zdj:flickr/Gonzalo Jesus Maripangui Gutierrez/Lic CC
(Mk 3,20-21)
Jezus przyszedł do domu, a
tłum znów się zbierał, tak, że nawet posilić się nie mogli. Gdy to posłyszeli
Jego bliscy, wybrali się, żeby Go powstrzymać. Mówiono bowiem: Odszedł od
zmysłów.
Mili Moi…
Przepraszam, że nic tu nie
pisze, ale przeżyłem jeden z najtrudniejszych tygodni w moim życiu, a z całą
pewnością najtrudniejszy, jeśli chodzi o mój pobyt w USA. Sekwencja wielu zdarzeń
przyczyniła się do tego, że dziś „ryje nosem ziemię” i jestem psychicznie wyczerpany.
Każdy dzień właściwie przynosił nowy cios i każdy z nich był coraz bardziej zaskakujący
i niespodziewany. Staram się wierzyć, że to ma jakieś znaczenie i sens, ale nie
jestem w stanie właściwie skupić się na niczym, bo cała moja energia idzie na
to, żeby w miarę normalnie żyć. Wybaczcie, że oszczędzę Wam szczegółów w trosce
o dobre imię osób trzecich. Niech Pan obficie rozlewa swoje przebaczenie…
Dzisiejsze Słowo jest
jakąś formą pociechy… Wszak znajdujemy się dopiero u początku działalności
Jezusa, a już wokół Niego wiele osób, które nie tylko nie przyjmują tego, co On
chce im dać, ale jeszcze głoszą z przekonaniem, że jest niepoczytalny, a co za
tym idzie, nie warto się z Nim w żaden sposób zadawać. Pogłoska musiała być tak
silna, że rodzina wyrusza Go powstrzymać (wszystko dzieje się w czasach, kiedy
honor rodziny miał niezwykłe znaczenie). To niezrozumienie i odrzucenie jest
jednak tylko mglistą zapowiedzią tego, czym misja Jezusa na tym świecie się
zakończy.
Z jednej strony
doświadczam pocieszenia, bo On rozumie co dzieje się ze mną dziś… Z drugiej –
myślę co jeszcze przede mną… I próbuję się modlić o gotowość… Na wiele więcej,
niż dziś… I o modlitewne wsparcie ośmielam się dziś Szanownych Czytelników
również poprosić…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz