sobota, 21 stycznia 2017

o ciemności...

zdj:flickr/Gonzalo Jesus Maripangui Gutierrez/Lic CC
(Mk 3,20-21)
Jezus przyszedł do domu, a tłum znów się zbierał, tak, że nawet posilić się nie mogli. Gdy to posłyszeli Jego bliscy, wybrali się, żeby Go powstrzymać. Mówiono bowiem: Odszedł od zmysłów.

Mili Moi…
Przepraszam, że nic tu nie pisze, ale przeżyłem jeden z najtrudniejszych tygodni w moim życiu, a z całą pewnością najtrudniejszy, jeśli chodzi o mój pobyt w USA. Sekwencja wielu zdarzeń przyczyniła się do tego, że dziś „ryje nosem ziemię” i jestem psychicznie wyczerpany. Każdy dzień właściwie przynosił nowy cios i każdy z nich był coraz bardziej zaskakujący i niespodziewany. Staram się wierzyć, że to ma jakieś znaczenie i sens, ale nie jestem w stanie właściwie skupić się na niczym, bo cała moja energia idzie na to, żeby w miarę normalnie żyć. Wybaczcie, że oszczędzę Wam szczegółów w trosce o dobre imię osób trzecich. Niech Pan obficie rozlewa swoje przebaczenie…

Dzisiejsze Słowo jest jakąś formą pociechy… Wszak znajdujemy się dopiero u początku działalności Jezusa, a już wokół Niego wiele osób, które nie tylko nie przyjmują tego, co On chce im dać, ale jeszcze głoszą z przekonaniem, że jest niepoczytalny, a co za tym idzie, nie warto się z Nim w żaden sposób zadawać. Pogłoska musiała być tak silna, że rodzina wyrusza Go powstrzymać (wszystko dzieje się w czasach, kiedy honor rodziny miał niezwykłe znaczenie). To niezrozumienie i odrzucenie jest jednak tylko mglistą zapowiedzią tego, czym misja Jezusa na tym świecie się zakończy.


Z jednej strony doświadczam pocieszenia, bo On rozumie co dzieje się ze mną dziś… Z drugiej – myślę co jeszcze przede mną… I próbuję się modlić o gotowość… Na wiele więcej, niż dziś… I o modlitewne wsparcie ośmielam się dziś Szanownych Czytelników również poprosić…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz