zdj:flickr/faxepl/Lic CC
(Łk 2,16-21)
Pasterze pośpiesznie udali
się do Betlejem i znaleźli Maryję, Józefa i Niemowlę, leżące w żłobie. Gdy Je
ujrzeli, opowiedzieli o tym, co im zostało objawione o tym Dziecięciu. A
wszyscy, którzy to słyszeli, dziwili się temu, co im pasterze opowiadali. Lecz
Maryja zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu. A pasterze
wrócili, wielbiąc i wysławiając Boga za wszystko, co słyszeli i widzieli, jak
im to było powiedziane. Gdy nadszedł dzień ósmy i należało obrzezać Dziecię,
nadano Mu imię Jezus, którym Je nazwał anioł, zanim się poczęło w łonie
[Matki].
Mili Moi…
No i wydawać by się mogło,
że tydzień poświąteczny to tylko relaks i wypoczynek. Ale jednak ciągle jakieś
zajęcia. Te przewidywalne i te mniej (na przykład trzy pogrzeby), ale wszystkie
konieczne i dość pracochłonne. Ostatni tydzień roku minął więc prawie
niezauważalnie. Jak cały rok zresztą…
To był dla mnie trudny
czas… Pierwszy pełen rok mojego proboszczowania. Nauczyłem się bardzo wielu
rzeczy. Przede wszystkim tego, że moje wyobrażenia mają się nijak do
rzeczywistości. Wyobrażałem sobie, że przez rok da się choć odrobinę zbliżyć
parafię do obrazu rodziny, w której wszyscy czują się dobrze i każdy podejmuje
jakąś cząstkę odpowiedzialności. Wydawało mi się, że należy tylko stworzyć
dobre warunki, dać maksymalnie dużo z siebie, pokazać ile można zrobić wspólnie i razem. A
nade wszystko głosić Dobrego Boga, który nie może się doczekać na swoje dzieci,
którym chce nieustannie towarzyszyć i błogosławić.
Nawet nie wiedziałem jak
naiwne to myślenie… Przekonałem się na własnej skórze i przeżyłem potężny wstrząs
duchowy. Opadły mi skrzydła i w sobotni poranek po raz pierwszy w życiu chyba
modliłem się o nadzieję, bo tej zaczęło mi bardzo brakować. Do tego dochodzą w
naszych warunkach różnorodne problemy wspólnot emigracyjnych, których nawet nie
opisuję, bo one są absolutnie nie do zrozumienia jeśli się nie jest tu, na
miejscu. Dla mnie samego to wielka szkoła pokory i zmierzenie się z jedną z
największych porażek w moim życiu.
Tak, wiem, być może
niektórzy pomyślą, że dramatyzuję, przesadzam. Oczywiście może jest i tak. Ale
tak boleśnie odczuwam upływający czas. Każdy dzień, który przemija, sprawia, że
powierzeni mojej trosce ludzie mają tu na ziemi jeden dzień mniej na cieszenie się głębokim
poznaniem Boga i Jego bliskości, Jego dobroci. Każdy kolejny dzień, w którym nie
umiem im tego przekazać, zachęcić, przekonać, to dzień mojego osobistego
cierpienia i wstydu przed Panem, który, jak wierzę, nie posłał mnie tu po to,
żebym „zgasił światło”, ale abym zrobił wszystko, co w mojej mocy, żeby Jego
życie się tu objawiło.
To jest cudowna parafia.
Ludzie mają niezwykły potencjał. Jest wiele młodych, bardzo aktywnych rodzin.
Zapracowanych, zajętych, nieobecnych… A Bóg ciągle przychodzi do mnie ze
słowami – przyprowadź mi ich. A ja już nie wiem jak… Więc Go pytam, bo nie chce
zawieść ani Jego, ani tych, z którymi idę do zbawienia jako proboszcz. Pytam
nieustannie i proszę Go o nadzieję…
Oczywiście nie brakowało
jasnych momentów. Ale jest we mnie taki ogromny głód na więcej i więcej… I choć
czasem sobie sam mówię – odpuść, niech jest, jak jest… To po prostu nie
potrafię. Nie po to zostałem księdzem, żeby służyć gorzej, niż mógłbym to
robić. Stąd w nowy rok wchodzę z duża ciekawością – czym zaowocuje to ogromne
napięcie, które odczuwam, w co przekuję te duchowe pragnienia…
A poza tym? Zdecydowałem
się na przykład zapisywać przeczytane w tym roku książki. Było ich 27. To
niezły wynik. Niektóre z nich to zaledwie stu stronicowe „broszury”, ale nie
brakowało i dziewięciuset stronicowych dzieł. To taka mała radość, bo każda z
tych książek była o niebo ciekawsza, niż to, co wylewa się z ekranu telewizora,
którego dzięki książkom nie oglądam prawie wcale.
A pierwszy dzień nowego roku
konfrontuje mnie z prostymi ludźmi – Maryją, Józefem, pasterzami… Każdy z nich
miał swoją misję. Jedni wielką, inni mniejszą. Każdy z nich miał jednak dostęp
do Tajemnicy. I pewnie wszyscy stali wobec tego samego dylematu, co ja – w jaki
sposób podzielić się tą Tajemnica ze światem? Jak uczynić to najlepiej? Co
zrobić, żeby świat usłyszał, przejął się i zrozumiał? To bardzo pocieszające. Dlatego
powierzam się dziś wstawiennictwu Maryi. Niech ta, która niesie swojego Syna
światu od dwudziestu wieków zajmie się również mną i moim naiwnym, proboszczowskim
sercem. Niech wskaże drogę…
Ojcze, często owoce naszych działań nie są widoczne dla oczu, czasami też trzeba poczekać na nie; często bardzo długo. Proszę nie poddawać się. Proszę wciąż poruszać nasze serca.
OdpowiedzUsuń...modlitwą i postem...
OdpowiedzUsuńMoże tak trzeba...?