zdj:flickr/Lawrence OP/ Lic CC
(Mk 3,31-35)
Nadeszła Matka Jezusa i
bracia i stojąc na dworze, posłali po Niego, aby Go przywołać. Właśnie tłum
ludzi siedział wokół Niego, gdy Mu powiedzieli: Oto Twoja Matka i bracia na
dworze pytają się o Ciebie. Odpowiedział im: Któż jest moją matką i /którzy/ są
braćmi? I spoglądając na siedzących dokoła Niego rzekł: Oto moja matka i moi
bracia. Bo kto pełni wolę Bożą, ten Mi jest bratem, siostrą i matką.
Mili Moi…
No i jestem w Polsce… Nie
pisałem o tym wcześniej, bo wyjazd jest krótki i w sprawach, które określiłbym
jako służbowe. W grudniu upłynął termin ważności mojej wizy pracowniczej i
nadszedł czas, żeby ją przedłużyć. Oczywiście strona amerykańska zaaprobowała
moją prośbę, ale wiz nie wydaje się w Ameryce. Musiałem więc wrócić do kraju,
aby ten magiczny papierek odebrać. Mam nadzieję, że jutro w ambasadzie wszystko
pójdzie dobrze i wizę otrzymam. Choć na lotnisku miała miejsce zabawna sytuacja.
Obsługująca mnie sympatyczna muzułmanka widząc mój „kwitek wyjazdowy” w
paszporcie, zapytała swego szefa, który ją uczył – czy to deportacja? On ją
zapewnił, że nie… Ale kto wie… Może jakaś prorokini…
Samolot w połowie
zapełniony, więc bardzo wygodnie. No i na czas. Niemieckie linie mają u mnie „plusa”.
Podróż przyjemna i bez żadnych przygód. A co najważniejsze czułem się zupełnie
spokojny, co przy mojej niechęci do latania ma duże znaczenie. Może to efekt
obejrzenia wielu odcinków dokumentalnego serialu „Katastrofy w przestworzach”,
który wciągnął mnie w minionym tygodniu. Być może mój umysł wreszcie pojął, że
nie ma sensu się denerwować, bo i tak… No w każdym razie było spokojnie.
Mój pobyt w Polsce to
jednak nie tylko formalności wizowe. Przed obroną doktoratu (do której rzecz
jasna jeszcze bardzo daleko) każdy student musi zdać dodatkowe egzaminy – z wybranego
przedmiotu i z języka obcego. 30 stycznia czeka mnie więc przeprawa z
pedagogiką i językiem angielskim. Uczę się więc zacnych rzeczy na temat
pedagogiki personalistycznej, wiarygodności wychowawcy i wpływu teorii
wychowania na praktykę edukacyjną. Przy okazji oddycham zimnym polskim
powietrzem i cieszę się chwilową zmianą otoczenia. Ona zawsze robi dobrze.
Jutro więc Warszawa, potem Częstochowa (wizyty u Mamy bym sobie nie darował),
no i Lublin. A za kilka dni powrót do USA (oczywiście jeśli w paszporcie pojawi
się na to zgoda).
Dziś natomiast miłe
spotkanie z braćmi na pogrzebie mamy jednego z nich w pobliskim Ryjewie.
Piękne, długie życie Stefanii lat 93 dobiegło kresu. Ośmioro dzieci,
dwadzieścioro wnucząt, dwadzieścioro dziewięcioro prawnucząt i dziewięcioro
praprawnucząt mówi samo za siebie. Ma się za nią kto modlić. A my,
franciszkanie dołączyliśmy dziś do tego grona. Spotkałem też wiele osób ze wspólnot, którym niegdyś przewodziłem - dziękuję Wam za wasze wsparcie i za to, że wciąż pamiętacie, modlicie się i... tęsknicie.
Kaznodzieja dowodził dziś,
że wraz z matką tracimy dom. Pewnie coś w tym jest. Ale kiedy uświadamiam
sobie, że nasze matki czekają na nas w nowym domu, wiecznym i nieprzemijającym,
a nade wszystko znacznie bardziej szczęśliwym, niż ten ziemski, choćby był
najcudowniejszy, to doświadczam dużego spokoju. A kiedy uświadamiam sobie, że
czeka tam jeszcze ta Matka matek, o której mówi dzisiejsza Ewangelia, to już w
ogóle przeżywam duży przypływ nadziei. Dobrze, że są na tej ziemi również Domy
Matki, w których Jej szczególna obecność jest wyczuwalna. Dlatego z taką
tęsknotą czekam na Jasną Górę. Muszę Jej trochę poopowiadać o bolączkach mojego
codziennego życia. A Ona będzie słuchać… Zawsze z tą samą czułością i cichą
obecnością mnie przyjmuje. I słucha… A potem działa… Tak, jak tylko Matka
potrafi…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz