zdj:flickr/Barsha Paudel/Lic CC
(Mk 1,40-45)
Trędowaty przyszedł do
Jezusa i upadając na kolana, prosił Go:
Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić. Zdjęty litością, wyciągnął rękę, dotknął go
i rzekł do niego: Chcę, bądź oczyszczony! Natychmiast trąd go opuścił i został
oczyszczony. Jezus surowo mu przykazał i zaraz go odprawił, mówiąc mu: Uważaj,
nikomu nic nie mów, ale idź pokaż się kapłanowi i złóż za swe oczyszczenie
ofiarę, którą przepisał Mojżesz, na świadectwo dla nich. Lecz on po wyjściu
zaczął wiele opowiadać i rozgłaszać to, co zaszło, tak że Jezus nie mógł już
jawnie wejść do miasta, lecz przebywał w miejscach pustynnych. A ludzie zewsząd
schodzili się do Niego.
Mili Moi…
Wczoraj zakończyliśmy
rekolekcje ewangelizacyjne w Worcester. Piękny czas i sporo ludzi, którzy
chcieli słuchać o Jezusie. Nie ma większych radości dla kapłańskiego serca.
Przy okazji tych rekolekcji dwa odkrycia – jedno miłe, drugie mniej…
Zacznijmy od tego mniej
przyjemnego… Otóż poszedłem pewnego dnia na spacer i spotkałem człowieka. Oczywiście
mój habit stal się tematem dla rozpoczęcia rozmowy. Okazało się, że pan ma
polskie korzenie i polskie nazwisko, ale po polsku zna tylko jedną, nadzwyczaj
przydatną frazę – idź do domu spać. Kiedy dowiedział się, że jestem katolickim
zakonnikiem, opowiedział mi, że, jak wielu Amerykanów, skończył katolickie
szkoły. A teraz nie należy do żadnej religii, ale jest „spiritual” (to takie
słowo klucz na określenie duchowości). Ciągnie go do kultów indiańskich.
Praktykuje Reiki na trzecim stopniu wtajemniczenia. Ale zawsze lubił anioły.
Nie wiedział tylko, który jest jego szczególnym przyjacielem. Ale wróżka
postawiła mu karty anielskie i już wie, że święty Michał. Jest on patronem…
urządzeń technicznych (sic!). Ów pan zawsze go wzywa, kiedy popsuje mu się GPS –
i jeszcze nigdy się nie zawiódł. Oczywiście święty Michał wciela się w różnych
ludzi i mój rozmówca nie raz go widział. A poza tym anioły się z nim komunikują
przez „potrójne numery”. Tego dnia, o poranku, zobaczył trzy piątki na ekranie
telewizora, co zapowiedziało mu… nasze spotkanie na ulicy. Słuchałem i
słuchałem z coraz większym zdumieniem i zastanawiałem się jak daleko można odejść
od wiary w Boga i z jak solidnym zaangażowaniem można oddawać się gusłom i
innym niedorzecznościom. Pan strzelił sobie ze mną selfie dla mamy katoliczki –
na pewno się ucieszy – powiedział…
Drugie odkrycie miało
znacznie radośniejszy charakter. Wczorajszego wieczoru, po prowadzonej przeze
mnie modlitwie uwielbienia, podszedł do mnie jeden z miejscowych parafian,
młody człek, Libańczyk i zapytał – czy ojciec wie, że modli się po arabsku?
Chodziło oczywiście o śpiew w językach, którym często posługuje się w
modlitwie. Szczęka opadła mi do ziemi i rzecz jasna zapytałem co mówię? Odpowiedział
mi – wzywasz ludzi do wielbienia Boga i oddajesz cześć Maryi. Wstrząśnięty
jestem do dziś i pewnie jeszcze długo będę. Coś, co traktowałem jako moje
gaworzenie przed Ojcem, okazało się realnie istniejącymi słowami, możliwymi do
zrozumienia przez człowieka znającego język arabski. Niech Bóg będzie we
wszystkim uwielbiony…
Tymczasem myślę również
nad dzisiejszym słowem. Ile smutku i beznadziei musiał nosić w sobie ów
trędowaty, który zdecydował się dziś na tak dramatyczny gest wobec Jezusa. Podszedł
blisko, zbyt blisko. Prawo regulowało tę odległość bardzo restrykcyjnie w
obawie przed zarażeniem ludzi zdrowych. Być może uznał, że nie ma nic do
stracenia. Być może zaryzykował życiem, którego nie chciał prowadzić dłużej w
taki sposób. I to ryzyko stało się drzwiami do jego wolności. Jezus nie tylko
przywrócił mu zdrowie, ale również entuzjazm życia, o czym świadczy niezdolność
zachowania tej wielkiej radości z uzdrowienia dla siebie. Myślę sobie, że do
dziś „najłatwiej” nawrócić ku Jezusowi ludzi, którzy, podobnie jak ów człowiek
trędowaty doświadczają śmierci za życia. Im bardziej udręczeni, na tym większe
ryzyko gotowi. A dla wielu zwrot ku Jezusowi to poważne ryzyko, bo być może
wyhodowano w ich sercu Jego obraz, który daleko odbiega od prawdy. Kiedy jednak
takiego zwrotu dokonają, dzieją się cuda. Wraca życie… Bo w istocie – tylko On
jest jego źródłem… Dla odważnych trędowatych wstaje nowy dzień...
Zabobony - nie znoszę ich. Gdy czarny kot przebiegnie mi drogę, podziwiam, że taki szybki :). Kiedyś przytrafiła mi się rzecz następująca - znalazłam na ulicy komplet pięknych guzików. Podniosłam i zabrałam, a po powrocie do domu oddałam je osobie, której się przydadzą (tak sądziłam). I otrzymałam reprymendę, że nie wolno zbierać guzików z ziemi, bo potem się z kimś pokłócę... Jak żyć, ja się pytam, jak żyć? :)
OdpowiedzUsuń