Jezusowi ludzi, którzy, podobnie jak ów człowiek trędowaty doświadczają śmierci za życia. Im bardziej udręczeni, na tym większe ryzyko gotowi. A dla wielu zwrot ku Jezusowi to poważne ryzyko, bo być może wyhodowano w ich sercu Jego obraz, który daleko odbiega od prawdy. Kiedy jednak takiego zwrotu dokonają, dzieją się cuda. Wraca życie… Bo w istocie – tylko On jest jego źródłem… Dla odważnych trędowatych wstaje nowy dzień...

poniedziałek, 9 stycznia 2017

Święty Antoni - módl się za nami...

zdj:flickr/77krc/Lic CC
(Mk 1,14-20)
Gdy Jan został uwięziony, Jezus przyszedł do Galilei i głosił Ewangelię Bożą. Mówił: Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię. Przechodząc obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał Szymona i brata Szymonowego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami. Jezus rzekł do nich: Pójdźcie za Mną, a sprawię, że się staniecie rybakami ludzi. I natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim. Idąc dalej, ujrzał Jakuba, syna Zebedeusza, i brata jego Jana, którzy też byli w łodzi i naprawiali sieci. Zaraz ich powołał, a oni zostawili ojca swego, Zebedeusza, razem z najemnikami w łodzi i poszli za Nim.

Mili Moi…
No jeśli ja zaglądam na mojego bloga raz w tygodniu, to już musi być naprawdę źle… I rzeczywiście mnóstwo rzeczy się dzieje, choć żywiłem nadzieję, że po Nowym Roku to już będzie z pewnością lżej i spokojniej. Tymczasem nic z tego.

Miniony tydzień to sporo zajęć związanych z takim prozaicznym zjawiskiem, jak mój legalny pobyt w USA. Moja wiza utraciła swoją ważność. Rzecz jasna już od lipca aplikowaliśmy o jej przedłużenie, więc ostatnie dni domagały się finalizowania tego zjawiska. Telefony, maile, rozmowy, ale wygląda na to, że „rajska Ameryka” jeszcze mnie trochę potrzyma w swoich objęciach.

Atak zimy pokrzyżował nam nieco plany sobotnie, ponieważ głęboki śnieg uniemożliwił wszystkim zainteresowanym dotarcie na nasze doroczne, parafialne Przyjęcie Bożonarodzeniowe. Ale z wielką radością przywitaliśmy tych ponad stu odważnych parafian, którzy jednak zdecydowali się przybyć. Może nieco bardziej kameralnie, ale wcale nie mniej radośnie spędziliśmy kilka godzin w gronie przyjaciół. Posłuchaliśmy znakomitego koncertu jazzowego, pośpiewaliśmy wspólnie kolędy, zjedliśmy dobry obiad. A na dworze mały śniegowy Armagedon.

Wczoraj zaś rozpocząłem rekolekcje ewangelizacyjne w Worcester, MA, w polskiej parafii Matki Boskiej Częstochowskiej. To około dwóch godzin jazdy stąd. Tam też śnieg dał się trochę we znaki, ale frekwencja niezła. Dziś jednak dane będą nieco bardziej wiarygodne, bo wczoraj przecież niedziela. Z radości – spotkałem moich sąsiadów ze Sztumu, którzy tam mieszkają, a ja nawet nie zdawałem sobie z tego sprawy. Bardzo miłe chwile – jak to mówią – góra z górą się nie zejdzie… Wieczorem wróciłem do domu, bo kolędy trwają w najlepsze. Każdego wieczoru więc błogosławimy domy tym, którzy nas zapraszają. A jako, że zapraszający zwykle mają ochotę pogadać, to taka wizyta trwa dwie, trzy godziny. Wczorajsza była zupełnie wyjątkowa – rodzina, która mnie zaprosiła, gościła pod swoim dachem wędrujący obraz Matki Bożej Częstochowskiej. To było cudowne uczucie, klęczeć z rodzicami i ich trzema synami i odmawiać wspólnie Różaniec. Oby więcej takich chwil, miejsc, rodzin…

Dziś z małym poślizgiem wylosowaliśmy patronów i sentencje na rozpoczynający się rok i z radością przyjąłem do wiadomości, że szczególnym moim opiekunem będzie znakomity kaznodzieja, święty Antoni z Padwy. Sentencją przewodną zaś staną się dla mnie słowa przypisywane Tertulianowi – Tylko ten, kto boi się Boga, nie boi się diabła.

A początek nowego okresu liturgicznego to Słowo o powołaniu pierwszych uczniów. U nas wprawdzie dziś dopiero Święto Chrztu Pańskiego, więc mamy czytania wczorajsze, ale w Polsce liturgia już na zielono… To Słowo jakoś szczególnie mnie dotyka na dwie godziny przed kolejną podróżą ewangelizacyjną. Za chwilę bowiem wracam do Worcester, MA właśnie w tym celu – aby czynić uczniów. Moja misja to kontynuacja misji Jezusa – wzywanie i zapraszanie do świadomego życia z Nim, do oddania Jemu swojej codzienności. Ale zanim to nastąpi, dziś poopowiadam trochę o miłości Bożej. Mam szczerą nadzieję, że Słowo trafi na podatny grunt ludzkich serc i w środę Pan będzie czynił cuda. A największy z nich to przecież przemiana ludzkich serc…

niedziela, 1 stycznia 2017

niech Ona wskaże drogę...

zdj:flickr/faxepl/Lic CC
(Łk 2,16-21)
Pasterze pośpiesznie udali się do Betlejem i znaleźli Maryję, Józefa i Niemowlę, leżące w żłobie. Gdy Je ujrzeli, opowiedzieli o tym, co im zostało objawione o tym Dziecięciu. A wszyscy, którzy to słyszeli, dziwili się temu, co im pasterze opowiadali. Lecz Maryja zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu. A pasterze wrócili, wielbiąc i wysławiając Boga za wszystko, co słyszeli i widzieli, jak im to było powiedziane. Gdy nadszedł dzień ósmy i należało obrzezać Dziecię, nadano Mu imię Jezus, którym Je nazwał anioł, zanim się poczęło w łonie [Matki].

Mili Moi…
No i wydawać by się mogło, że tydzień poświąteczny to tylko relaks i wypoczynek. Ale jednak ciągle jakieś zajęcia. Te przewidywalne i te mniej (na przykład trzy pogrzeby), ale wszystkie konieczne i dość pracochłonne. Ostatni tydzień roku minął więc prawie niezauważalnie. Jak cały rok zresztą…

To był dla mnie trudny czas… Pierwszy pełen rok mojego proboszczowania. Nauczyłem się bardzo wielu rzeczy. Przede wszystkim tego, że moje wyobrażenia mają się nijak do rzeczywistości. Wyobrażałem sobie, że przez rok da się choć odrobinę zbliżyć parafię do obrazu rodziny, w której wszyscy czują się dobrze i każdy podejmuje jakąś cząstkę odpowiedzialności. Wydawało mi się, że należy tylko stworzyć dobre warunki, dać maksymalnie dużo z siebie, pokazać ile można zrobić wspólnie i razem. A nade wszystko głosić Dobrego Boga, który nie może się doczekać na swoje dzieci, którym chce nieustannie towarzyszyć i błogosławić.

Nawet nie wiedziałem jak naiwne to myślenie… Przekonałem się na własnej skórze i przeżyłem potężny wstrząs duchowy. Opadły mi skrzydła i w sobotni poranek po raz pierwszy w życiu chyba modliłem się o nadzieję, bo tej zaczęło mi bardzo brakować. Do tego dochodzą w naszych warunkach różnorodne problemy wspólnot emigracyjnych, których nawet nie opisuję, bo one są absolutnie nie do zrozumienia jeśli się nie jest tu, na miejscu. Dla mnie samego to wielka szkoła pokory i zmierzenie się z jedną z największych porażek w moim życiu.

Tak, wiem, być może niektórzy pomyślą, że dramatyzuję, przesadzam. Oczywiście może jest i tak. Ale tak boleśnie odczuwam upływający czas. Każdy dzień, który przemija, sprawia, że powierzeni mojej trosce ludzie mają tu na ziemi jeden dzień mniej na cieszenie się głębokim poznaniem Boga i Jego bliskości, Jego dobroci. Każdy kolejny dzień, w którym nie umiem im tego przekazać, zachęcić, przekonać, to dzień mojego osobistego cierpienia i wstydu przed Panem, który, jak wierzę, nie posłał mnie tu po to, żebym „zgasił światło”, ale abym zrobił wszystko, co w mojej mocy, żeby Jego życie się tu objawiło.

To jest cudowna parafia. Ludzie mają niezwykły potencjał. Jest wiele młodych, bardzo aktywnych rodzin. Zapracowanych, zajętych, nieobecnych… A Bóg ciągle przychodzi do mnie ze słowami – przyprowadź mi ich. A ja już nie wiem jak… Więc Go pytam, bo nie chce zawieść ani Jego, ani tych, z którymi idę do zbawienia jako proboszcz. Pytam nieustannie i proszę Go o nadzieję…

Oczywiście nie brakowało jasnych momentów. Ale jest we mnie taki ogromny głód na więcej i więcej… I choć czasem sobie sam mówię – odpuść, niech jest, jak jest… To po prostu nie potrafię. Nie po to zostałem księdzem, żeby służyć gorzej, niż mógłbym to robić. Stąd w nowy rok wchodzę z duża ciekawością – czym zaowocuje to ogromne napięcie, które odczuwam, w co przekuję te duchowe pragnienia…

A poza tym? Zdecydowałem się na przykład zapisywać przeczytane w tym roku książki. Było ich 27. To niezły wynik. Niektóre z nich to zaledwie stu stronicowe „broszury”, ale nie brakowało i dziewięciuset stronicowych dzieł. To taka mała radość, bo każda z tych książek była o niebo ciekawsza, niż to, co wylewa się z ekranu telewizora, którego dzięki książkom nie oglądam prawie wcale.

A pierwszy dzień nowego roku konfrontuje mnie z prostymi ludźmi – Maryją, Józefem, pasterzami… Każdy z nich miał swoją misję. Jedni wielką, inni mniejszą. Każdy z nich miał jednak dostęp do Tajemnicy. I pewnie wszyscy stali wobec tego samego dylematu, co ja – w jaki sposób podzielić się tą Tajemnica ze światem? Jak uczynić to najlepiej? Co zrobić, żeby świat usłyszał, przejął się i zrozumiał? To bardzo pocieszające. Dlatego powierzam się dziś wstawiennictwu Maryi. Niech ta, która niesie swojego Syna światu od dwudziestu wieków zajmie się również mną i moim naiwnym, proboszczowskim sercem. Niech wskaże drogę…