niedziela, 1 stycznia 2017

niech Ona wskaże drogę...

zdj:flickr/faxepl/Lic CC
(Łk 2,16-21)
Pasterze pośpiesznie udali się do Betlejem i znaleźli Maryję, Józefa i Niemowlę, leżące w żłobie. Gdy Je ujrzeli, opowiedzieli o tym, co im zostało objawione o tym Dziecięciu. A wszyscy, którzy to słyszeli, dziwili się temu, co im pasterze opowiadali. Lecz Maryja zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu. A pasterze wrócili, wielbiąc i wysławiając Boga za wszystko, co słyszeli i widzieli, jak im to było powiedziane. Gdy nadszedł dzień ósmy i należało obrzezać Dziecię, nadano Mu imię Jezus, którym Je nazwał anioł, zanim się poczęło w łonie [Matki].

Mili Moi…
No i wydawać by się mogło, że tydzień poświąteczny to tylko relaks i wypoczynek. Ale jednak ciągle jakieś zajęcia. Te przewidywalne i te mniej (na przykład trzy pogrzeby), ale wszystkie konieczne i dość pracochłonne. Ostatni tydzień roku minął więc prawie niezauważalnie. Jak cały rok zresztą…

To był dla mnie trudny czas… Pierwszy pełen rok mojego proboszczowania. Nauczyłem się bardzo wielu rzeczy. Przede wszystkim tego, że moje wyobrażenia mają się nijak do rzeczywistości. Wyobrażałem sobie, że przez rok da się choć odrobinę zbliżyć parafię do obrazu rodziny, w której wszyscy czują się dobrze i każdy podejmuje jakąś cząstkę odpowiedzialności. Wydawało mi się, że należy tylko stworzyć dobre warunki, dać maksymalnie dużo z siebie, pokazać ile można zrobić wspólnie i razem. A nade wszystko głosić Dobrego Boga, który nie może się doczekać na swoje dzieci, którym chce nieustannie towarzyszyć i błogosławić.

Nawet nie wiedziałem jak naiwne to myślenie… Przekonałem się na własnej skórze i przeżyłem potężny wstrząs duchowy. Opadły mi skrzydła i w sobotni poranek po raz pierwszy w życiu chyba modliłem się o nadzieję, bo tej zaczęło mi bardzo brakować. Do tego dochodzą w naszych warunkach różnorodne problemy wspólnot emigracyjnych, których nawet nie opisuję, bo one są absolutnie nie do zrozumienia jeśli się nie jest tu, na miejscu. Dla mnie samego to wielka szkoła pokory i zmierzenie się z jedną z największych porażek w moim życiu.

Tak, wiem, być może niektórzy pomyślą, że dramatyzuję, przesadzam. Oczywiście może jest i tak. Ale tak boleśnie odczuwam upływający czas. Każdy dzień, który przemija, sprawia, że powierzeni mojej trosce ludzie mają tu na ziemi jeden dzień mniej na cieszenie się głębokim poznaniem Boga i Jego bliskości, Jego dobroci. Każdy kolejny dzień, w którym nie umiem im tego przekazać, zachęcić, przekonać, to dzień mojego osobistego cierpienia i wstydu przed Panem, który, jak wierzę, nie posłał mnie tu po to, żebym „zgasił światło”, ale abym zrobił wszystko, co w mojej mocy, żeby Jego życie się tu objawiło.

To jest cudowna parafia. Ludzie mają niezwykły potencjał. Jest wiele młodych, bardzo aktywnych rodzin. Zapracowanych, zajętych, nieobecnych… A Bóg ciągle przychodzi do mnie ze słowami – przyprowadź mi ich. A ja już nie wiem jak… Więc Go pytam, bo nie chce zawieść ani Jego, ani tych, z którymi idę do zbawienia jako proboszcz. Pytam nieustannie i proszę Go o nadzieję…

Oczywiście nie brakowało jasnych momentów. Ale jest we mnie taki ogromny głód na więcej i więcej… I choć czasem sobie sam mówię – odpuść, niech jest, jak jest… To po prostu nie potrafię. Nie po to zostałem księdzem, żeby służyć gorzej, niż mógłbym to robić. Stąd w nowy rok wchodzę z duża ciekawością – czym zaowocuje to ogromne napięcie, które odczuwam, w co przekuję te duchowe pragnienia…

A poza tym? Zdecydowałem się na przykład zapisywać przeczytane w tym roku książki. Było ich 27. To niezły wynik. Niektóre z nich to zaledwie stu stronicowe „broszury”, ale nie brakowało i dziewięciuset stronicowych dzieł. To taka mała radość, bo każda z tych książek była o niebo ciekawsza, niż to, co wylewa się z ekranu telewizora, którego dzięki książkom nie oglądam prawie wcale.

A pierwszy dzień nowego roku konfrontuje mnie z prostymi ludźmi – Maryją, Józefem, pasterzami… Każdy z nich miał swoją misję. Jedni wielką, inni mniejszą. Każdy z nich miał jednak dostęp do Tajemnicy. I pewnie wszyscy stali wobec tego samego dylematu, co ja – w jaki sposób podzielić się tą Tajemnica ze światem? Jak uczynić to najlepiej? Co zrobić, żeby świat usłyszał, przejął się i zrozumiał? To bardzo pocieszające. Dlatego powierzam się dziś wstawiennictwu Maryi. Niech ta, która niesie swojego Syna światu od dwudziestu wieków zajmie się również mną i moim naiwnym, proboszczowskim sercem. Niech wskaże drogę…

2 komentarze:

  1. Ojcze, często owoce naszych działań nie są widoczne dla oczu, czasami też trzeba poczekać na nie; często bardzo długo. Proszę nie poddawać się. Proszę wciąż poruszać nasze serca.

    OdpowiedzUsuń
  2. ...modlitwą i postem...
    Może tak trzeba...?

    OdpowiedzUsuń